Ubolewam, iż zaginęła w narodzie zacna i przydatna niekiedy sztuka nadawania energii kinetycznej warzywom lub pieczywu, celem subiektywnego odniesienia do poziomu muzycznego artystów...

Szkoda, że w 1998 nie było YouTube. Chciałbym zobaczyć tę słynną, znaną fanom rocka akcję z pieczywem w tle. Może nie popieram, ale śmiesznie było na pewno.

Oj, szkoda wielka! DVD powinni byli z tego zrobić i pogonić podstawówki do kin na seans obowiązkowy w ramach przysposobienia muzycznego ;)

Fakt że koncerty z dawniejszych lat są słabiej udokumentowane wizualnie sprawia, że powstaje wokół nich dużo legend miejskich. A sami muzycy potem plotą głupoty w wywiadach. Daron czy tam Serj podobno widzieli na widowni baner SS. Jakoś w to nie wierzę. Jak można tak nie docenić słowiańskiej gościny?

Podobno panowie z SOAD nigdy nie byli w Jarocinie w latach 80 i nie wiedzą co może znaczyć publika festiwalowa w PL. Byli zdziwieni przyjęciem w Spodku, bo w US grali głównie w filharmoniach i zawsze po koncercie dostawali oklaski na stojąco oraz kwiaty od lokalnych kółek gospodyń.
Ech, tak gdzieś to czytałem, może to tylko nieprawdziwa legenda.

A propos warzyw i pieczywa, to gdzieś w okolicach 96-98 na juwenaliach w Kraku grała ONA przed Raz Dwa Trzy i Kultem. Pogoda i warunki na koncercie jak zwykle - ulewa i błotko. I właśnie to błotko odegrało pierwszoplanową rolę. Tuż przed występem ONA pogoda jakby się poprawiła, więc brać studencka podbiegła do piwopoju i jęła się skwapliwie napełniać. W efekcie spożytych trunków publika była nieco nieruchawa, co najwyraźniej denerwowało Chylińską, która w niewybredny sposób próbowała ją rozruszać - "ruszyć dupy k..wa", lub coś w tym stylu.

Magiczne zaklęcie faktycznie podziałało! Już w kolejnej przerwie między utworami towarzystwo bardzo się ożywiło. Utworzyły się trzy, niezwykle energiczne frakcje:
1. Wokalna (śpiewali kultową "Celinę");
2. Rapowa ("Wyp..., wyp..., wyp...");
3. Kinetyczna (rzucali błotkiem w Chylińską i Skawińskiego).

I faktycznie ONA spłynęło dość szybko ze sceny. Natomiast Kult dał koncert kultowy ;-) Kiedy zagrali "Polskę", grono słuchaczy najwyraźniej odczuło nagłą potrzebę rycia i zaczęło z lubością nużać się w błotku, niczym zastępy wygłodniałych wieprzków.
O tempora! O mores!

Błoto na koncertach zawsze się przydać może...

Co robisz, kiedy koncert jest słaby?
- Podłączam mu kroplówkę.
- Podaję mu sole trzeźwiące.
- Każę mu iść spać.

Mi parę razy zdarzyło się wyjść i nie żałuję. I nie mówię o jakichś lokalsach z piwnicy tylko o głównych headach, którzy nudzili niemiłosiernie lub byli zbyt true (Flynn pierdoli półgodzinne historie ze swojego życia, albo Moonspell ma bardzo słaby set z nowej płyty). Czasami po prostu przychodzę na supporty a potem idę do domu, bo wiem że i tak mi główne nie siądą więc nie ma co się męczyć. Zdecydowanie lepiej jest wyjść z czegoś na festiwalu, bo że tak powiem nie ma straty. Za chwilę będzie coś lepszego/innego.

no dokładnie, ostatnio na koncercie Machine Head poszedłem po 4 kawałkach. Siedzenie na nudnym koncercie do końca, "bo się zapłaciło za bilet" - nie rozumię tego, podobnie jak jedzenia do końca niedobrego dania w restauracji. Wiadomo, ze korzysta się ze sprawdzonych firm, ale zawsze może się zdarzyć wtopa. Jest jeszcze opcja towarzyska, ale akurat na MH było mało znajomych i byłem na antybiotykach ;)