- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Maciej Balcar
Wykonawca: | Maciej Balcar - Maciej Balcar (wokal) |
Macieja Balcara dopadliśmy tuż przed pierwszym z czerwcowej serii spektakli "Jesus Christ Superstar". Mieliśmy mnóstwo pytań, jako że w ostatnich miesiącach aktywności muzycznej Maćka małą nazwać nie można - koncerty, przygotowania nowej solowej płyty, płyta z Harlemem no i ten Jezus... Jako że temat opery wydawał się najbardziej gorący, właśnie od niego zaczęliśmy naszą rozmowę...
strona: 1 z 1
rockmetal.pl: Jesteśmy właśnie przed czerwcową serią przedstawień rock-opery "Jesus Christ Superstar", spora ich część już za nami. Jak oceniasz zainteresowanie spektaklem, czy można mówić o sukcesie?
Maciej Balcar: Ja prawdopodobnie nie będę obiektywny, ale jestem zaskoczony popularnością tej rock-opery, która może wynikać z faktu, że Katowice wraz z miastami ościennymi są naprawdę ogromną aglomeracją, liczbą mieszkańców przewyższającą znacznie np. Warszawę. Poza tym tutejsi ludzie są bardziej przyzwyczajeni do chodzenia do teatru, niż w tej nieszczęsnej Warszawie. Podejrzewam, że nawet w Krakowie czy Wrocławiu nie spotkalibyśmy się z takim przyjęciem.
Czyli przed premierą obawiałeś się, że przyjęcie nie będzie zbyt przychylne, a zainteresowanie projektem niewielkie?
Tak, ponieważ wiem w jakiej kondycji znajdują się obecnie teatry w powodzi znacznie bardziej przystępnych rozrywek w postaci programów telewizyjnych czy internetu. Skoro nawet kino dziś przeżywa kryzys, a jest ono znacznie lżejsze w odbiorze niż teatr, to tym bardziej cieszę się, że przyszło mi grać przy pełnych salach i to w sztuce tak entuzjastycznie przyjmowanej.
Kiedy otrzymałeś propozycję grania roli tytułowej w musicalu, przyjąłeś ją od razu, czy też miałeś jakieś wahania?
To była dosyć śmieszna sytuacja. Materiał ten znam od czasów szkoły średniej - wtedy słuchałem tego bardzo często. Poza tym ja ciągle jeszcze jestem po trochu hippisem, a jako nastolatek byłem bardzo zagorzałym. Później los tak pokierował moim życiem, że zacząłem śpiewać - myślałem wtedy, że fajnie w byłoby zagrać i zaśpiewać coś z "Jesus Christ Superstar", ale, szczerze powiedziawszy, nie wyobrażałem sobie, jak by to było możliwe. Poza tym w Polsce ten spektakl był już wystawiany (m. in. z Markiem Piekarczykiem w roli Jezusa i Małgorzatą Ostrowską w roli Marii Magdaleny - przyp. red.).
Miałeś okazję go obejrzeć?
Nie - ja po prostu nie chciałem zobaczyć tej wersji. Czułem się zbyt mocno przywiązany do wersji filmowej. Zreszta co do waszych zarzutów, dotyczących Iana Gillana (odtwórca roli Jezusa w pierwszej wersji płytowej z 1970 roku - przyp. red.) - to uważam, że są one poniekąd słuszne (patrz: relacja z "Jesus Christ Superstar" na rockmetal.pl - przyp. red.), z tym że on zaprezentował się świetnie od strony muzycznej, natomiast dla mnie ważniejsze było aktorskie ujęcie tej roli, chciałem położyć większy nacisk na sceniczną stronę tego przedsięwzięcia. Uważam, że Ted Neeley znakomicie zagrał Chrystusa, do tego stopnia, że specyfika filmowej adaptacji uczyniła niemożliwym przełożenie tego wiernie na scenę. Poza tym byłem również pod wielkim wrażeniem jego głosu. Może dlatego, że od początku słuchałem tej pierwszej wersji, a kiedy w ręce wpadła mi gillanowska wersja musicalu (gwoli ścisłości - Gillan występował w pierwszej edycji opery w 1970 roku, na ekran została ona przeniesiona przez Normana Jewisona dopiero w 1973 roku - przyp. red.) było już za późno. Poza tym, ja nigdy jakoś nie zwariowałem na punkcie Deep Purple, bardziej podobało mi się takie kapele jak Led Zeppelin, Iron Maiden i AC/DC.
