W Lesznie byłem na koncercie, nieistotne zresztą kogo, na którym ostatecznie zostały 3 osoby. Gdy napierdalały supporty, to było ze 25 osób. Jak znajomi zeszli ze sceny, to publiczność wyniosła się z klubu. Wniosek z tego taki, że ludzie przyleźli z litości dla lokalnych supportów - znajomych zająca.

Kiedyś w Stalowej Woli grał Imish,zespół Zbyszka Bieniaka i Daniela Howorusa z Yokashin. Zagrali dla 7 osób,ale było super.

Niestety w tym roku w Stalowej było tak samo na Closterkeller.

Koncert Hunter, a przed nimi Rootwather (czy jakoś tak) w pierdolonej wiosce na G w byłym legnickim. Na supporcie były 2 osoby przed sceną, a na samym Hunterze chyba z 15?

Byłem niedawno na takim koncercie we Wrocławiu. Nie lubie tego. Atmosfera jest dretwa, kiedy czlowiek sie orientuje, ze wieksza czesc publicznosci to muzycy z kapel, ktore graly wczesniej lub beda grac pozniej albo ich dziewczyny :)

Z drugiej strony poziom kapel w podziemiu jest obecnie taki, ze nic dziwnego, ze nikt nie chce tego oglądać :)

nie powiedziałbym, że jest tak źle. prawdę mówiąc, to polskie podziemie trzyma się całkiem dobrze i znacznie przebija jakością wielu zagranicznych wykonawców, tylko ludzie wolą siedzieć na dupach przed komputerami.

zgadzam sie... :) ale ja jestem chory teraz ;/

Całkiem dobrze? 80% kapel, na które trafiam na podziemnych koncertach to jakis niedorobiony death metal, gdzie facet z mikrofonem nigdy nawet koło prawdziwego wokalisty nie stał.

Tak zawsze było i powinno być. W erze punka tylko kilka kapel na kilkaset było coś wartych.

Więc to normalne, że 80% kapel jest nic nie warta?