- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Cannibal Corpse
Wykonawca: | Paul Mazurkiewicz - Cannibal Corpse (instrumenty perkusyjne) |
strona: 2 z 3
Cannibal Corpse, Praga 23.02.2012, fot. Krzysztof Zatycki
Pomówmy teraz o tym, co zainspirowało cię do zajęcia miejsca za bębnami. Jak muzyka pojawiła się w twoim życiu?
Mój ojciec kolekcjonował płyty winylowe, głównie single. Wydaje mi się, że świadomie zacząłem zapoznawać się z jego zbiorami około dziewiątego roku życia. Sporo tam było The Rolling Stones, ale ja zapałałem miłością do The Beach Boys. Dopiero za sprawą siedmiocalówki The Kinks z utworami "You Really Got Me" i "All Day and All of the Night" zafascynowały mnie bardziej rockowe brzmienia. Szczególnie urzekła mnie moc gitary i wydobywanych z niej dźwięków. Później - już na własną rękę - odkryłem Kiss i kompletnie oszalałem na ich punkcie, jak zresztą wiele dzieciaków w latach 70. Muzyczną edukację kontynuowałem pod nadzorem mojego starszego o dwa lata kuzyna, który pokazał mi zespoły pokroju Cheap Trick. Jako nastolatek śmigałem na wszystkie możliwe koncerty, otwierałem się również na wykonawców reprezentujących inne style. Chłonąłem ten świat niczym gąbka.
Chciałbym na tym etapie uczynić dygresję i zapytać cię o twoje polskie korzenie. Orientujesz się może, które pokolenie twojej rodziny przybyło do Ameryki?
Pradziadkowie wyemigrowali z Polski gdzieś na przełomie XIX i XX wieku. Dziadkowie urodzili się już w Stanach. Zabawne, że o to pytasz, bo ostatnio gros moich znajomych zrobiło sobie test DNA, by dowiedzieć się więcej o swoich przodkach. Polacy bez wątpienia stanowią liczną część mojej rodziny i to po obu jej stronach. Żałuję tylko, że dziadkowie zmarli zanim zdążyłem poznać naszą historię. Któregoś dnia muszę wykonać ten test i sprawdzić, ile polskiej krwi płynie w moich żyłach.
Cannibal Corpse (od lewej do prawej: Rob Barrett, Paul Mazurkiewicz, George Fisher, Alex Webster i Erik Rutan), fot. Alex Morgan
Czy znajomość polskiego była w twojej rodzinie przekazywana kolejnym pokoleniom?
W tamtej epoce panowała zupełnie inna mentalność. Imigranci - chcąc nabyć obywatelstwo USA - musieli przyswoić sobie angielski. Asymilowali się przy tym z miejscową ludnością, choć jednocześnie zachowywali własną tożsamość. W efekcie dziadkowie mówili płynnie zarówno po polsku, jak i po angielsku. Przez całe życie utrzymywali też ścisłe więzi z amerykańską Polonią w Buffalo, a katolicyzm wzmacniał ich poczucie wspólnoty. Moi rodzice nigdy nie nauczyli się polskiego. Podobnie było ze mną, moją siostrą i kuzynami. Rozumieliśmy pojedyncze słowa i zwroty, lecz nic ponad to. Jako dziecko miałem pod ręką najlepszych nauczycieli. Niestety, nie skorzystałem z tej okazji.
Wracając do muzyki, czy pamiętasz pierwsze albumy, które sam sobie kupiłeś?
Było ich parę, aczkolwiek nie pamiętam, w jakiej kolejności trafiły na moją półkę. Jestem natomiast pewien, że wśród pierwszych nabytków znalazły się "Destroyer" Kiss oraz jedna z tych składanek, które cieszyły się wówczas olbrzymią popularnością. Z jakiegoś powodu wydawca zamieścił na niej instrumentalny kawałek z czwartego epizodu "Gwiezdnych wojen".
Cannibal Corpse, Warszawa 17.11.2014, fot. Wojtek Dobrogojski
Kiedy zaświtała ci w głowie myśl, by zostać perkusistą?
