- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Dark Funeral
Wykonawca: | Lord Ahriman - Dark Funeral (gitara) |
strona: 2 z 3
Dark Funeral, Katowice 29.10.2016, fot. Red Face
A jak szło ci zarejestrowanie ścieżek basu na "Where Shadows Forever Reign"?
To było wspaniałe doświadczenie, ale wcale nie poszło tak łatwo, jak się spodziewałem (śmiech). Przed sesją nagraniową mówiłem Danielowi (Daniel Bergstrand, producent i właściciel "Dugout Studio" - przyp. red.), że na pewno szybko sobie z tym poradzę, w końcu mam materiał świetnie ograny na gitarze. Niestety kiedy usiadłem w studiu z basem i zabrałem się do roboty, okazało się, że to jednak nie to samo, co nagrywanie gitary elektrycznej. Musiałem sporo ćwiczyć wieczorami i wcześnie rano przed rozpoczęciem nagrywania. Bardzo ciężko pracowaliśmy nad tym, żeby zarejestrować prawdziwą linię basu, z odpowiednim brzmieniem, feelingiem i techniką, a nie zwykłą partię gitary zagraną na basie. Ostatecznie cieszę się, że tak wyszło, bo nauczyłem się naprawdę grać na innym instrumencie. To było dla mnie bardzo pouczające.
Z tego co wiem, napracowałeś się też nad preprodukcją tego krążka. Wolisz przygotowywać się w ten sposób?
Preprodukcja albumu jest dla mnie bardzo ważna, bo mogę dobrze przeanalizować strukturę wszystkich piosenek jeszcze zanim wejdę do studia, gdzie mogę się skupić już tylko na nagrywaniu. Przy poprzednich albumach nigdy nie nagrałem tyle we własnym zakresie i nie przygotowałem materiału aż tak dobrze, jak to miało miejsce przy "Where Shadows Forever Reign".
Korzystałeś chętnie z uwag i podpowiedzi Daniela Bergstranda.
Oczywiście, że tak. Daniel pomógł mi nadać temu materiałowi ostateczny szlif. Nie mógłbym pracować z kimś, kto jest wyłącznie technikiem dźwiękowcem i nie zagłębia się w treść, którą nagrywa. Daniel potrafił wydobyć z nas to, co najlepsze. Praca z nim jest ogromnie wymagająca, bo to nie jest człowiek, którego zadowoli byle jakie uderzenie w struny albo zwyczajne, poprawne zagranie jakiegoś motywu czy riffu. Cisnął nas, żebyśmy starali się jeszcze bardziej, do granic możliwości. Poza tym ma bardzo dobre ucho jako producent. Zauważał w tych numerach rzeczy, które mi umknęły, a wymagały zmiany albo rozwinięcia i podkreślenia. Nie ma też opcji, żeby przepuścił partie, które nie zostały zagrane z właściwym feelingiem. Ja sam jestem bardzo wybredny w tym względzie, więc praca z kimś, kto podziela moje podejście, była optymalnym rozwiązaniem.
Jakie jest twoje najgorsze wspomnienie z tej sesji nagraniowej?
Było kilka takich dni, kiedy musiałem ponownie nagrać bardzo wiele ścieżek gitarowych. Miałem wtedy wrażenie, że ten proces nie ma końca. Czasem pracowałem po osiemnaście godzin na dzień, ale bardzo zależało mi, żeby ten album był naprawdę dobry. To dla mnie bardzo ważna i osobista płyta.
Dlaczego?
Nagrywając ten album, chciałem dać upust wielu negatywnym emocjom. Wszystko, co działo się w moim życiu przez ostatnich kilka lat, miało ogromny wpływ na ten krążek i chciałem rozprawić się z tymi uczuciami, żeby móc pójść dalej.
"Where Shadows Forever Reign" okazał się mimo wszystko dość melodyjnym albumem. Czy taki był zamysł?
Kiedy zaczynasz pracować nad płytą, przeważnie masz w głowie jakiś ogólny obraz, ale dopiero kiedy usiądziesz i zaczniesz grać, muzyka płynie w określonym kierunku, czasem nawet dość niespodziewanym. Jeśli chodzi o tę płytę, chciałem żeby znalazły się na niej bardziej rytmiczne partie gitary i perkusji, więcej zwrotów i zmian tempa. Kiedy zacząłem już komponować muzykę, zacząłem się zastanawiać... "Hmm... a gdzie są melodie? Może już zapomniałem, jak się je pisze?" (śmiech) No trudno, pomyślałem, i pracowałem nad materiałem dalej, aż w końcu okazało się, że muzyka bardzo rozwinęła się także w tę melodyczną stronę. Jest wiele bardzo silnych, melodyjnych motywów, które nagrywałem sobie osobno i nadawałem im tytuły. W większości bardzo mroczne i melancholijne. Czas, kiedy rozpoczynałem pracę nad tym albumem, był bardzo mrocznym etapem mojego życia, więc w oczywisty sposób musiało się to odbić na komponowanej przeze mnie muzyce. Fakt, że krążek okazał się tak melodyjny, był dla mnie w pewnym stopniu niespodzianką. Choć od kiedy pamiętam, pisząc muzykę dla Dark Funeral, starałem się szukać balansu pomiędzy brutalnością a klimatem. Tym razem jednak starałem się nadać materiałowi większą niż dotychczas dynamikę. Komponowałem z myślą, jak te utwory będą brzmiały na koncertach.
