- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Wave Gotik Treffen 2003, Lipsk, 4-6.06.2003
miejsce, data: Leipzig, 5.06.2003
Te słowa w sercu każdego gota wywołują dziwny dreszcz. Podobnie i ja, gdy dowiedziałem się, że pojadę na to największe święto muzyki dark, pogrążyłem się w miłej euforii i wyczekiwaniu na dwunastą już odsłonę festiwalu. Wyjechaliśmy w z Warszawy we czwartek rano, by po kilku godzinach dojechać do Wrocławia, gdzie wpuściliśmy do naszej sauny (inaczej tego busa nie dało się nazwać) pozostałych uczestników "pielgrzymki" i nie ociągając się ruszyliśmy do Lipska... Tej nocy czekało nas jeszcze kupno biletów (u kasjera - Polaka) oraz rozbicie namiotów. Tutaj mała rada - jeśli będziecie się wybierać na Wave Gotik Treffen, koniecznie weźcie ze sobą młotek. Waży niewiele, a zaoszczędzi wam wielu nerwów i frustracji. Na polu namiotowym bowiem pod sześcioma centymetrami piasku zaczynają się cegły... Tak więc po rozlokowaniu się i wyprysznicowaniu (prysznic - 1.5 euro, ubikacja - 50 centów, były też oczywiście toi-toie za darmo) udałem się na Before Party, które prowadził DJ Daniel Myer z Haujobb. Pierwsze znajomości z naszymi zachodnimi sąsiadami, uśmiechy oraz powtarzane w duchu słowa "naprawdę tu jesteśmy" szybko pomogły zapomnieć o długiej podróży.
Piątek zaczyna się dla mnie od wizyty w hali ze wszelkimi dobrami, które mogą tylko uszczęśliwić. Rzeczy, akcesoriów i stoisk mnóstwo, ceny, jak na nasze, polskie warunki - wysokie, ale naszym zachodnim sąsiadom musiały wydać się prawdziwą okazją (sklep "X-Tra-X" na czas trwania festiwalu wprowadził 25% rabatu). Dla porównania - "cyber t-shirt" kosztował około 20 euro, ale na przykład wizyta u "normalnego" fryzjera w Lipsku kosztuje 16 euro. Inne zarobki, inne realia...
Jednak wróćmy do tego, co w tych dniach najważniejsze - do muzyki! I tu pierwszy kłopot - zespołów, które warto zobaczyć jest po prostu za dużo! Sześć scen (w niedzielę nawet siedem!), same sławy (no, prawie same) a wyboru dokonać trzeba... Z bólem serca zatem odpuszczam sobie Psyche i In Strict Confidence by zobaczyć najlepszy koncert na Wave Gothic Treffen (no, może poza Deine Lakaien) - legendę batcave - Cinema Strange. Koncert poprzedza "Fantasy Fetish Show - Die Kleine Gruftschlampe". Ładne dziewczyny, ale sam show pozostawia pewien niedosyt. Piętnaście minut oczekiwania i na scenie przyozdobionej pluszowymi misiami bez głów, tłem wyglądającym jak rysunek sześciolatka oraz dmuchanymi lalami z twarzami królików pojawiają się oni. Zampano, Yellow oraz Lafitte sprawiają, że cała Agra Halle tańczy, śpiewa oraz łapczywie chłonie każde słowo, które Lucas "Zampano" Lanthier z siebie wydaje. Ci, którzy po raz pierwszy słyszą psychotyczne dźwięki Cinema Strange, nie mogą uwierzyć, że na wokalu jest mężczyzna, a nie kobieta lub zgoła cierpiące na schizofrenię dziecko. W pewnym momencie bezgłowe misie lecą w tłum, znacząc rozedrgane powietrze smugą czerwieni. Szczęśliwe gotki (kontradykcja?), którym udało się złapać te bezgłowe pluszaki z koszmarnego snu sześciolatka, do końca festiwalu chodzą tuląc je do siebie. Szczęśliwe misie! Wielu z was chciałoby być otoczonymi taką opieką! Gdy zespół schodzi ze sceny (zbyt szybko!), oklaski nie milkną, wywoływaniom nie ma końca. W końcu pojawiają się na scenie raz jeszcze, wynegocjowawszy czas na dwa ostatnie utwory - "The Red And Silver Fantastique And The Libretto Of The Inspired Minstrel" z najnowszej płyty "The Astonished Eyes Of Evening" oraz psychotyczne "Greensward Grey" z "Acrobat Amaranth Automaton". Szkoda, iż ten doskonały występ rozpoczynał WGT - osobiście widziałbym zespół jako jednego z headlinerów...