Przyznasz jednak, że "wrzaskliwa" specyfika roli Chrystusa powoduje, że ciężko przebić w niej Gillana, niekoronowanego króla wokalnego wrzasku...
Zgadzam się z tym, tylko że... Nie wiem, czy powinienem o tym mówić, ale niedawno udaliśmy się całą grupą śpiewającą do lekarza. Nic mi nie jest (śmiech) - jechaliśmy na przegląd. Pani doktor zbadała moje gardło i okazało się, że jestem głosem basowym, a w najlepszym przypadku - barytonem, więc raczej nie powinienem ślepo naśladować sopranów i falsetów Gillana, a raczej przedstawić własną interpretację, eksponującą zalety mojego głosu, a nie ograniczenia. Nie każdy musi śpiewać jak The Bee Gees albo jak wokalista Crash Test Dummies. Chciałem być mniej histeryczny od Gillana i bardziej "jezusowaty", łagodniejszy.
Czy są jakieś plany dotyczące wydania na płycie, ewentualnie sfilmowania polskiej wersji Jesus Christ Superstar?
Bądźmy realistami (śmiech). To by było tak, jakbyśmy na przykład chcieli zrobić polską wersję "Skrzypka na dachu" - kto by się tego podjął? To jest tak jak z muzyką - należy nagrywać swoje kawałki, bo jak nawet najlepiej wykonujesz Czesława Niemena czy Jamesa Browna, to jeśli ktoś będzie chciał posłuchać ich utworów, kupi sobie oryginalne płyty.
A czy to prawda, że w pierwotnych założeniach rolę Judasza miał grać Paweł Kukiz?
Tak, były takie przymiarki, jednak Paweł miał swoje osobiste powody, aby zrezygnować z tej roli - po prostu musiał poświęcić wtedy wiele czasu swojej rodzinie i nie starczyłoby mu go na pracę przy spektaklu. Zresztą o pomoc w znalezieniu jego zastępcy dyrekcja teatru poprosiła mnie, chcieli jakiejkolwiek sugestii chociaż. Wtedy przypomniał mi się telewizyjny program sprzed dwóch lat, w którym usłyszałem zespół Anar. Nie wiedziałem nic więcej, powiedziałem po prostu: Szukajcie wokalisty Anaru sprzed dwóch lat. Znaleźli. Przyjechał, zaśpiewał - i już nikt nie miał wątpliwości, że świetnie nadaje się do tej roli (mowa o Januszu Radku, odtwórcy roli Judasza w spektaklach chorzowskiej wersji "Jesus Christ Superstar" - przyp. red.).
Czy nie miałeś obaw, że na przedstawienie przyjdzie przypadkowa publiczność? Pytam, ponieważ słyszałem, że podczas wystawiania wspomnianej wersji "Jesusa" z Markiem Piekarczykiem w latach osiemdziesiątych na widowni licznie zasiadali widzowie nie mający pojęcia, że jest to rockowe działo, spodziewający się religijnej sztuki z kościelnymi pieśniami i modlitwami...
Uważam, że na wątpliwości można sobie pozwolić w przypadku koncertów, którymi nierzadko są rozmaite pikniki, plenery, dni miasta, na których niemało jest naprawdę przypadkowej publiczności. Można wówczas dostosować się niejako do ich oczekiwań, zaprezentować coś zabawnego. Może to być np. Czesław Niemen w wersji sepleniącej - publiczność wyskakuje z kapci ze śmiechu. Natomiast w teatrze jest inaczej. Ja gram w teatrze od 10 roku życia i nauczyłem się, że bez względu na to, kto siedzi na widowni, po prostu należy zagrać to, co się ma zagrać, według z góry ustalonego planu i w założony sposób. Publiczność teatru bez względu na wiek i przekonania zazwyczaj potrafi się dostosować do tych praw. Myślę, że dzięki temu ta opera może podobać się i tym młodszym, i tym starszym widzom.
