- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Bernie Marsden
Wykonawca: | Bernie Marsden - Bernie Marsden (gitara) |
strona: 1 z 2
Bernie Marsden, materiały prasowe
Bernie Marsden to jeden z weteranów brytyjskiej sceny hardrockowej i bluesowej. Można śmiało powiedzieć, że na muzykowaniu zjadł zęby, nagrywając z takimi klasykami, jak Cozy Powell, Ian Paice, Jon Lord, Walter Trout czy Jack Bruce, jednak prawdziwie nieśmiertelną sławę zyskał w zespole Whitesnake. Razem z Davidem Coverdalem jest współautorem największych hitów grupy, w tym "Fool for Your Loving", "Here I Go Again", "Lovehunter", "Trouble" i "Walking in the Shadow of the Blues". Już w ciągu pierwszych paru minut rozmowy okazało się, że Bernie Marsden to urodzony gawędziarz. Mówiąc z wielką swadą, gitarzysta podzielił się ze mną skrawkiem bogatego doświadczenia, jakie zebrał w ciągu niemal półwiecza działalności. Jeśli chcecie wiedzieć, co poróżniło go z Philem Moggiem z UFO, jak wyglądała jego współpraca z Davidem Coverdalem i co pamięta z występu na pierwszej "Metalmanii" w Katowicach, zapraszam do lektury.
rockmetal.pl: Cześć, Bernie. Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym zacząć od dziejów najdawniejszych, czyli pierwszego profesjonalnego zespołu, w jakim się udzielałeś. Do UFO dołączyłeś w 1972 roku.
Bernie Marsden: Tak, spędziłem tam dziewięć miesięcy. Pod względem muzycznym wspominam to jako wspaniałą przygodę. Niestety o aspekcie personalnym nie mogę już tego powiedzieć.
Z kim ci się najgorzej układało?
Z Philem (Moggiem - przyp. red.), rzecz jasna. Prawdę powiedziawszy, mało kto potrafił się z nim dogadać w tamtych czasach. A ja zadawałem za dużo pytań. Pete (Way - przyp. red.) i Andy (Parker - przyp. red.) siedzieli cicho, ale ja wciąż go nagabywałem, zwłaszcza o niejasności finansowe. Jednego tygodnia zagraliśmy trzy sztuki, drugiego pięć, mimo to nie zobaczyliśmy ani pensa więcej. Ilekroć próbowałem się dowiedzieć, o co chodzi, zbywał mnie albo wymigiwał się od odpowiedzi.
Bernie Marsden, materiały prasowe
Miałem dwadzieścia jeden lat, to był mój pierwszy poważny zespół, jeździliśmy razem po świecie, powinienem czuć się królem życia. Tymczasem codziennie chodziłem markotny, a mój nastrój stale się pogarszał. Nie rozumiałem, dlaczego tak się dzieje, nie tak wyobrażałem sobie karierę muzyka. Może gdybym wszedł do UFO z większym bagażem doświadczeń, zareagowałbym inaczej. W końcu coś we mnie pękło i postąpiłem niezwykle głupio. Mieliśmy zaplanowaną trasę w Niemczech, a ja wymiksowałem się w ostatniej chwili, zostając w Londynie. W rezultacie dwa pierwsze koncerty zagrali beze mnie, zanim pozbierałem się do kupy i do nich dołączyłem.
Gdy na początku 1973 roku odwiedziliśmy Niemcy, supportowała nas grupa Scorpions. Zwróciłem wówczas uwagę na ich gitarzystę - blondyna o wyglądzie gwiazdy rocka, wyczyniającego niesamowite rzeczy na swojej Flying V. Już wtedy przytłaczała mnie panująca w UFO atmosfera, poleciłem więc Michaela (Schenkera - przyp. red.) Philowi. "To jest gość, jakiego wam trzeba". Phil odniósł się do tego niechętnie, mówiąc: "Nie, nie chcemy żadnych Niemców w składzie". Potem, kiedy wyciąłem mu numer, nie stawiając się na występach, Michael uratował sytuację, zastępując mnie. W przeciwnym razie musieliby je odwołać.
Patrząc na ten okres z perspektywy czasu, podziwiam Phila, naprawdę. Imponuje mi to, z jakim uporem i wiarą ciągnie to wszystko do przodu. Myślę, że tamten konflikt narodził się z podobieństwa naszych charakterów. Obaj lubiliśmy rządzić, a UFO mogło mieć tylko jednego przywódcę. Oczywiście był nim Phil, jako założyciel miał do tego uzasadnione prawo.
Nigdy nie powiedział tego na głos, ale chyba ostatecznie mnie zaakceptował, bowiem w 1983 roku wypuścił składankę "Headstone: The Best of UFO". Znalazł się na niej utwór "Fool For Your Loving" Whitesnake. I to nie cover, ale oryginalna kompozycja.
Bernie Marsden, materiały prasowe
Po zakończeniu epizodu z UFO na krótko przystałeś do formacji Wild Turkey Glenna Cornicka.
Jeszcze w 1973 roku wziąłem udział w festiwalu w Berlinie, na którym grali między innymi Frank Zappa i Johnny Winter. Napatoczyłem się tam na szefa Wild Turkey i bez ogródek przyznałem, że szukam angażu. Okazało się, że brak im gitarzysty i kazał mi wpaść do siebie we wtorek. Przyjęli mnie od ręki, nie musiałem nawet uczyć się materiału na próbę. To był pierwszy zespół, w którym czułem się dobrze.
