- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Decapitated
Wykonawca: | Rafał "Rasta" Piotrowski - Decapitated (wokal) |
strona: 1 z 2
Decapitated, Katowice 25.01.2015, fot. Verghityax
rockmetal.pl: "Blood Mantra" to drugi album Decapitated z twoim udziałem. Jak ci się pracowało nad materiałem w porównaniu z poprzednim "Carnival Is Forever"?
Rafał "Rasta" Piotrowski: Przede wszystkim mój wkład w "Blood Mantra" był znacznie większy, choćby dlatego, że napisałem do niego teksty oraz wymyśliłem tytuł. Bardziej czuję, że to jest mój materiał, bardziej się z nim utożsamiam. Oczywiście uwielbiam koncepcję "Carnival Is Forever" i liryki Jarka Szubrychta. To niesamowicie kumaty i zajebisty dziennikarz, a przy tym świetny poeta. Odwalił kawał wspaniałej roboty. Wiesz, "Carnival..." zarejestrowaliśmy po jakimś roku mielenia od momentu reaktywacji w 2010 roku. O ile mnie pamięć nie myli, zagraliśmy około stu koncertów z Kerimem i Heńkiem (Filipem Hałuchą - przyp. red.), po czym od razu wzięliśmy się za robienie płyty. Gdy brałem się za "Blood Mantra", mój staż w zespole wynosił już cztery i pół roku. Po takim czasie człowiek czuje się pewniej, jest mocniej wgryziony w klimat. Lepiej poznaliśmy siebie nawzajem i swoje oczekiwania muzyczne, nauczyliśmy się współpracować jak zgrana drużyna.
Oczywiście nie stawiam krzyżyka na "Carnival Is Forever", ta płyta ma coś w sobie. Jest trochę jak punkowy album zrobiony na wielkim wkurwie. To nadal death metal, choć szukaliśmy wówczas czegoś nowego. Wacek wykorzystał tam patenty, nad którymi pracował jeszcze z Witkiem, na przykład numer "Homo Sum". Te wszystkie rzeczy powstawały przez lata. To nie było tak, że usiedliśmy i napisaliśmy cały materiał w przeciągu kilku miesięcy. Większość roboty to dzieło Wacka i Kerima, ja głównie dograłem wokale.
Natomiast przy "Blood Mantra" czułem się już pewniej jako wokalista, a co najważniejsze, zyskałem akceptację fanów Decapitated. Ten zespół przeszedł trudną drogę. Pamiętam, jak Sepultura na miejsce Maksa zaangażowała Derricka, gościa, którego teraz uwielbiam, ale na początku to był dla mnie szok - jeden z moich ulubionych zespołów zmienił frontmana. Rozumiem ludzi, którzy wkurwiali się na mnie, w końcu po raz drugi dostali cios między oczy. Wiesz, Covan nagrał jedną płytkę i znowu zmiana. Dla przetrwania kapeli coś takiego to niemała przeszkoda. Traktuję to jako próbę, której trzeba było sprostać. I wierz mi, czułem tę presję. Jednak z czasem wszystko się naturalnie ułożyło, ludzie się przyzwyczaili. Jeżeli robisz coś w miarę dobrego, robisz to z serducha i na sto procent, ludzie zaczynają to czuć.
Pamiętam, jak zagraliście wasz pierwszy powrotny koncert w Polsce w katowickim "Mega Clubie" przed Hypocrisy. Byłeś wtedy strasznie spięty i na potęgę bluzgałeś.
Pewnie musiałem się jakoś wyładować. Wiesz, mi przede wszystkim brakowało wtedy doświadczenia scenicznego, nie oszukujmy się. Wcześniej zagrałem tylko jedną trasę po Europie, to było dwadzieścia kilka koncertów z Kethą, supportowaliśmy amerykański zespół Minsk. Poza tym miałem na koncie jakieś małe, lokalne sztuki z Kethą i Forgotten Souls w południowej Polsce. I to wszystko. Wyrobienie sobie właściwych nawyków wymagało czasu. Bycie nowym frontmanem kapeli, która ma już pewien status, to jak robienie czegoś zupełnie od początku. Musisz przekonać ludzi do siebie, do swojej osobowości.
