- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Hey
Wykonawca: | Piotr Banach - Hey (gitara) |
strona: 1 z 1
Krzysztof Kowalewicz: Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś: "dobrze byłoby nagrać solową płytę"?
Piotr Banach: Pierwszą zapowiedź muzyczną zrobiłem na początku 1996 roku, kiedy nagrałem utwór "Nie piosenka" w klimacie reggae. Zawsze kochałem ten rodzaj muzyki. Grałem w wielu zespołach reggae, ale nigdy nie udało mi się nagrać z nimi płyty. Grupa Hey zawsze była otwarta na moją fascynację i pewne elementy reggae mogłem przemycać w naszych utworach. Jednak to mi nie wystarczało. Dlatego postanowiłem nagrać cały taki album.
A czy już w czasach przed Heyem nie korciła cię myśl o solowym krążku?
Do wszystkiego się dorasta. Wtedy nie miałem takich możliwości i umiejętności jakie posiadam dzisiaj. Teraz sam mogłem zagrać wszystkie instrumenty, być równocześnie producentem i realizatorem całości.
Masz znacznie większe zbiory muzyczne od tego, co trafia na płyty Hey?
W swoich dokonaniach solowych wykorzystuję inne instrumentarium. To jest dla mnie świeża rzecz. Nagrałem już w swoim życiu parę albumów z muzyką gitarową, ale zrobiłem tylko jeden materiał elektroniczny ("Puk puk" Kasi Nosowskiej ? przyp. kk), tak więc siłą rzeczy to pole jest przeze mnie mniej wyeksploatowane i pomysłów jest znacznie więcej. W domu mam oczywiście olbrzymie archiwum niezrealizowanych rzeczy. Bardzo dużych fajnych piosenek czeka na nagranie. Poza tym jest mnóstwo idei muzycznych, które nie zostały zrealizowane ze względów czasowych lub zbyt ogólnego zarysu pomysłu.
"Zespół zawsze był dla mnie ucieczką przed rzeczywistością. A muzyka lekiem na całe zło świata" ? powiedziałeś na łamach "Tylko Rock" o Hey. A czy tak samo postrzegasz granie poza grupą w ramach projektu Banach & Indios Bravos?
Nie tyle chodzi o zespół, co o muzyczne działanie. Dla mnie najważniejszą rzeczą jest tworzenie. Najbardziej pociąga mnie na próbach etap przygotowania nowych piosenek, a potem nagrywanie w studio. Kiedy utwory są gotowe tracę zainteresowanie nimi. Tworzenie stanowi dla mnie panaceum na wszystko, co dzieje się na świecie. Oczywiście trzeba to akceptować, ale przychodzi mi to z trudnością.
"Coś tam nagramy, zerkniemy w telewizorek, znów coś nagramy, herbatka co piętnaście minut i luz jak cholera" ? taki system pracy nad solowym albumem przewidywałeś w jednym z felietonów. Tak faktycznie było?
Tak i myślę, że to jest właśnie idealny model nagrywania. W taki sposób powinny powstawać wszystkie płyty. Należy nagrywać, kiedy czuje się twórczą wenę, a nie dlatego, że firma wynajęła studio. W moim odczuciu w muzyce, mimo skrajnie różnych opinii, istnieje pierwiastek mistyczny. Kiedy brakuje tego kosmicznego promienia, który uderza w twórcę, to powstające wtedy dzieła bardzo szybko przemijają.
Płyta nosi tytuł "Part One". Jak rozumiem będą następne części?
Oczywiście. Specjalnie zatytułowałem całość w tak mało oryginalny sposób. Materiał powstawał przez trzy lata. Od pół roku album był ostatecznie gotowy. Co ciekawe, każdy utwór nagrywałem tylko raz, bez poprawek. Teraz w miarę szybko chciałbym nagrać płytę, która będzie opisem mojego konkretnego stanu, czyli Piotra Banacha w wieku lat 34.
W jaki sposób nawiązałeś współpracę z wokalistą Piotrem Gutkowskim?
To chłopak z Katowic. Zauważyłem go na imprezie Play-Box, kiedy grał na małej scenie ze swoim zespołem kawałki bliskie amerykańskiemu pop rockowi. Mimo tak odległej stylistyki przykuł moją uwagę. Nawiązałem z nim kontakt i rozpocząłem zarażać moimi fascynacjami muzycznymi, w tym reggae. Jemu bardzo spodobała się ta muzyka i wspólnie zaczęliśmy nagrywać piosenki. Myślę, że to był bardzo dobry wybór, bo ja nie potrafię śpiewać.
