zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Winter Crusade Tour 2002, Warszawa "Przestrzeń Graffenberga" 21.11.2002

23.11.2002  autor: m00n
wystąpili: Corruption; Necrophobic; Quo Vadis; Unnamed; Mess Age; Tehace
miejsce, data: Warszawa, Przestrzeń Graffenberga, 21.11.2002

Warszawa była drugim po Gdańsku przystankiem na trasie "Winter Crusade Tour 2002", której patronował nasz serwis. Skład zespołów, które pojawiły się w "Przestrzeni Graffenberga", różnił się trochę od pierwotnie planowanego - nie było Hell-Born, który dołączy w Rzeszowie, zabrakło też Thus Defiled oraz Diabolical, którego muzycy podobno "za późno się dowiedzieli i nie mogli przyjechać".

Koncert otwierały dwie "zastępcze" kapele - reprezentanci Pomorza, którzy otrzymali od organizatora około trzydziestu minut na swoje występy. Jako pierwszy na scenie zainstalował się pochodzący z Wejherowa Tehace. Mimo młodego wieku zespół mile zaskoczył, prezentując ciekawą dawkę lekko kombinowanego death metalu stojącego na niezłym technicznie poziomie - niekiedy było całkiem "morbidowo", jednak zdecydowanie liczy się to muzykom na plus. Wadą koncertu było niewątpliwe słabe nagłośnienie, muzyce brakowało potężnego kopa, dzięki któremu z pewnością udałoby się ożywić warszawską publiczność, niestety niezbyt licznie przybyłą - prawdopodobnie powodem tego był sobotni Deicide. Warszawski występ opierał się chyba na całym materiale z "Zymatic Disease Of Human Believes", a potwierdzeniem fascynacji Morbid Angel na zakończenie Tehace było zagranie fajnej wersji "Rapture".

Znacznie lepiej zabrzmiała natomiast kolejna kapela, która pojawiła się na deskach "Przestrzeni Graffenberga", a był nią gdański Mess Age. Dwa lata temu miałem okazję widzieć ten zespół, wtedy jeszcze z wokalistką w składzie - od dłuższego jednak czasu gdańszczanie radzą sobie tylko z jednym wokalem. I nie ukrywam, że idzie im to całkiem nieźle. Solidna porcja melodyjnego, pachnącego Szwecją na kilometr - nie ma co się dziwić, daleko z ich rodzinnego miasta do Szwecji nie jest - death metalu z nieźle ryczącym, czy raczej wydzierającym się, wokalistą, mogła się podobać. I tak było w istocie - w większości bardzo energiczne numery z debiutanckiego "Self-convicted", między innymi "C.O.L.D." i "Kill The Falsehood", spowodowały pierwsze ruchy wśród publiczności. Dynamiczny, ciekawy występ.

Warszawski Unnamed w akcji widziałem niejednokrotnie - zawsze były to niezłe koncerty okraszone melodią i energią. Tym razem jednak muszę przyznać, że wypadli trochę "śpiąco", mimo iż zagrali fajnie i nie ma się właściwie do czego przyczepić. Być może to kwestia głośności, jak i stylistyki materiału z drugiej płyty "Duality", który zdominował repertuar całego koncertu. Nijakiego wrażenia nie zmienił również największy hicior Unnamed z debiutanckiego krążka "Id", jakim jest "Dancing With Desires".

Ostatnio dość często odwiedza Warszawę sandomierski Corruption - w ciągu bodajże dwóch, trzech ostatnich miesięcy zagrali w stolicy po raz trzeci. Ale nie ma co narzekać - po występach chyba jednego z nielicznych w naszym kraju przedstawicieli stoner rocka zawsze można spodziewać się radosnego grania "z jajem" i praktycznie nigdy nie zawodzą. W czwartkowy wieczór było podobnie. Mimo osłabienia nieobecnością jednego z gitarzystów, kilkadziesiąt minut "piaszczystego" czadu, głównie za sprawą numerów z ostatniej płytki "Pussyworld", niejednemu w klubie skopało tyłek. Konkretnie, rockowo i na temat.

W "jajcarskiej" stylistyce utrzymany był koncert Skayi i spółki, czyli szczecińskiego Quo Vadis - chyba już legendy polskiej sceny metalowej. Przyznam się, że po obejrzeniu tego występu idealnie zaczęło mi pasować do nich określenie thrash'n'roll czy też thrashowy rock'n'roll. Do takich wniosków z pewnością przyczynił się dobrany repertuar, jak i humorystyczne gadki z publicznością świetnie czującego się na scenie Skayi, których kulminacją było zaśpiewanie "wyproszonego" przez ludzi numeru "Monofobia" a capella. Co do wspomnianego przed chwilą programu koncertu, Quo Vadis niezbyt drastycznie skupił się na promocji niedawno wydanym albumie "Król" - z tej płyty zagrali na pewno kawałek "Dżihad" - ku uciesze niektórych sięgając w przeszłość, między innymi do utworów "Ból istnienia" czy "Krew". Nie mogło też zabraknąć nieodłącznych ostatnio numerów "Żółty jesienny liść" i "Pretty Woman". Kilkadziesiąt minut przedniej zabawy.

Wreszcie, odziani w ćwiekowane pasy, a Tobias (wokalista/basista) także w swoim czerwonym płaszczyku, na scenie pojawili się muzycy gwiazdy wieczoru, Necrophobic. No i się zaczęło. Diabelski death metal w wykonaniu żywiołowych Szwedów rozpieprzał wszystko w drobny mak, pod sceną przez cały czas było gorąco, a w powietrzu prawie czuć było zapach siarki. Przygotowany przez zespół materiał mógł chyba zadowolić każdego fana Necrophobic, nawet najwybredniejszego. Szwedzi zagrali bardzo "przekrojowo", nie zapominając o żadnej dużej płycie - były kawałki z ostatniego "Bloodhymns", były też i z trzech poprzednich, między innymi "Nailing The Holy One", "Into Armageddon" czy "Roots of Heldrasill", a także piekielny "Before The Dawn" z pierwszego krążka. Jeszcze bardziej "szatańskość" atmosfery podkreśliło krzyczane przez publiczność pod dyktando zespołu "Fuck You Christ!". Ostatecznego zniszczenia po jakichś trzech kwadransach dokonał świetny "The Nocturnal Silence", tytułowy numer z debiutu. Znakomity koncert, gdzie w jednym szeregu stała agresja i szybkość, a wszystko ku czci rogatego.

Kto nie był, niech żałuje, a tych, którzy wciąż mają okazję lub się wahają, zachęcam, by pojawili się w miastach, gdzie jeszcze zawita "Winter Crusade Tour 2002".

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?