- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Amorphis
Wykonawca: | Tomi Joutsen - Amorphis (wokal) |
strona: 2 z 2
Amorphis, Zlin 23.11.2013, fot. Verghityax
Na koncertach i w teledyskach towarzyszy ci bardzo charakterystyczny mikrofon i statyw, oba utrzymane w steampunkowym klimacie. Skąd je wytrzasnąłeś?
Chciałem mieć na scenie coś wyjątkowego, ponieważ klasyczne mikrofony wieją nudą (śmiech). Gitarzyści i basiści zwykle popisują się odjazdowymi modelami gitar, przy których mój sprzęt wyglądał po prostu biednie. Przyjaciel wykonał dla mnie prototyp mojego mikrofonu sześć lat temu, obecnie posługuję się ulepszoną wersją drugą. Poprosiłem go, żeby stworzył coś, co mogłoby pochodzić z planu filmowego "Mad Max". Dopiero później dowiedziałem się, że ta stylistyka nosi nazwę steampunkowej, wcześniej nie miałem o tym pojęcia.
Jedyna wada tego mikrofonu to jego waga. Pod koniec koncertu, kiedy jestem już wyczerpany, ciężko go utrzymać. Mimo to bardzo go lubię. Świetnie jest mieć wielki mikrofon (śmiech).
Nie byłoby ci wygodniej przerzucić się na bezprzewodowy?
Nie czuję się do nich przekonany. Chyba jestem nieco staromodny, ale wolę mikrofon z kablem.
Podobno twój stary mikrofon trafił do muzeum. Czy to prawda?
Tak, Lohja, moja rodzinna miejscowość, prowadzi muzeum z pamiątkami związanymi z lokalnymi sławami. Kiedy zwrócili się do mnie z prośbą, abym przekazał im coś ze swojej prywatnej kolekcji, poczułem się zaszczycony.
Amorphis, Praga 7.12.2015, fot. Verghityax
Wspomniałeś o Lohji, skąd pochodzisz. To niewielka miejscowość nieopodal Helsinek i to tam rozpoczęła się twoja muzyczna działalność. Jak doszło do tego, że chwyciłeś za mikrofon i zacząłeś śpiewać w metalowej kapeli?
Zanim zająłem się śpiewaniem, w wieku piętnastu lat siedziałem za perkusją, jednak moje upodobania szybko się zmieniły. Inspirowały mnie przede wszystkim kapele deathmetalowe. Co zabawne, na początku wielki wpływ miał na mnie Amorphis, oprócz tego również grupy pokroju Entombed, Grave i Deicide. Nasze ambicje ograniczały się do grania prostego death metalu - prostego, ponieważ nie umieliśmy zagrać niczego więcej (śmiech). Jako wokalista miałem wtedy dwa punkty odniesienia: Joergena Sandstroema, ówczesnego frontmana Grave, oraz Barney'a z Napalm Death. Chciałem brzmieć tak brutalnie, jak to tylko możliwe.
A jak jest obecnie? Wolisz śpiewać czysto czy growlować?
To zależy. W trasie wolę growl, ponieważ jest łatwiejszy. Niestety, ma to również swoje złe strony - im więcej w repertuarze numerów z brutalnymi wokalami, tym ciężej mi potem wyciągnąć czyste partie. Mimo to w obu stylach potrafię się odnaleźć. Jedną z zalet bycia w Amorphis jest to, że mam możliwość korzystania z pełnej skali mego głosu.
Brałeś lekcje śpiewu?
Kilka razy, ale nie mam formalnego wykształcenia muzycznego, nie potrafię czytać nut. Umiem zagrać na bębnach, trochę na gitarze i to w zasadzie tyle.
Amorphis, Zlin 23.11.2013, fot. Verghityax
Co jest dla ciebie największym koszmarem jako wokalisty?