Decapitated, Bielsko-Biała 18.04.2015, fot. Verghityax
Wracając "Blood Mantra", na potrzeby sesji nagraniowej porzuciliście "RG Studio" w Gdańsku, aby wrócić do białostockiego "Hertz Studio". Wymieniliście też Maltę (Arkadiusza Malczewskiego - przyp. red.) na braci Wiesławskich. Co zadecydowało o takim wyborze?
Ja bym podszedł do tego od drugiej strony - wydaje mi się, że "RG Studio" w Gdańsku to była ta zmiana, odskocznia. Wcześniej chłopaki z reguły nagrywali w "Hertzu". To studio w pewien sposób wpisało się w historię Decapitated. Według mnie trzy poprzednie płyty, które tam powstały, mają fajne brzmienie, a Wacek zawsze wspominał, że dobrze im się w "Hertzu" pracowało. Teraz sam mogę to potwierdzić. Bracia to naprawdę profesjonalni realizatorzy dźwięku, a do tego są zarąbistymi kumplami. Potrafią wykrzesać z człowieka rzeczy, na które sam by nigdy nie wpadł. Wiedzą, jak cię zmotywować i zdopingować, nie tracąc przy tym fajnej, luźnej atmosfery. Co więcej, Wojtek i Sławek znają ducha zespołu. Oni wiedzą, jak Decapitated ma brzmieć i jak to ma wyglądać. Oczywiście nie zrozum mnie źle, praca z Maltą była kapitalna. Gość jest w stanie sypać świetnymi patentami jak z rękawa. Przy "Carnivalu..." odwalił super robotę, ale chcieliśmy spróbować zrobić coś inaczej. Wydaje mi się, że ten powrót do korzeni miał bardzo duże znaczenie dla naszego procesu twórczego. Wacek czuł się świetnie podczas nagrywania "Blood Mantra" - widziałem, że był totalnie zrelaksowany. Ja z kolei miałem okazję poznać historię poprzednich płyt od kuchni.
Wspomniałeś o poprzednich płytach. Spotkałem się z opiniami przyrównującymi "Blood Mantra" do "Organic Hallucinosis"...
Tak, w moim odczuciu w "Blood Mantra" tkwi pierwiastek dawnego Decapitated, tego starego brzmienia. Białystok i "Hertz" mają swój specyficzny klimat i ten klimat sprawia, że powstają tam płyty takie, a nie inne. Ciężkie i kwaśne, nie znajduję lepszego określenia. Nie wiem, jak inni to odbierają.
Patrząc z perspektywy czasu, który wałek z "Blood Mantra" był dla ciebie najtrudniejszy do zarejestrowania?
"Blindness". Musiałem położyć w nim takie pseudocrowbarowe wokale i zrobić to w taki sposób, żeby nie zrazić starych fanów Decapitated. Wiesz, jak to wygląda z boku. Gość nagle zaczął śpiewać. No ok, ale po co? Trzeba było podejść do sprawy naprawdę poważnie. Może nie nagrywałem tego kawałka dłużej niż pozostałych, ale kupę czasu spędziliśmy, głowiąc się z Wackiem, jak ułożyć linie wokalne i decydując, co ma gdzie być. Wiele godzin poświęciłem też pracy nad tekstami. Chciałem, żeby ten album miał swój wydźwięk i koncept, żeby o czymś mówił. Na przykład pierwszy utwór, "Exiled In Flesh", dotyczy Covana i sytuacji w jakiej się znalazł. Któregoś dnia zacząłem sobie wyobrażać, jak on może się teraz czuć. Uprzednio przeczytałem jego słowa do numeru "Day 69", opowiadające o zwyczajnym dniu w trasie, kiedy budzi się na kacu, szumi mu w głowie, wszystko go wkurwia, jakieś dźwięki, jakieś hałasy, chce się gdzieś schować. Miałem pomysł, żeby to przyrównać do jego obecnego stanu, tylko jakby od drugiej strony. Inspirując się częściowo utworem "One" Metalliki, napisałem o gościu, który jest więźniem własnego ciała i jedyne, co go trzyma przy życiu, to te bodźce, od których kiedyś uciekał.