- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Cannibal Corpse
Wykonawca: | Paul Mazurkiewicz - Cannibal Corpse (instrumenty perkusyjne) |
strona: 1 z 3
Cannibal Corpse, Warszawa 17.11.2014, fot. Wojtek Dobrogojski
Death metal to nie rurki z kremem, zwłaszcza dla perkusistów. Nie bez kozery wokaliści, gitarzyści i basiści dłużej wytrzymują mordercze tempo niż ich koledzy za bębnami. To również ci ostatni są bardziej narażeni na rozmaite kontuzje. Spośród starej gwardii niewielu jest dziś aktywnych, a na liście chwalebnych wyjątków znajdują się przede wszystkim Amerykanie oraz paru Szwedów, Holendrów i Polaków. Ścisłą czołówkę tej listy okupuje Paul Mazurkiewicz, który pomimo ponad pięćdziesięciu lat na karku, niezmordowanie prze naprzód. W trakcie godzinnej rozmowy perkusista Cannibal Corpse wypowiedział się na temat ostatniego albumu formacji - którym w momencie przeprowadzania wywiadu był jeszcze "Violence Unimagined" - po czym dał się namówić na wycieczkę do przeszłości. Jeśli chcecie wiedzieć, czy Jim Carrey lubi death metal, jak głęboko sięgają polskie korzenie Paula Mazurkiewicza i dlaczego lubi on flaki na okładce, ale jarzyny na talerzu, to zapraszam do lektury.
rockmetal.pl: "Violence Unimagined", podobnie jak każdy album Cannibal Corpse od czasu "Gallery of Suicide", miał zostać zarejestrowany z Patem O'Brienem na gitarze. Niestety z uwagi na jego kłopoty z prawem wasze drogi rozeszły się (Pat O'Brien został aresztowany w grudniu 2018 roku za włamanie i napaść na funkcjonariusza policji; ostatecznie sąd zarządził prace społeczne, zapłatę zadośćuczynienia i warunkowe zawieszenie wykonania kary na pięć lat - przyp. red). W rezultacie w 2021 roku na stanowisko giarzysty zwerbowaliście Erika Rutana. Zgaduję, że podjęliście taką decyzją z uwagi na dotychczasową współpracę?
Paul Mazurkiewicz: Tak. Erik wspomagał nas na żywo w 2019 i 2020 roku, był to więc najbardziej sensowny krok naprzód. Poza tym znamy człowieka od przeszło trzech dekad. Przemawiają za nim pozytywne nastawienie i imponujący bagaż doświadczeń - jest utalentowanym gitarzystą i producentem. Zrealizowaliśmy kilka longplayów z Erikiem za konsoletą. Ogromnie nam się poszczęściło.
Cannibal Corpse (od lewej do prawej: Paul Mazurkiewicz, Erik Rutan, George Fisher, Alex Webster i Rob Barrett), fot. Alex Morgan
Czy ta zmiana personalna jakkolwiek wpłynęła na wasz proces twórczy?
Nieszczególnie. Cannibal Corpse to zbiór indywidualności. Każdy z nas przygotowuje materiał we własnym zakresie. Różnica sprowadza się do tego, że tym razem to Erik, a nie Pat, dostarczył partie gitary. Oczywiście jego unikalny styl gry przełożył się na brzmienie płyty, tym niemniej sam proces nie uległ zmianie.
"Violence Unimagined" to kolejny album Cannibal Corpse, który powstał w "Mana Recording Studios" na Florydzie.
Erik odwalił kawał świetnej roboty przy poprzednich wydawnictwach. Lokalizacja studia również nie pozostaje bez znaczenia, gdyż dzięki temu nie musimy daleko podróżować. Nagrywanie po sąsiedzku to niezmiernie wygodne rozwiązanie.
Okładkę "Violence Unimagined" namalował Vince Locke, wasz nadworny mistrz makabry. Odnoszę wrażenie, że pomimo upływu lat na brutalności mu nie zbywa.
Bez dwóch zdań. Jak zawsze spełnił nasze oczekiwania. Wiesz, taki tytuł od razu przywodzi na myśl coś niesamowicie drastycznego i bestialskiego. W kwestii tematyki daliśmy Vince'owi wolną rękę. Udzieliliśmy mu tylko jednej wskazówki: by obraz utrzymany był w starym stylu. Fani zareagowali bardzo entuzjastycznie. To chyba najbrutalniejsza okładka w dziejach Cannibal Corpse, zaraz po "Butchered at Birth".
Vince Locke towarzyszy wam nieprzerwanie od samego początku. Jak zaczęła się wasza znajomość?