Potem nawiązałem współpracę z Cozym Powellem. Po rozpadzie The Jeff Beck Group rozkręcił on własną formację pod szyldem Bedlam. Świetna, ciężka muzyka, jednak Cozy pragnął zarobić trochę kasy na prostych, radiowych hitach, co nie spodobało się pozostałym muzykom. Etykietka gwiazdy popu wyraźnie ich mierziła, wobec czego Cozy powołał do życia nowy solowy projekt i zaoferował mi stanowisko gitarzysty. Tam właśnie poznałem Dona Airey, z którym lata później współtworzyłem zespół Alaska. Do dziś pamiętam nasz występ w Katowicach w 1986 roku (Alaska zagrała wówczas w "Spodku" na pierwszej edycji "Metalmanii" - przyp. red.), olbrzymia hala, tysiące ludzi. Jadąc do obiektu myślałem, że mijane po drodze tłumy zmierzają na mecz piłki nożnej czy coś w tym rodzaju. Ani przez chwilę nie sądziłem, że to uczestnicy festiwalu. Zawsze uwielbiałem polską publiczność i jej niezłomnego ducha, choć nie mam pojęcia, jak wyglądała wasza codzienność w dobie komunizmu. W głowie mi się nie mieści, że ktoś mógłby ot tak zakazać słuchania muzyki z zachodu. Podczas tamtej wizyty otrzymaliśmy zaproszenie do telewizji. Jako człowiek młody i niezbyt roztropny palnąłem na wizji potworne głupstwo. Prowadzący zapytał, dlaczego przyjechaliśmy do Polski, na co ja odparłem: "dla pieniędzy". W Anglii takie stwierdzenie nikogo by nie obeszło, lecz w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w 1986 roku takie słowa niosły ze sobą fatalne konotacje. Wyszedłem na pazerną gwiazdę rocka, która przybyła tu wyłącznie po wasze złotówki. Przeprosiłem za to przy okazji następnych odwiedzin.
Myślę, że muzycy z Wielkiej Brytanii czy USA o wielu rzeczach nie mają pojęcia. Jeśli rodzisz się w kraju, w którym funkcjonuje już McDonald's, to złe czasy znasz co najwyżej z opowieści lub książek, a nawet wtedy są dla ciebie abstrakcyjnym pojęciem. W 1975 roku ruszyliśmy w trasę po Hiszpanii, będącej w schyłkowym okresie rządów generała Franco. Wszędzie eskortowała nas policja albo wojsko. Napędzili nam niezłego stracha, zwłaszcza że nie rozumieliśmy motywów ich postępowania. My chcieliśmy tylko miło spędzić czas, pograć i napić się piwa.
Bernie Marsden, materiały prasowe
Rok występów u boku Cozy'ego otworzył mi oczy na wiele spraw. W porównaniu z Wild Turkey, Cozy grał w niedostępnej dla nich lidze muzycznej. W latach 1975 - 1976 wspomagałem jeszcze brytyjski zespół Babe Ruth. Fajna ekipa, ale brakowało im tej iskry, która wyróżniałaby ich spośród setek podobnych kapel.
Gdy Deep Purple się rozpadło i dostałem propozycję dołączenia do nowej formacji Jona Lorda i Iana Paice'a, znów mogłem obcować z prawdziwym kunsztem muzycznym, na którym tak mi zależało. Za mikrofonem stanął Tony Ashton, gość tak rewelacyjny, że na jego temat musielibyśmy zrobić osobny wywiad. Nigdy przedtem ani nigdy potem nie poznałem nikogo takiego jak on. Oryginał pełną gębą.
Czy zachowałeś w pamięci jakieś szczególne wspomnienie związane ze świętej pamięci Tonym?
Każdy moment spędzony w jego towarzystwie wywoływał czystą radość. Długo po tym, jak grupa Paice Ashton Lord przestała istnieć, pojechałem na solową trasę po Norwegii. Zabrałem ze sobą Tony'ego, którego zadanie miało polegać na obsłudze organów Hammonda. Dotarliśmy do małego miasteczka położonego daleko na północy, zameldowaliśmy się w hotelu, po czym zamierzaliśmy udać się na próbę dźwięku, jednak nigdzie nie mogłem znaleźć Tony'ego. Zszedłem do recepcji, pytając o gościa w kapeluszu. Recepcjonistka poinformowała mnie, że pół godziny wcześniej wyszedł w poszukiwaniu najbliższego baru. Czym prędzej skierowałem się do wskazanej knajpy. Ledwo przekroczyłem próg, jakiś koleś otaksował mnie spojrzeniem i spytał: "Pewnie zgubiłeś Tony'ego, co?". Na sali siedziało chyba czterdzieści osób, a już ze wszystkimi zdążył się zapoznać. Nie miał pensa przy duszy, ale ludzie ochoczo stawiali mu piwo. Aby im się odwdzięczyć, zaprosił ich na wieczorny występ, co do jednego (śmiech). Potrafił sobie zjednać największego gbura, był niczym światło jaśniejące w mroku.
Z Paice Ashton Lord zrobiliśmy półtora albumu i zagraliśmy pięć koncertów, z czego jeden dla telewizji. Kiedy cały projekt zaczął rozłazić się w szwach, zadzwonił do mnie Paul McCartney, ponieważ potrzebował gitarzysty do kolejnej inkarnacji Wings. W tym samym czasie zwąchałem się z Davidem Coverdalem, który planował przybyć do Londynu w celu uformowania nowej kapeli.