Pół godziny później scena oddana zostaje projektowi Racso Agroyamy z Hocico, czyli Dulce Liquido. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że Dulce Liquido na żywo rozczarowuje. A dokładniej - utwory z partiami wokalnymi rozczarowują. Jeśli do tego dołoży się "śpiewanie" z lateksową maska na twarzy, to efektów możecie się domyśleć sami. Jedynym jaśniejszym punktem tego występu były aranżacje instrumentalne, gdyż do złudzenia przypominały utwory Hocico. Pierwszy poważny zawód na Wave Gothic Treffen. Niestety, następny tego wieczora zespół - Umbra Et Imago również mnie nie zachwycił. Może to wina koncertów, które widziałem na video i dvd. Może show, który w trakcie tej trasy koncertowej ma się opierać głównie na video projekcjach (Adolf, SS maszerujące w pełnym słońcu i w opozycji do tego zagłodzeni więźniowie obozów koncentracyjnych - już widzę te nagłowki w prasie po CP2003). W dodatku buchający co chwila ogień skutecznie podwyższa i tak już piekielną temperaturę w hali. Wytrzymuję jeszcze do połowy "Silencium" i wracam do namiotu odespać podróż oraz nabrzmiały emocjami dzień.
Dzień trzeci to święto bitu - Chineseblack, Negative Format, Decoded Feedback, Assemblage 23, Placebo Effekt, VNV Nation oraz Laibach! Niestety, ten soniczny orgazm cyber-gota nie pozwoli mi zobaczyć znamienitego Blood, Dead + Sexy, Inkubus Sukkubus, Blutengela oraz ośmiogodzinnego maratonu industrialnego (w trakcie którego grały takie sławy jak 5F_55, Noisex czy Vomito Negro). Coś za coś - to zasada obowiązująca w ciągu tych kilku dni raju. To, co działo się tego dnia w Agra Halle podczas występów creme de la creme sceny electro można określić tylko w jeden sposób - amok tańca, pozytywnych (acz mrocznych) wibracji, podróży w przyszłość, gdzie zaawansowane roboty tańczą z sexownymi cyborgami...
Sety każdego z zespołów są zróżnicowane i, co najważniejsze, nie nudzą. Podczas występu VNV Nation (w trakcie którego na znajdującym się za Ronanem i Markiem telebimie pojawia się niebieski ekran Windows...) obok siebie tańczą metale, miłośnicy batcave'u (nurt gothpunk'a jest w Niemczech bardzo popularny, i to zarówno pod względem muzycznym jak i image'u fanów), cybergoci oraz brodaci miłośnicy neofolku (którzy przybyli ze znajdującej się przy polu namiotowym osady wikingów). Co jednak najważniejsze - nikt się nie rozpycha, nie zakłóca przestrzeni osobistej. Gdy ktoś przypadkiem muśnie (sic!) sąsiada choćby ramieniem w trakcie tańca od razu przesyła przepraszający uśmiech lub wprost mówi "przepraszam". Te zasady obowiązują zresztą nie tylko na koncertach. Przypominam sobie wbijające się we mnie barierki na CP lub na większych koncertach w Polsce i robi mi się smutno przez chwilę... Moglibyśmy przenieść te zwyczaje i na naszą rodzimą scenę alternatywną (choć z roku na rok jest coraz lepiej).