Nie mieliście żadnych problemów z ortodoksami, że dość śmiałe są sceny i stroje w sztuce traktującej o życiu Chrystusa?
Nie, była tylko jedna niezbyt rozwinięta pani recenzent, zresztą z czołowego polskiego dziennika prasowego, której teksty są wręcz niemiłosierne, typu: sceny erotyczne a kupczenie w świątyni to dwie różne rzeczy, gdyż Jezus rozpędzał tylko kupców, natomiast na pewno nie było tam żadnych dziwek, bo ta osoba tam była i widziała - w domyśle oczywiście (śmiech). Poza tym druga rzecz, zupełnie karygodna - ta pani opisuje sceny w pałacu u "Nerona". Wyobraźcie sobie - ta pani nagle na przedstawieniu znalazła się u Nerona, potwornie obnażając swe braki w znajomości podstaw historii, co szczególnie szokuje u przedstawicielki tak prestiżowej gazety.
No dobrze, zostawmy już Jezusa... Niedługo śpiewasz w Opolu, na koncercie "Premiery". Czyli niedługo nowa płyta?
Nie wiadomo kiedy. Materiał jest wstępnie przygotowany, ewentualnie wymaga dopieszczenia, zaczynają się rozmowy w Pomatonie. Niedługo - to chyba dobrze powiedziane.
Co możesz nam dziś o niej powiedzieć? Jak pamiętam, na Twojej pierwszej płycie można usłyszeć pewną mieszankę stylów, mamy tam i funk, i jazz, i nawet punk, no i oczywiście dużo rocka. Czy nowa płyta będzie podobna pod tym względem?
Wszystko jest bardzo bliskie, jednak w przypadku pierwszej płyty mamy pewien kompleks - otóż ona jest nienajlepiej potraktowana w sensie dynamicznym. Dla mnie ona jest za równa, za bardzo wygładzona. To tak jakbyś wziął takie wielkie, strzeliste pasmo gór, pociągnął z obu stron tak, że zostałyby same takie pagórki... Tak było z tą płytą, ona powinna być taka jak te góry, zwłaszcza przy tej właśnie mieszance stylów, coś takiego, jak gra bardzo mile ostatnio przez mnie słuchany zespół Life albo Skunk Anasie. To mnie trochę boli przy tej pierwszej płycie, że jednak ten "Za Bliski" nie był aż tak "wyskakujący" z tej płyty, a z kolei "Viga" czy "Moja Rozmowa" powinny brzmieć najdelikatniej jak tylko mogą... Wtedy byłbym zadowolony. Właśnie przy drugiej płycie, zachowując to samo podejście gatunkowo - bo ja mam bardzo zdolnych ludzi w zespole i oni potrafią wszystko zagrać - będziemy największy nacisk kładli na to zróżnicowanie dynamiczne.
Czy skład muzyków będzie ten sam co na pierwszej płycie?
Perkusista zmienił się ponad rok temu. W tym momencie skład jest już zapięty i przypuszczam, że długo się nie zmieni. Planujemy już nawet dwudziestopięciolecie (śmiech).
Jednak przy realizacji pierwszej płyty brali gościnnie udział tacy muzycy, jak Janusz Yanina Iwański, Mateusz Pospieszalski czy Jose Torres. Czy ich też będziemy mogli usłyszeć na nowej płycie, może jakichś innych gości?
To byli muzycy zaproszeni przez nas, my nie wykluczamy przy nowej płycie także udziału jakichś gości, wiadomo, to zawsze podnosi poziom muzyczny nagrań. Jednak my jesteśmy zespołem typowo koncertowym, zależy nam na tym, aby wykonania koncertowe za bardzo nie odbiegały od wersji z albumu, dlatego mam wahania, czy decydować się na ten zabieg.