To samo, co w normalnym życiu, na przykład nagły wypadek w rodzinie. Jeżeli w trakcie trasy zachoruję albo stracę głos, nic na to nie poradzę. Nie piję alkoholu, nie palę, odżywiam się regularnie, dbam o siebie jak mogę. W ten sposób, cokolwiek się wydarzy, będę wiedział, że dołożyłem wszelkich starań, żeby koncert się odbył.
Wożę ze sobą matę do ćwiczeń i ciężarki. Będąc w trasie staram się parę razy w tygodniu iść na siłownię. Jestem teraz po czterdziestce i chciałbym móc robić to samo, kiedy będę po pięćdziesiątce. Ta myśl motywuje mnie do pracy nad sobą. Poza tym dni spędzane na zapleczach klubów są koszmarnie nudne. Wysiłek fizyczny pomaga mi oczyścić umysł i zrelaksować się. Nie wyobrażam sobie spędzania dwudziestu czterech godzin na dobę z zespołem. Nie zrozum mnie źle, to świetni goście i uwielbiam ich, ale dobrze jest na chwilę wrócić do normalnego trybu życia dla zachowania równowagi.
Wielu wokalistów metalowych występuje gościnnie na albumach innych zespołów, niektórzy nagrywają duety. Co o tym sądzisz?
Zdarzyło mi się parę razy wystąpić gościnnie na płycie innej kapeli, na przykład współpracować ze Swallow The Sun i Battle Beast. Nie jestem jednak zainteresowany śpiewaniem z kimś w duecie. Nie postrzegam siebie jako muzyka solowego, tylko członka zespołu. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, nie lubię być na świeczniku. Nie czuję się z tym komfortowo.
Amorphis, Warszawa 17.11.2010, fot. Lazarroni
Taka chyba jednak dola wokalisty, że stoi w świetle reflektorów. Dołączenie do Amorphis było przełomem w twojej karierze muzycznej. Czy pamiętasz dzień, w którym przyszedłeś na przesłuchanie do zespołu?
Tak, Tomi Koivusaari zadzwonił do mnie z propozycją z niespełna tygodniowym wyprzedzeniem. Przyjechałem na miejsce, Tomi zszedł po mnie i zaprowadził do sali prób, która mieściła się na drugim czy trzecim piętrze. Wszyscy już na mnie czekali. Nie znałem ich wcześniej. Kilka razy widziałem koncert Amorphis na festiwalu, jakieś teledyski, ale nic ponadto. Byłem przerażony. Zagraliśmy razem garść piosenek, zamieniliśmy parę słów i tyle. Nie dali po sobie poznać, czy byli zadowoleni. To był bardzo stresujący moment.
Od tamtego momentu upłynęło ponad dwanaście lat. Czy przez ten czas odnalazłeś swój ulubiony utwór Amorphis?
Nie. Swego czasu bardzo lubiłem balladę "Her Alone". Pamiętam, kiedy ją nagrywaliśmy, byłem naprawdę zadowolony z linii melodycznej w refrenie. Z drugiej strony kocham cięższe brzmienia, które szczególnie dobrze sprawdzają się na festiwalach i wielkich koncertach. To uczucie mocy, jakie daje ci reakcja olbrzymiego tłumu, jest niesamowite. Ballady lepiej sprawdzają się na występach klubowych, gdzie panuje bardziej intymna atmosfera.
Ostatnie pytanie i z zupełnie innej beczki. Twoje nazwisko oznacza w języku fińskim łabędzia. To dość zabawne, zważywszy na to, że jesteś wokalistą...
Tak, cóż, w pewnym sensie pasuje. Nie wiem, jak to brzmi w uszach obcokrajowców, ale po fińsku to bardzo piękne słowo. I rzadko występujące jako nazwisko. Podejrzewam, że dawno temu członkowie rodu Joutsen nazywali się po prostu Svan. To z kolei szwedzkie słowo oznaczające łabędzia, bardzo u nas powszechne. Wiele nazwisk w Finlandii pochodzi od naszych zachodnich sąsiadów. Przypuszczam, że moja rodzina postanowiła przemianować się na bardziej swojsko brzmiące Joutsen.
Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Dzięki.