Drugi bis panów Ronana Harrisa i Marka Jacksona już opuszczam, by przygotować się na coś, czego w naszym kraju chyba jeszcze długo nie uświadczę - "SM Fetisch Party". Wstęp oczywiście od osiemnastu lat, strict dress code (który nie był aż tak dokładnie przestrzegany). Droga do Werk II Halle nocą, po opustoszałych ulicach Lipska zdaje się niemal surrealistyczną podróżą do piekieł. Klub wita dudniącą muzyką oraz takim nagromadzeniem latexu, skóry, łańcuchów i pięknych ciał iż miejsce to w moich oczach przemienia się w świątynię hedonizmu i zakazanych konwenansem przyjemności. Wewnątrz temperatura podgrzana jeszcze przez niemal nagie ciała wijące się w rytm muzyki, powietrze jest ciężkie od namiętności, a niektórzy uczestnicy naprawdę do serca wzięli sobie nakaz fetyszystycznego ubioru. Powszechny podziw budzi grupka przebrana za cyborgów - ich ciała to istna orgia przewodów, kamer, świateł, latexu i stali. Jeden miał nawet na sobie kompletną wojownika chaosu z gry Warhammer 40K. Gdy zmęczony wychodzę z przyjaciółmi zaczerpnąć świeżego powietrza oglądam spontanicznie urządzony bondage fetish show w wykonaniu czterech uczestników imprezy. Zaprawdę, w Polsce jeszcze długo nie obejrzę czegoś takiego. Spać idę dopiero o ósmej rano.
Niedziela jest dla mnie ostatnim dniem na Wave Gothic Treffen. Ten dzień poświęcam CMI, czyli jednej z moich ulubionych odmian gotyku - dark ambientowi. Trochę boli mnie serce, gdyż nie zobaczę Diary of Dreams, Black Tape For A Blue Girl oraz Dance on Glass. Raz jeszcze zatem nawiedzam Werk II Halle, gdzie o 17 VJ Fetish 23 oddaje scenę zespołowi Coph Nia, który wykonuje siedem utworów. Nie wiem, jak innym, ale mnie występ się nie spodobał. Monotonny, nużący, w pewnym momencie nawet przysnąłem na kilka minut. Potknięcie to niweluje z nawiązką Raison D'Etre - absolutnie genialny, czterdziestopięciominutowy set, w całości improwizowany przez Petera Anderssona, z sugestywnymi projekcjami wideo. W pewnym momencie przechodzą mnie ciarki, a mózg próbuje wyjaśnić, jakim cudem z upalnego niemieckiego miasta przeniesiono mnie na targaną zimowym wiatrem daleką północ. Absolutnie niesamowite przeżycie. To nie koniec niespodzianek na ten dzień - chwilę po tym, jak Peter zniknął ze sceny poznaję eLL z Sui Generis Umbra. Radość moja jest tym większa, iż od czasu splitu Ildfrost/Umbra "Possum Play Falcon" zespół ten bardzo często napełnia mój pokój swymi dźwiękami.
Ochłonięcie po występie Szweda oraz nowej znajomości sprawia, że tracę występ Deutsch Nepal ale za to zyskuję śliczne zdjęcie z nader urodziwą czerwonowłosą Angielką obdarzoną przez Mrocznych Bogów Gotyku uroczym, latexowym ogonem. Chwilę później widzę ją na scenie podczas koncertu Ordo Rosarius Equilibrio, jak stoi wraz z koleżanką pod telebimem trzymając w rękach czarną flagę oraz zrzucając ciuszki co dwa utwory. Jednak to nie ona przyciąga moją uwagę - poświęcam ją Thomasowi, który tradycyjnie już wpatrując się gdzieś w dal deklamował swoje natchnione teksty. Majestatyczna, magiczno-militarna muzyka zespołu zmienia wnętrze w katedrę, a wszyscy zebrani z namaszczeniem wysłuchują tajemnego kazania. Chwilami jedynie szwankuje nagłośnie, przez co recytacje wybranki lidera Ordo nikną w strumieniu innych dźwięków. Wszelako pięćdziesiąt minut mija mi niczym pięć minut. Ordo kończy dla mnie maraton Cold Meat Industry - Thomas&Co. sprowadzili burzę, która zmusza przyjaciół i mnie do przyśpieszonego powrotu na pole namiotowe celem ratowania namiotów. Wichura i zacinający deszcz szybko sprawiają, że wyglądamy jak zmokłe nietoperze. Namiot na szczęście jeszcze stał, ale połowa śledzi kołysała się radośnie na powiewających linkach. W tym momencie aż chciało się sparafrazować wielkiego Shakespeare'a: "Młotek, młotek! Moje królestwo za młotek!" Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - dzięki powrotowi mogę zobaczyć końcówkę występu Black Tape for a Blue Girl, wysłuchać Faith And The Muse, które nieco mnie rozczarowuje: primo - nagłośnienie szwankuje, secundo - miałem nadzieję na więcej kawałków z "Elyrii". Nic to! "Gothic Vampires from Hell'sinki", czyli The 69 Eyes podrywają mnie z ziemi i wlewają nowe siły w me wychudłe, po żywieniu się trzema kawałkami chleba na dzień i parówką, ciało. Mam nadzieję usłyszeć kilka ze swych ulubionych utworów i zespół mnie nie zawodzi - grają swe największe hity z ostatnich trzech płyt, Agra Halle aż drży od wspólnie śpiewanych piosenek. Przez godzinę i dziesięć minut goth&roll króluje w tym pomieszczeniu, chłopaki szaleją na scenie a Jyrki69 w przerwach między utworami zagaduje do fanów i pokazuje swe "gotyckie" sandały.