Kiedy startowaliśmy, o wielu rzeczach nie mieliśmy bladego pojęcia, nawet o takich podstawach, jak korzystanie ze studia czy usług profesjonalnego producenta albo grafika. Vince Locke wyrobił sobie renomę jako ilustrator serii komiksów, pt. "Deadworld". Któregoś razu znajomi pokazali nam jego dokonania. Gość miał rewelacyjną kreskę, a do tego rysował zombie, co idealnie wpisywało się w nasze gusta. Postanowiliśmy namówić go do współpracy. Mieszkaliśmy wtedy w Buffalo w stanie Nowy Jork, a on gdzieś w Michigan. Zdobyliśmy numer jego telefonu i po prostu zadzwoniliśmy.
Cannibal Corpse, Kraków 26.06.2012, fot. Victor Cristescu
Poznaliście go osobiście?
To w sumie zabawna historia, bo w pierwszej połowie lat 90. cały kontakt z Vincem odbywał się za pośrednictwem poczty i telefonu. Żaden z nas nie wiedział nawet, jak on wygląda (śmiech). Udało nam się spotkać twarzą w twarz dopiero dwie dekady później. Przedtem naszą znajomość spowijał nimb tajemniczości. Z drugiej strony branża muzyczna tak właśnie funkcjonowała przed nastaniem internetu. Naprawdę się cieszę, że Vince podniósł słuchawkę i powiedział "tak", gdy zadzwoniliśmy do niego w 1990 roku.
Jesteś zawodowym perkusistą od około trzydziestu pięciu lat. Jak radzisz sobie w trasie jako wegetarianin?
Przeszedłem na wegetarianizm mniej więcej dwadzieścia lat temu. Dziś nie mam powodu, by narzekać na dostęp do odpowiedniej żywności - wiedza w tej dziedzinie upowszechniła się na tyle, że niemal wszędzie znajdziesz coś, co pasuje do twojej diety. W całej mojej karierze przypominam sobie raptem dwie sytuacje, w których zaserwowano mi zupełnie niejadalny posiłek i miało to miejsce dawno temu. Pewnie, nadal zdarzają się kraje, gdzie wegetarianizm nie jest zbyt popularny, lecz przy odrobinie wysiłku jesteś w stanie namierzyć przyzwoite żarcie.
Cannibal Corpse (od lewej do prawej: Rob Barrett, Paul Mazurkiewicz, George Fisher, Erik Rutan i Alex Webster), fot. Alex Morgan
Mogę zapytać, co sprawiło, że zmieniłeś nawyki żywieniowe?
Każdy ma swoją motywację. W moim przypadku zadecydowały dylematy natury etycznej. Nie chciałem dłużej jeść zwierząt. To nie tak, że obrzydzał mnie smak mięsa. Wprost przeciwnie, uwielbiałem go. Dorastałem w rodzinie, w której jedzenie mięsa było czymś oczywistym, dlatego nigdy nie sądziłem, że porzucę je z własnej woli. Z wiekiem dotarło do mnie, że moja postawa trąci hipokryzją. Sam nie zabiłbym żywej istoty dla mięsa, a jednocześnie odwracałem wzrok, kiedy ktoś inny odwalał za mnie brudną robotę. Drugim ważnym czynnikiem był światopogląd mojej ówczesnej dziewczyny, obecnie już eks żony. Zanim na siebie wpadliśmy, nie znałem żadnej wegetarianki ani wegetarianina. Wszystko to zbiegło się w czasie z moimi problemami gastrycznymi - poważnie wtedy zachorowałem i przez dwa tygodnie miałem trudności z przyjmowaniem pokarmu. Gdy uznałem, że pora coś zmienić, ogarnęły mnie wątpliwości. Czy podołam? A co, jeśli poczuję zapach steka? Czy będę musiał wyjść z pomieszczenia? O dziwo nie dotknęło mnie to w najmniejszym stopniu. Zrozumiałem, że mentalnie jestem w pełni gotów na nowy rozdział w moim życiu. Patrząc wstecz, było to znacznie prostsze, niż się spodziewałem, choć wiem, że niełatwo zerwać z przyzwyczajenami. Zawsze powtarzam ludziom, że przejście na wegetarianizm było błahostką w porównaniu z odstawieniem napojów gazowanych. O ile z mięsa zrezygnowałem z przyczyn etycznych, o tyle przy napojach gazowanych kierowałem się względami zdrowotnymi. Dawniej byłem wielkim koneserem takich trunków, zwłaszcza Dr Pepper żłopałem bez opamiętania. Miałem świadomość, jakie to szkodliwe, lecz i tak nie potrafiłem sobie odmówić kolejnej dawki cukru i kofeiny. W końcu stwierdziłem: "dość!". Klamka zapadła. Przestałem je pić z dnia na dzień. Przez bodaj miesiąc walczyłem z pokusą. Potrzebowałem całej siły swojej woli, by nie sięgnąć po puszkę. Momentami aż mi się ręce trzęsły. Cieszę się, że pozbyłem się tego nałogu.