- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Black Label Society
Wykonawca: | Zakk Wylde - Black Label Society (wokal, gitara) |
strona: 2 z 3
Black Label Society, Warszawa 10.05.2012, fot. W. Dobrogojski
Jeśli już mówimy o gitarzystach, to nie da się pominąć tematu Nicka Catanese, który
w ostatnim czasie opuścił skład formacji. Jak do tego doszło?
Nick zapalił się do pracy przy swoim nowym projekcie i po prostu nie był w stanie pogodzić jednego z drugim. To nie jest tak, że ktoś go wywalił. Nikogo nie przymuszam do grania w Black Label Society, wiesz, co mam na myśli? Nick odszedł z własnej woli, rozstaliśmy się przyjaźni.
W ciągu ostatnich paru lat przez zespół przewinęło się kilku perkusistów. Obecnie stanowisko to piastuje Jeff Fabb. Dlaczego wybór padł właśnie na niego?
Bo zajmuje się naszym praniem i cateringiem. Koleś jest doskonałym kucharzem (śmiech). To była jego karta przetargowa. Uznałem, że muszę mieć przy sobie kogoś, kto będzie czuwał nad wartościami odżywczymi w moim jedzeniu (śmiech). Wiesz, na pewnym etapie kariery dochodzisz do momentu, kiedy znasz tych wszystkich muzyków. To bardzo hermetyczne środowisko. Na przykład Johnny Kelly, który zastąpił Willa Hunta, wstąpił w szeregi Black Label Society, ponieważ Will go rekomendował. Will nie mógł dłużej z nami grać, gdyż dostał angaż w Evanescence. Johnny uratował nam wtedy dupę i zagrał z nami trasę.
We wkładkach do twoich albumów określasz swojego ojca jako architekta Black Label Society? Co to właściwie oznacza?
Tu chodzi o ten konkretny stan umysłu i styl życia. To właśnie to, o czym wspominałem przy okazji filozofii "Strength Determination Merciless Forever". Mój ojciec był niczym generał Patton. Nauczył mnie, że w życiu należy mieć jaja, a samobójstwo nie wchodzi w grę. Wiesz, co mam na myśli? Bo życie jest jak góra. W Black Label Society możemy ją obejść, przejść przez nią albo pod nią, przebić się na wylot, a nawet rozłożyć ją na części pierwsze, ale dostaniemy się na drugą stronę. Tu nie ma miejsca na łzy i użalanie się nad sobą.
Skoro już poruszamy temat bycia twardym, parę lat temu musiałeś zaprzestać spożywania alkoholu. Jak sobie z tym radzisz?
Mam teraz ustabilizowaną dietę. Żywię się cipkami i mlekiem z piersi (śmiech). Nie narzekam. Prawdę mówiąc, ta zmiana to błogosławieństwo.
Cofnijmy się teraz do odległej przeszłości. Po rozpadzie Pride & Glory i nagraniu solowego "Book of Shadows" postanowiłeś założyć pełnoprawny zespół. Jakie były początki Black Label Society?
Od zawsze chciałem grać w zespole. Najpierw występowałem z Ozzym, miałem być również gitarzystą w Guns N' Roses, ale, jak wiesz, moja współpraca z Ozzym ostatecznie dobiegła końca, a temat Guns N' Roses nie wypalił. Miałem w zanadrzu trochę riffów, z którymi nie miałem co począć, i tak narodziło się Black Label Society.
Jak wspominasz czas spędzony z Ozzym Osbournem?
Cały ten okres był niesamowity. Przede wszystkim kupa śmiechu. Zawsze uważałem, że w jego zespole prędzej zejdziesz ze śmiechu na tętniaka mózgu, niż z przedawkowania. Ozz jest najlepszy. To jak branie udziału w komedii na żywo dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Jak poznałeś Ozzy'ego?
Byłem jego dilerem. Ozz powiedział: "Jeśli dasz mi narkotyki za friko, możesz grać w moim zespole" (śmiech). A potem lekarze zabronili mi ćpać, więc wyleciałem z kapeli (śmiech).
Swego czasu przyjaźniłeś się także z Dimebagiem z Pantery. Wystąpiłeś też na jego płycie Damageplan. Pamiętasz, jak się poznaliście?
Z Dimem to było tak, że ja słyszałem o nim, a on słyszał o mnie, ponieważ on grał w Panterze, a ja u Ozzy'ego. Jednak twarzą w twarz spotkaliśmy się dopiero w 1994 roku na festiwalu w Donnington. Byliśmy potem w stałym kontakcie i ilekroć wpadaliśmy gdzieś na siebie, zawsze odpierdalaliśmy jakieś śmieszne akcje. Każdą chwilę spędzoną z Dimem wspominam dobrze.