- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Cannibal Corpse
Wykonawca: | Paul Mazurkiewicz - Cannibal Corpse (instrumenty perkusyjne) |
strona: 3 z 3
Cannibal Corpse, Warszawa 17.11.2014, fot. Wojtek Dobrogojski
Alex Webster stał się twoim najbliższym współpracownikiem na kolejne dekady. Jakie zrobił na tobie wrażenie, gdy spotkałeś go po raz pierwszy?
Znakomite. Wielokrotnie dzieliliśmy scenę z Beyond Death i nieraz wspólnie imprezowaliśmy. Kiedy połączyliśmy siły pod szyldem Cannibal Corpse, zmusiło nas to do poszerzenia horyzontów. Alex i Jack prezentowali zupełnie inne podejście do komponowania, inaczej myśleli o muzyce. Szybko wprowadzili nas w arkana swojego sposobu pracy. Patrząc z perspektywy czasu, wszyscy poczyniliśmy ogromne postępy. Alex jest obecnie jednym z najważniejszych basistów w death metalu. Uważam się za farciarza, że od tylu lat gram z nim w kapeli.
W 1990 roku na dobre i złe związaliście się z Metal Blade Records. Wszystkie wasze albumy ukazały się pod egidą wytwórni Briana Slagela. Taka długotrwała współpraca wcale nie jest częstym zjawiskiem w branży muzycznej.
Owszem, dopisało nam sporo szczęścia. Dużo zawdzięczamy właścicielowi sklepu płytowego, w którym pracował Chris Barnes. Koleś znał różnych ludzi, w tym Mike Faleya. Mike pochodził z Buffalo i był menedżerem Billy'ego Sheehana oraz - co najistotniejsze - prawą ręką Briana Slagela. Dzięki temu nasza demówka trafiła na biurko Briana, a ten zaoferował nam kontrakt. Nie mogliśmy sobie pozwolić na kręcenie nosem. To nie tak, że pod naszymi drzwiami ustawiały się kolejki chętnych wydawców. Wysłaliśmy demo do kilkunastu wytwórni i jedynie Metal Blade wyraziła zainteresowanie. Bylibyśmy idiotami, gdybyśmy odrzucili taką szansę.
W październiku 1991 roku wyruszyliście w swoją debiutancką trasę koncertową u boku francuskiego Loudblast. Zjeździliście kawał Europy. Pamiętasz coś z tej eskapady?
Pamiętam towarzyszącą nam ekscytację i przemieszczanie się wszędzie autokarem. Niestety szczegóły już mi umykają. To było dawno temu.
Wobec tego zgaduję, że wspomnienia z waszego pierwszego występu w Polsce w 1992 roku (Cannibal Corpse zagrał 25 października 1992 roku w hali "Astoria" w Bydgoszczy - przyp. red.) również zatarły się w twej pamięci.
Przykro mi, ale tak. Po trzydziestu latach intensywnego koncertowania większość tras zaczyna się ze sobą zlewać.
22 września 1992 roku światło dzienne ujrzał wasz trzeci album studyjny, pt. "Tomb of the Mutilated". Otwiera go najsłynniejszy bodaj utwór w dorobku Cannibal Corpse - "Hammer Smashed Face". Jaka jest geneza jego powstania?
Wróciliśmy właśnie z trasy, prawdopodobnie była to "U.S. Butchery Tour '92" z Gorguts i Atheist. Mieliśmy po dziurki w nosie Chrisa Barnesa. Wkurzył nas to tego stopnia, że Alex i ja opuściliśmy grupę na jakiś tydzień. Przenieśliśmy nawet swoje graty z salki prób do innego pomieszczenia w budynku. Pozostali (Jack Owen i Bob Rusay - przyp. red.) nie bardzo wiedzieli, co począć, lecz nie dołączyli do nas. Wtedy Alex wymyślił riffy, które stały się zaczątkiem "Hammer Smashed Face". Sądzę, że zrodziły się z czystej frustracji. Gdy już się pogodziliśmy, wspólnie dokończyliśmy tę kompozycję. Nie przypuszczaliśmy, że ten numer spotka się z tak pozytywnym odzewem. Z naszej perspektywy pisaliśmy po prostu kolejny kawałek na miarę naszych możliwości.
"Hammer Smashed Face" wkrótce dotarł do masowego odbiorcy za sprawą komedii "Ace Ventura: Psi detektyw". Trafiła ona na ekrany kin w lutym 1994 roku. Podobno Jim Carrey - odtwórca roli tytułowej - osobiście upewnił się, że zagracie w tym filmie.
