- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Żywiołak, Wrocław "Łykend" 14.03.2010
miejsce, data: Wrocław, Łykend, 14.03.2010
Folk folkowi nierówny. Niektórzy kojarzą go z jazzmanami z Beskidu Wysokiego, inni - z Rosjanami, którzy nazywają swoją muzykę Viking metalem, a jeszcze inni - z Heimat Melodie w niemieckiej telewizji. W mojej świadomości gatunek ten poszerzył się właśnie o nurt psychodeliczno-rockowy. Mniejsza jednak o szufladki. Oto relacja z występu żywiołu, jakim jest Żywiołak.
Żywiołak, Zabrze 12.03.2010, fot. BlackLabel
Dla mnie miał to być wieczór z Hunter, jednak 24 godziny przed koncertem dostałem wiadomość z klubu, że imprezę odwołano. Nie dziwię się. Kapelę Draka można było zobaczyć we Wrocławiu zaledwie trzy miesiące wcześniej - i to w ciekawszym towarzystwie niż tym razem. Dodatkowo wybór koncertowy 14 marca i bez Hunter był spory: tu Kat z Romkiem Kostrzewskim (i najliczniejsza publiczność - podejrzewam), tam Corruption i Carnal... Ja, jako że dokładnie trzy dni wcześniej oszalałem na punkcie odkrytego przypadkiem na YouTube kawałka pt. "Świdryga i Midryga", który zachwycił mnie zarówno muzyką, jak i tekstem zapożyczonym od Leśmiana, ucieszyłem się, że tak szybko się przekonam, jak wykonawcy utworu prezentują się na żywo - wybrałem Żywiołaka.
Zaraz po wejściu do klubu zaskoczył mnie widok stolików, które od sceny dzieliło tylko kilka metrów. Gdybym był zespołem wykonującym taką skoczną muzykę, obraziłbym na organizatorów. Na szczęście wśród widzów znalazła się wystarczająco duża grupka takich, którzy chcieli się bawić. Czekali na stojąco, przy samej scenie i dawali wyraz swojemu zniecierpliwieniu, skandując nazwę zespołu. Meble nie mogły więc przetrwać na swoim miejscu długo - w końcu je odsunęliśmy.
Koncert rozpoczął się utworami "Wojownik" i "Latawce", rozdzielonymi komentarzem skrzypka, który stwierdził, że dolnośląska publiczność jest "nie do wyjebania". Po kilkunastominutowej serii folkrockowych kawałków ze świetną grą perkusisty zespół sięgnął po czysto folkową "Balladę o głupim Wiesławie". Publiczność od początku reagowała żywo, ale dopiero teraz pod sceną zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Zaraz potem przenieśliśmy się w inne rejony muzyki, bo "Oko Dybuka" to coś dla miłośników headbangingu. Wśród widzów spotkałem zresztą zarówno znajomych "siedzących" na co dzień w metalu, jak i zajmujących się muzyką afrykańską, co chyba mówi wystarczająco wiele o odbiorcach twórczości Żywiołaka.
Żywiołak, Zabrze 12.03.2010, fot. BlackLabel
Dwa razy zdarzyło się, że obie wokalistki opuszczały scenę. Za pierwszym razem reszta zespołu wykonała sama piosenkę o Mazurze - "Idzie Maciek". Zaraz potem dziewczyny wróciły jednak, by dać ładny popis wokalny, podczas którego skrzypek poił perkusistę wodą mineralną. Następnie zrobiło się bardziej "światowo". Nie chodzi mi tu tylko o spodziewane i oczywiste nawiązania do kultur innych niż polska, jak np. wykonanie ukraińskiego "Oj a na Jana Kupała". Przede wszystkim usłyszeliśmy największy przebój zespołu - "Wiły", znane też jako "Noc Kupały", czyli utwór, którym, jak powiedzieli muzycy, mieli rozwalić "Eurowizję", ale to "Eurowizja" rozwaliła ich. Chyba celowo w takim razie jako następna zagrana została "Neurowizja", poprzedzona pytaniem po angielsku, czy chcemy drum'n'bassu. Również kolejny utwór, a był to wykonany bez dziewczyn "Żywiołak", skrzypek zapowiedział w tym "międzynarodowym" języku. Przy okazji poznałem jeszcze jedno nowe dla mnie określenie muzyki zespołu - już nie folk psychodeliczny, tylko biometal.
Wokalistki po powrocie przez jeden utwór - a była to "Polka pierdolka", zapowiedziana jako "Polka PP" - skupiły się tylko na obsłudze djembe i shekere. Instrumenty perkusyjne, m.in. tamburyn, towarzyszyły im zresztą przez prawie cały koncert. Również pozostali członkowie zespołu sięgali nieraz po nietypowe, ludowe "przyrządy": skrzypkowi zdarzało się brać do rąk lirę korbową zamiast altówki, zaś jego kolega kilka razy wymieniał bezgłówkową gitarę basową na lutnię. Także w dźwiękach wydobywanych z gardeł przejawiała się różnorodność - przy okazji kończącego podstawowy set, chwytliwego "Mój miły rolniku" skrzypek, dotychczas raczej punkowo-metalowo chrypiący, pochwalił się, że ma "zajebisty wokal", i faktycznie, "zapiał" po góralsku.
Na każdy z kolejnych trzech jednoutworowych bisów wywołać zespół było coraz trudniej. Po wyjściu na drugi, podczas który wykonano "Świdrygę i Midrygę", skrzypek oznajmił nam, że jesteśmy nudni. Od tej pory publiczność skandowała, co się dało, nie tylko nazwę zespołu. Przede wszystkim domagała się zagranej na sam koniec "Epopei wandalskiej" z wplecionym we wstępie refrenem "We Will Rock You" Queen. Dodatkowo utwór urozmaicony został wtargnięciem na scenę i dorwaniem się do wolnego, ale wyciszonego, mikrofonu, fana. Może i dobrze śpiewał, ale najpewniej nawet pierwsze rzędy go nie słyszały. Po takich przeżyciach jedyne, co pozostało zespołowi, to ironicznie pokazać nam środkowy palec - oczywiście zrobił to skrzypek - i ostatecznie udać się za kulisy, bo już tylko garstka widzów wierzyła, że możliwy jest czwarty bis.
Żywiołak, Zabrze 12.03.2010, fot. BlackLabel
Przez 95 minut zagrane zostało chyba wszystko, czego publiczność mogła chcieć. Był kawałek, który mnie przyciągnął, były też "Karczma", "Femina" i pozostałe, już wymienione. Zabawny był przypadek, gdy jeden z widzów w połowie podstawowego setu zażyczył sobie pewnego utworu, na co basista odpowiedział mu, że jeśli go zagrają, to dopiero na bis. Widz zaczął domagać się bisu... Taka właśnie atmosfera - luźna i radosna - panowała podczas całego koncertu. Sam Żywiołak natomiast dobrze wiedział, co zagrać, w jakiej kolejności i jak się zaprezentować. Zaskoczyło mnie tylko, że tak naprawdę, mimo dwóch żywych, tańczących, gestykulujących wokalistek, pierwsze skrzypce w tym zespole gra... skrzypek.
Kolega, student politechniki, powiedział mi dowcipnie: "jak ja lubię te wyższe harmoniczne wydobywające się z tych ludowych instrumencików". Ja też je lubię, podoba mi się również taki śpiew, a jeśli jeszcze muzycy przejawiają wyraźne inspiracje muzyką rockową z przełomu lat 60. i 70... Polecam Żywiołaka, bo można się przy nim dobrze i niegłupio bawić.