Jak już mówiłem, początkowo moje zainteresowania krążyły raczej wokół gitary niż bębnów. To nie Peter Criss należał do czołówki moich ulubieńców, lecz Gene Simmons i Paul Stanley. Siłą sprawczą, która pchnęła mnie na nowe tory, był wspomniany wcześniej kuzyn. W wieku dwunastu albo trzynastu lat dostał zestaw perkusyjny, który rozstawił sobie w piwnicy. Byliśmy jak bracia, więc często go odwiedzałem i patrzyłem, jak gra. Oczywiście bębny pojawiły się w jego domu nieprzypadkowo, bowiem jego ojciec - a mój wuj - sam był perkusistą. Zgadnij, gdzie się udzielał. W kapeli wykonującej polkę, rzecz jasna (śmiech). Gdy kuzyn obchodził urodziny, jego tata zorganizował mu przyjęcie i z tej okazji ściągał swoją ekipę od polki. Zabawiali gości, grając koncert w garażu.
Nieco później, gdy miałem około piętnastu lat, sam siadłem za zestawem kuzyna. To była wielka, odjazdowa perkusja z ośmioma tom-tomami - kwintesencja rocka lat 70. Trzymał ją w swoim pokoju. Dokładnie pamiętam moment, w którym po raz pierwszy chwyciłem za pałeczki. Nie brałem przedtem żadnych lekcji, mimo to udało mi się zagrać prosty bit w metrum cztery czwarte. "Ale czad" - pomyślałem - "jestem w stanie to robić".
W porównaniu z innymi zacząłem dość późno - własnej perkusji dochrapałem się dopiero jako szesnastolatek. Zasłuchiwałem się wtedy w cięższej odmianie metalu, którą proponowały Metallica i Slayer. Jednocześnie nie chciałem dłużej być biernym słuchaczem. Zapragnąłem wspólnie z kumplami tworzyć muzykę.
Cannibal Corpse, Warszawa 17.11.2014, fot. Wojtek Dobrogojski
W 1986 roku sformowałeś Tirant Sin. To był twój pierwszy zespół?
Pierwszy zespół z prawdziwego zdarzenia. Początkowo posługiwaliśmy się różnymi nazwami, jednak koncerty odbywały się już pod szyldem Tirant Sin.
Założyłeś ten projekt z Richem Zieglerem na basie, Bobem Rusayem na gitarze i Chrisem Barnesem na wokalu. Jak do tego doszło?
Będąc dumnym posiadaczem perkusji, marzyłem tylko o tym, by zmontować kapelę. Skrzyknąłem moich najlepszych przyjaciół: Richa Zieglera i Chrisa Barnesa. Chodziliśmy razem do szkoły, lecz znaliśmy się od dawna. Byliśmy akurat w trzeciej klasie liceum. Rich wybrał bas, Chris chciał śpiewać. Brakowało nam jeszcze gitarzysty. Rozpuściliśmy wici i tak trafiliśmy na Boba Rusaya, chodzącego wówczas do czwartej klasy.
Wkrótce Chris Barnes przeszedł do thrashmetalowego Leviathan. Swoją debiutancką demówkę z 1987 roku, pt. "Desecration of the Graves", zarejestrowaliście bez jego udziału.
Tak, trafiliśmy do "Border City Recording" - tego samego studia, w którym dwa lata później powstanie pierwsze demo Cannibal Corpse. Mieściło się ono tuż za rogatkami Buffalo, zawiadywał nim Dennis Fura. Nie było to może nowoczesne studio z górnej półki, ale stało na przyzwoitym poziomie. Wybraliśmy je z powodu demówki, którą Chris Barnes nagrał tam z Leviathan ("Legions of the Undead" - przyp. red.). Bardzo nam się spodobało jej brzmienie.
Tirant Sin pozostawił po sobie jeszcze dwie kasety demo: "Chaotic Destruction" i "Mutant Supremacy", nim przestał istnieć w 1988 roku. Co sprawiło, że ta formacja straciła rację bytu?
Byliśmy ekipą niedoświadczonych dzieciaków, które dopiero wprawiały się w grze na instrumentach. Liczyły się przede wszystkim dobra zabawa i poczucie, że jesteśmy częścią sceny. Szczytowym punktem naszej kariery okazała się recenzja jednej z naszych demówek w magazynie "Metal Forces". Niestety często borykaliśmy się ze zmianami w składzie. W ciągu dwóch lat przez zespół przewinęło się kilku gitarzystów, jednak tym, co naprawdę pogrzebało Tirant Sin, było odejście Richa Zieglera. Nie potrafiliśmy znaleźć dobrego zastępstwa. Oczywiście to utorowało drogę do narodzin Cannibal Corpse. Kto wie, jak potoczyłaby się historia, gdyby Rich z nami pozostał? Może Beyond Death wciąż by funkcjonował, gdyby Alex (Webster - przyp. red.) i Jack (Owen - przyp. red.) nie rozstali się z Darrinem (Pfeifferem - przyp. red.)?