Skoro wydajesz płytę, znaczy, że nie rezygnujesz z solowej kariery. Co więc ma oznaczać niedawna współpraca z Harlemem, czy to coś poważnego?
Dostałem propozycję zaśpiewania na ich płycie... Sytuacja była postawiona jasno: po pierwsze musiał mi się spodobać jakiś utwór - znalazł się taki, było to "Biegnę", a potem tak się złożyło, że dołączyły się cztery inne... Okazało się, że Harlem postanowił oprzeć na tych utworach promocję płyty. Sytuacja jest trudna do zanalizowania, nie wykluczam dalszej współpracy, z tym że zaznaczałem z góry, że będę kontynuował solową karierę. Są dwa podstawowe powody: mam zespół (Koniec Świata - przyp. red.), który traktuję jako rodzinę i w związku z tym będę o nich dbał i będę z nimi grał, to jest ich praca. Poza tym - ja piszę te piosenki. Krzysztof Jaworski jest autorem większości materiału Harlemu, więc musielibyśmy się jakoś dogadywać, a mnie jednak najlepiej wykonuje się własne utwory i na pewno nie potrafiłbym zrezygnować z tworzenia całkiem własnych kompozycji.
Może powiesz nam w takim razie coś o swoich inspiracjach, kto jest dla Ciebie wokalnym wzorem?
No, z polskich to chyba słychać (śmiech). Czesław Niemen - to jest profesor i chyba długo się nie urodzi nikt kto będzie tak śpiewał. Jest to wokalista na miarę światową. A z zagranicznych... Dave Matthews z Dave Matthews' Band.
Powiedz, jakie utwory obcych wykonawców wykonujesz na koncertach?
Oczywiście Czesława Niemena, kilka utworów w zależności od klimatu, atmosfery koncertu. Poza tym jednym z najczęściej wykonywanych przez nas utworów na koncertach jest "Cocaine", także "With Or Without You" - jest to już taki specyficzny utwór, przy którym nie odważam się tworzyć własnej wersji. "Cocaine" gramy już w takiej bardzo naszej wersji, natomiast przy "With Or Without You" staram się udowodnić, że gościa jednak się da podrobić ("podrabianie" głosu Bono wychodzi Maćkowi naprawdę dobrze - przyp. red.). Gramy też utwór "I Feel Good" Jamesa Browna, jest to jeden z bardziej lubianych przez publiczność utworów. Utwór, który sobie szczególnie upodobałem, to piosenka takiego amerykańskiego wokalisty z południa, Coco Mantoyi - "Am I Losing You". Opracowaliśmy również bardzo swoją wersję tego utworu i powiem nieskromnie, że nie mam nigdy wątpliwości, jakie wrażenie zrobi on na publiczności. Tutaj wszyscy muzycy na to pracują, mamy tam solowe partie instrumentów, tak że jest to z jednej strony ballada, a z drugiej totalny wymiot.
Nie pozostaje więc nam nic innego, jak tylko zaprosić na Twoje koncerty. Czy w związku z tym mógłbyś podać nam jakieś terminy najbliższych planowanych występów?
Najbiższy koncert gramy we Wrocławiu, to jest taki bluesowy koncert w ostatni poniedziałek czerwca, czyli 26-tego, później 2 lipca w Wołowie, na który szczególnie zapraszam. Odbędzie się on przy okazji organizowanego tamże zlotu harleyowców, tak że szykuje się ciekawa impreza. Zresztą 1 lipca też tam gram, tyle że z Harlemem. Będzie na pewno świetna zabawa, zresztą sam jestem wielkim fanem motorów.
Czy posiadasz może swoją maszynę?
Nie, niestety, ale kiedyś na pewno będę...
Życzymy więc jak najszybciej jak najszybszego motoru oraz dalszych sukcesów. I dzięki za rozmowę!