Ostatni zespół, który dane mi było obejrzeć na dwunastej edycji Wave Gothic Treffen, legenda sceny, Deine Lakaien, instaluje się pół godziny, ale na nich warto czekać. Potężne syntezatory Ernsta, fortepian, wiolonczela, para skrzypiec, gitara elektryczna i basowa, perkusja - takie to instrumenty wykorzystali tej nocy. A co z nich wydobyli? Tego się nie da opisać! Niesamowity, dwugodzinny występ, podczas którego przeskakiwali od materiału z "White Lies" do pierwszej płyty, rearanżowali spokojne utwory w duchu industrialnym, Alexander przemawiał do fanów swym ciepłym, budzącym serce głosem... "Welcome, dear fans and friends" - tymi to słowami Veljanov przywitał zgromadzonych o pierwszej w nocy ludzi. I to wyznaczyło charakter następnych dwóch godzin (tak, Deine Lakaien grali przez dwie godziny!) - było to spotkanie z przyjaciółmi, w trakcie którego niejednokrotnie łzy wzruszenia płynęły mi z oczu... Wszyscy dostrzegali, że pomimo niemal dwudziestu lat istnienia zespółu zarówno Horn, jak i Veljanov nadal czerpią radość z tworzenia muzyki. Zastanawiacie się zapewne, jakież to utwory zagrali? Oto pełna setlista z tego występu: "Colour-Ize" połączone z "Generators", zaraz później "Kiss The Future". Następnie "Don't Wake Me Up" oraz "Return" (jedno z moich marzeń się spełniło). Krótka mowa Veljanova, po której zaśpiewał "Wunderbar", "Mirror Men", "Love Me To The End" oraz "The Kiss". Przed pierwszym bisem brzmią jeszcze "Overpaid" i "Cupid's Disease". W pierwszym bisie podarowane fanom zostało "Where You Are" i "Dark Star", w drugim zaś przeżywam (jak i wszyscy inni) prawdziwy szok: ostra, rockowo-industrialna wersja "Reincarnation/ Life Is..." Koncert o godzinie trzeciej (sic!) kończy "Sometimes...". Tej nocy na każdą propozycję udania się na Aftershow Party miałem tylko jedną odpowiedź: po koncercie Deine żadna inna muzyka nie może skalać moich uszu aż do rana...
Następnego dnia, w poniedziałek, przez niezrozumiałą dla mnie decyzję kierowców omijaja mnie kilka koncertów, na które bardzo się cieszyłem (a które słuchacze mojego programu na pewno pamiętają) - Tanzwut, This Morn Omina, Saltatio Mortis i Subway to Sally...
Cóż można więcej napisać o Wave Gothic Treffen? Pomimo wysokich, jak na mą studencką kieszeń cen, letniej wody pod prysznicami, już teraz zaczynam zbierać pieniądze na przyszły rok, przenoszę egzaminy i obronę magisterki by tylko 28 maja 2004 znów pojechać do Lipska i na cztery dni przenieść się do gotyckiego raju. Wy również postarajcie się o czas wolny na te dni...