To prawda. Mieszkaliśmy jeszcze wówczas w Buffalo. Któregoś dnia zadzwonił do nas ktoś z Metal Blade. "Jim Carrey chce, byście wystąpili w jego filmie" - powiedział głos w słuchawce. "Że co?" - spytaliśmy kompletnie zaskoczeni. Bardzo ceniliśmy Jima Carreya i serial "In Living Color", dlatego przyjęliśmy tę nieoczekiwaną ofertę. Bezzwłocznie pojechaliśmy na Florydę, gdzie odbywały się zdjęcia do "Ace'a Ventury". Jim i reżyser (Tom Shadyac - przyp. red.) zgotowali nam serdeczne powitanie. Spędziliśmy na planie dwa dni. Wspominam to jako fantastyczne doświadczenie, bo mogliśmy obserwować tych wszystkich fachowców w akcji. Oczywiście tylko udawaliśmy, że gramy "Hammer Smashed Face". Cała scena z pogo odgrywana była w ciszy z powodu nagrywania dialogów. Wystarczyło, że ktoś wydał dźwięk i zaraz padało hasło "cięcie!" (śmiech). Film odniósł spektakularny sukces i tym samym pomógł naszej karierze. Wielu ludzi usłyszało Cannibal Corpse właśnie dzięki niemu. Coś takiego nie zdarza się co dzień i zapewne się więcej nie powtórzy (śmiech).
11 kwietnia 1994 roku wypuściliście swój czwarty longplay, pt. "The Bleeding". Pomimo tego, że dysponowaliście pełnym obrazem, na okładce znalazł się zaledwie mały jego fragment. To dość nietypowy zabieg.
Gdy Vince dostarczył nam swój obraz, wpadliśmy w lekką konsternację. Nie zrozum mnie źle, to świetna rzecz. Sęk w tym, że spodziewaliśmy się czegoś bardziej ekstremalnego. Spójrz na "Eaten Back to Life", "Butchered at Birth" i "Tomb of the Mutilated". Te okładki są szalenie brutalne, wręcz nieludzkie. Tymczasem nowemu dziełu Vince'a brakowało tego pierwiastka dzikości, do którego przywykliśmy. Zamówienie kolejnej grafiki nie wchodziło w grę, ponieważ goniły nas terminy, a i budżet na to nie pozwalał. Musieliśmy znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Ostatecznie postanowiliśmy dać zbliżenie na zakrwawioną klatkę piersiową widniejącej na środku postaci. Wyszło nieco awangardowo. Nie wiem, może byliśmy zbyt wybredni, ale wizja Vincenta nie padła wtedy na podatny grunt - nie ujmując nic jego talentowi, rzecz jasna.
Dlaczego wynieśliście się potem z Buffalo?
Pierwsze cztery longplaye zarejestrowaliśmy w "Morrisound Recording" na Florydzie. Odpowiadała nam tamtejsza pogoda, więc za każdym razem urządzaliśmy sobie małe wakacje. Na swój sposób Tampa stała się naszym drugim domem. Decyzję o przeprowadzce podjęliśmy w 1994 roku.
Cannibal Corpse, Warszawa 17.11.2014, fot. Wojtek Dobrogojski
Nasz czas dobiega końca, pozwól zatem, że w ostatnim pytaniu raz jeszcze nawiążę do Polski. W skład twojego zestawu wchodzi Czarcie Kopyto - stopa perkusyjna polskiej produkcji. Od czego zaczęła się twoja przygoda z tą marką?
Kilkanaście lat temu wystąpiliśmy na czeskim festiwalu "Brutal Assault". Tuż przed naszym koncertem podszedł do mnie Władek (Suława - przyp. red) i przedstawił się jako inżynier, który dawniej grał na gitarze, a obecnie wytwarza stopy perkusyjne. Oświadczył, że jest fanem Cannibal Corpse, po czym wręczył mi egzemplarz Czarciego Kopyta. Zależało mu, bym przetestował skonstruowany przez niego sprzęt. Odparłem, że nie mogę zmienić stopy w trakcie trasy, ale chętnie wypróbuję ją w domu. Obiecałem, że ją odeślę, gdyby nie przypadła mi do gustu. Władek się zgodził. Po powrocie do USA przetestowałem tę stopę, zachwyciła mnie. Odezwałem się do Władka i oznajmiłem, że wchodzę w to. Te stopy są fenomenalne, solidne niczym czołgi. Uwielbiam Czarcie Kopyto i polecam je każdemu perkusiście.
Dziękuję ci za rozmowę.