Utwory, które wybraliście do teledysków - "Nail Them To The Cross" i "Unchain My Soul", chyba dobrze odzwierciedlają dwie strony tego albumu. Pierwszy z nich jest utrzymany w bardziej tradycyjnym, surowym klimacie, a w drugim nacisk został położony na klimat. Podobny koncept przyświecał scenariuszowi obu klipów?
"Nail Them To The Cross" to właściwie nawet nie miał być teledysk. Chcieliśmy raczej zaprezentować nowy utwór, a zespół był do tego wizualnym tłem. Fani odczytali to inaczej i wzięli to za teledysk. Ale właściwie co za różnica. Cieszymy się, że ten klip przyciągnął uwagę i zajawka nowego materiału trafiła do większej liczby słuchaczy. Wiesz, kiedy już pracuję nad normalnymi teledyskami, na przykład tak, jak to miało miejsce w przeszłości przy "My Funeral", zdecydowanie wolę, żeby klip opowiadał jakąś historię, która koresponduje z tekstem i klimatem utworu.
Na płycie znalazła się piosenka o tytule "Temple Of Ahriman". Domyślam się, że ten utwór nawiązuje do twojego pseudonimu z jakiegoś konkretnego powodu.
Tak, na nowym albumie są dwie bardzo osobiste piosenki. Jedną z nich jest, jak już zauważyłaś, "Temple Of Ahriman", a druga to "As I Ascend". Kryją się za nimi dwie różne historie. "As I Ascend" jest o tym, jak po długim czasie udało mi się wrócić do życia i pisania muzyki. Jeśli dokładnie wsłuchasz się w tekst tego kawałka, on wyjaśni resztę. Zależało mi na tym, żeby ten numer był dopracowany perfekcyjnie, właśnie z tego względu, że jest tak osobisty i wyjaśnia siedmioletnią przerwę w tworzeniu nowego materiału. Musiałem wyrzucić z siebie te uczucia, a przekucie ich w dźwięki stanowiło pewien rodzaj terapii, która doprowadziła do swoistego katharsis. Natomiast "Temple Of Ahriman" to metafora następnego kroku, następującego po czasie, w którym przytłaczały mnie mroczne i melancholijne myśli. To kurewsko wściekły kawałek. Nienawiść do wszystkiego i wszystkich, którzy przyłożyli rękę do tego, że znalazłem się w tak przygnębiającym miejscu. Postać perskiego boga ciemności Ahrimana jest tu dobrym symbolem. Gdybym mógł wcielić się w niego, moja świątynia byłaby miejscem, gdzie torturowałbym wszystkich, których nienawidzę (śmiech).
Po raz kolejny podkreślasz, że przed wydaniem tego albumu w twoim życiu nie działo się najlepiej. Możesz zdradzić, co się wydarzyło?
Czasami jest tak, że po prostu wpadasz w czarną dziurę i wydaje ci się, że nie ma z niej wyjścia. Ja byłem w takiej ciemności przez długi czas. Co nie oznacza, że jestem słabym człowiekiem. Wiedziałem, że prędzej czy później wszystko się odmieni i jeszcze znajdę sposób, żeby się z tego wydostać. Kiedy? Nie miałem pieprzonego pojęcia. Na szczęście ten moment wreszcie nadszedł.
Wielu muzyków twierdzi, że piszą najlepsze piosenki, kiedy są nieszczęśliwi. Tak jest też w twoim przypadku?
Muzyka powinna być środkiem do wyrażania silnych emocji. Jeżeli uda ci się przełożyć takie uczucia na dźwięki, prawdopodobnie przekaz będzie równie silny dla słuchacza. Osiągnąć to można tylko w jeden sposób. Te emocje muszą być prawdziwe. Jeśli wkładasz w muzykę część swojej duszy, to naprawdę słychać. Podobnie jak słychać, kiedy te emocje są wymyślone i udawane. Przeważnie zaczynam tworzyć nowy materiał właśnie w takich okolicznościach. Kiedy wpadam w czarną dziurę i jestem nieszczęśliwy. Tym razem po prostu wpadłem w nią nieco głębiej.