Piotr nie dość, że zaśpiewał, to jeszcze napisał wszystkie teksty. Odpowiada ci jego przekaz słowny?
On jest ode mnie młodszy. Wiadomo, że o pewnych rzeczach myśli inaczej. Mógłbym oczywiście sam napisać wszystkie teksty. Jednak, żeby Piotrek nie czuł się tylko głosem na płycie, lecz mocniej identyfikował się z tym, co robi, zostawiłem sferę tekstową w jego rękach.
Nowy album jest w pełni elektroniczny?
Jest parę gitarowych śladów. Jednak większość dźwięków brałem z modułów brzmieniowych klawisza i samplerów.
Myślisz, że przyszłość muzyki będzie należeć do takich brzmień, jakie zaproponowałeś?
Nie wiem. Na pewno nie jestem pomysłodawcą stylistyki, w której się poruszam. Oczywiście życzyłbym sobie, żeby moje pomysły były dla innych inspiracją. W pewnym sensie muzyka rockowa straciła na ostrości łącząc się z innymi gatunkami. Nie ma też co specjalnie dziwić się, że coraz więcej muzyków wykorzystuje elektronikę. Takie czasy.
Na płycie "Part One" bardzo szeroko korzystasz z elektroniki, co nie znaczy oczywiście, że materiał jest jednorodny. Zaproponowałeś np. coś bardziej tradycyjnego. Chociażby utwór "Drogi" mógłby spokojnie trafić do repertuaru zespołu Izrael.
Kocham reggae we wszystkich odmianach. Dla mnie najważniejsza w tej muzyce jest wibracja. Stąd na płycie znalazło się miejsce i na piosenki tradycyjne, dubbowe odjazdy czy nowoczesne mutacje reggae'owe.
Kompozycja "Here, Where I am" to taka delikatna rzecz rockowa.
To prawda. Moje fascynacje muzyczne są rozległe. W tym samym czasie, kiedy pociągał mnie Bob Marley, dużo słuchałem różnych rzeczy z lat 60. Takie rockowe riffy, które mają regggae'ową pulsację są mi bardzo bliskie. Jakiś czas temu byłem bardzo zafascynowany grupą Bad Brains, która robiła mniej więcej takie rzeczy. Dla mnie idealne połączenie to hippisowska psychodelia i reggae'owy rytm.
Niektóre kompozycję noszą znamiona przebojów. Myślę tutaj głównie o "No No No No".
Uwielbiam ładne piosenki. Pierwszym zespołem, który podziwiałem był The Beatles. Oni bardzo mocno ukształtowali moje poczucie estetyki. Działając przez wiele lat na scenie niezależnej nigdy nie zgadzałem się z opinią, że tylko piosenki niemelodyjne mogą być niezależne. Dla mnie alternatywa zawsze znaczyła coś innego. Moim zdaniem tylko ładne piosenki mają szansę zaistnieć. Każdy szuka melodii od fana black metalu po dance.
Całość twojego solowego materiału została nagrana w domowym studio. Poprawny poziom rejestracji udowadnia raz jeszcze, że rola studia nagraniowego często jest idealizowana.
Na pewno nie mógłbym nagrywać w takich warunkach z Heyem, gdzie jest perkusja i głośne gitary. W domu można zarejestrować tylko pewien typ muzyki. Myślę, że w tym tkwi siła podobna do punk-rockowego buntu. Pod koniec lat 70., żeby sprostać zespołom takim jak Pink Floyd czy Genesis kupowało się gitarę i zaczynało się grać swoje. Teraz wystarczy komputer, trochę wyobraźni i można samemu nagrywać w domu niczym nieskrępowane płyty.
Album traktujesz bardzo prywatnie, chociażby z tego względu, że zadedykowałeś go rodzicom.
Są to wspaniali ludzie, którzy bardzo mi pomogli w mojej muzycznej drodze. Oni nigdy nie ulegli naciskowi społecznemu przeróżnych sąsiadów i znajomych, którzy mówili: "Macie w domu dorosłego syna, a on nigdzie nie pracuje, tylko gra muzykę". Rodzice szanowali moją pasję. Nigdy nie ingerowali w to, co robię. Każdemu życzyłbym takich rodziców.
Utwór "Intro" umieściłeś przewrotnie pod koniec krążka.
Można go traktować jako wstęp do następnej płyty.
Czy pozostali muzycy Hey słyszeli już twoją płytę? Jakie wyrażali opinie?
Mówią, że jest fajna, chociaż generalnie interesuje ich inna muzyka.