- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
Iggy Pop nagrał album z Joshem Homme
Iggy Pop zarejestrował materiał na "Post Pop Depresssion" - swój kolejny solowy album studyjny. Za produkcję odpowiada Josh Homme z Queens of the Stone Age. Do odsłuchu trafił utwór "Gardenia".
"Post Pop Depression" nagrany został w tajemnicy przed mediami i wytwórniami płytowymi - wszystko zaczęło się od smsa wysłanego przez Iggy'ego Popa do Josha Homme z propozycją współpracy. Praca nad materiałem rozpoczęła się w styczniu 2015 roku. Skład uzupełnili gitarzysta i klawiszowiec Dean Fertita z Queens of the Stone Age oraz perkusista Matt Helders z Arctic Monkeys. Muzycy rejestrowali swoje partie w dwóch studiach należących do Josha Homme: "Pink Duck" w Los Angeles i domowym studiu w Joshua Tree.
Premiera "Post Pop Depression" planowana jest na 18 marca 2016 roku.
Zespół wykonał także utwór "Gardenia" na żywo w programie Stevena Colberta. Zapis z występu można obejrzeć tutaj.
Lista utworów:
1. Break Into Your Heart
2. Gardenia
3. American Valhalla
4. In the Lobby
5. Sunday
6. Vulture
7. German Days
8. Chocolate Drops
9. Paraguay
Widać że Joshu dojrzał. Obraca się w wielu gatunkach i jest prawdziwym muzykiem renesansu. I jednym z najważniejszych żyjących muzyków. Jednak trochę szkoda, że grając coraz bardziej wyrafinowaną i eklektyczną muzykę, zapomniał o metalowym i hardrockowym jebnięciu. Josh może grać co chce, bo to jego życie i jego talent, nie musi słuchać żadnych "fachowców", ale brakuje mi trochę tej stonesowej mocy, jaka kiedyś była. Mimo że QOTSA na każdej płycie ma od razu rozpoznawalne brzmienie (o czym wielu marzy), to nie trudno zauważyć, jak z płyty na płytę mocarność ustępuje pola "klimatom" i eklektyczności. Nie żeby to było złe, ale brakuje mi tego pierdolnięcia, które ostatni raz było na "Songs For The Deaf", a potem już było coraz leżej. Niby "Lullabies..." też zawierał mocne momenty, ale to już było jakieś takie inne. Wystarczy porównać trzy pierwsze albumy z trzema kolejnymi. Do tych trzech ostatnich nie chce mi się wracać. A trzy pierwsze kocham. "...Like Clockowork" ze swoją melodyką, jest taki trochę jak dla opener'erowej publiczności. Dobra płyta, ale nie chce mi się do niej wracać.
Moje wynurzenie muszę oczywiście zakończyć przynudzjącym powtórzeniem po raz n-ty: "Songs For The Deaf" to prawdopodobnie do dzisiaj najlepszy album tego tysiąclecia:)