zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 21 listopada 2024

relacja: Festiwal Voyage 51, Warszawa "Paragraf 51" 20-21.07.2002

22.07.2002  autor: Do diabła
wystąpili: Forgotten; Naamah; Fatal Tragedy
miejsce, data: Warszawa, Paragraf 51, 20.07.2002
wystąpili: Bronx; Anamor; Indukti
miejsce, data: Warszawa, Paragraf 51, 21.07.2002

W dniach 20-21 lipca miała miejsce pierwsza edycja festiwalu muzyki progresywnej Voyage 51. Przez dwa dni mieliśmy okazję posłuchać jak wiele mieści się w tym pojęciu - różnorodność stylistyczna wykonawców była naprawdę olbrzymia. W bardzo sympatycznej atmosferze swoją muzykę zaprezentowało sześć zespołów z różnych stron Polski.

Festiwal rozpoczęła grupa Fatal Tragedy z Brzeska, grająca muzykę raczej ciężką, o bardzo dużej ilości zmian nastroju i ogólnie dość mocno poplątanych kompozycjach. Ich utwory opierają się głównie na popisowej grze gitarzysty, Daniela Osmędy, co ma swoje dobre i złe strony - Daniel radzi sobie dobrze ze swoim zadaniem, ale z drugiej strony ciągłe powierzanie głównej roli gitarze przesuwa pozostałe instrumenty w tło, co powoduje nieprzyjemny podział zespołu na podkład i solówkę. Same kompozycje zaś z jednej strony ciekawe, różnorodne, a z drugiej często sprawiające wrażenie przypadkowych zlepków motywów, niejednokrotnie zbyt mało płynnie połączonych. Dodamy do tego średnie zgranie zespołu, owocujące drobnymi zmianami tempa i wychodzi koncert przeciętny, zagrany przez zespół o sporym potencjale, choć jeszcze mało umiejętnie wykorzystywanym.

Jako drugi wystąpił warszawski Naamah i był to pierwszy przykład tego, że zespoły z dwiema gitarami mają marne szanse w starciu z miejscową akustyką. Ale, mimo że gitary tworzyły ścianę dźwięku, a wokalu właściwie nie było słychać, odebrałem ich koncert pozytywnie, bo muzyka Naamah przeszła bardzo sympatyczną ewolucję. Metamorfoza nie była tak wielka, jak by się można było spodziewać, bo moim zdaniem Naamah wciąż gra metal gotycki, z tym, że na bardzo wysokim poziomie. Progresja nie dotknęła w znacznym stopniu samej istoty ich muzyki, bo ta wciąż jest melodyjna na swój przeciągły, gotycki sposób, ale poważnie wzbogaciła aranżacje, sięgające teraz do bardziej różnorodnych rytmów. Tak naprawdę jedynym do szpiku progresywnym utworem był zagrany pod koniec "Noli Me Tangere". Pewnym mankamentem ich muzyki jest warstwa gitar i basu bardzo często zlewająca się w jedno tło, pozbawione indywidualnego charakteru. Brakuje też nieco odważniejszych rozwiązań harmonicznych w melodiach. Na koniec cover Nightwish - "She Is My Sin" (tu wyrazy uznania dla wokalistek, choć współbrzmienia muszą jeszcze dopracować, to wyszły obronną ręką z niełatwego zadania) i długa przerwa na zmianę sprzętu na scenie, spowodowana bardzo rozbudowanym zestawem perkusyjnym następnego zespołu.

Zespołem tym był poznański Forgotten, który bardzo mile mnie zaskoczył. Owszem, ich muzyka, będąca umiejętnym połączeniem brzmień bardziej progresywno-rockowych z cięższymi, metalowymi, podobała mi się już wcześniej, ale nie wychodziło to poza takie nieco ostrożne "podoba się". Na koncercie za to wypadli rewelacyjnie. Przede wszystkim w końcu było dobrze słychać wszystkie instrumenty, co znacznie ułatwia odbiór muzyki, ale najważniejsze jest to, co muzycy na tych instrumentach wyczyniali. Forgotten zagrało kilka utworów ze swojej demówki i kilka zupełnie nowych, dzięki którym mieliśmy możliwość posłuchania większej ilości kawałków instrumentalnych. A te wypadły naprawdę świetnie - połamane rytmy, zmiany nastroju, popisy solowe, a wszystko to w kompozycjach bardzo spójnych i odegranych bardzo sprawnie, a przy okazji z dbałością o wielowymiarowość kompozycji i indywidualizm instrumentów. Nieco gorzej było z kawałkami śpiewanymi, bo zespół jeszcze nie znalazł nowego wokalisty, a obecny nie radzi sobie najlepiej. Chociaż tak naprawdę istota problemu leży moim zdaniem w tym, że powierzając główną rolę wokaliście, zespół traci cały urok swoich urozmaiconych kompozycji, bo partie śpiewu nie są przesadnie zajmujące, ani harmonicznie, ani rytmicznie, a ciągną za sobą resztę zespołu, powodując przeciągłe, nieco nudnawe fragmenty. Jako niespodziankę zagrano utwór na bas i perkusję, skomponowany specjalnie z myślą o festiwalu, rozpoczynający się jak słynne bouree J.S. Bacha (wyraźnie popularne w progresywnych kręgach), obfitujący w karkołomne wyczyny instrumentalistów, a przy okazji (co niestety nie jest regułą) bardzo miły do słuchania. Na koniec "Trytony" - bardzo udany kawałek, posiadający krótkie partie wokalne i rozbudowaną część instrumentalną - bardzo dobry przykład umiejętnego zastosowania śpiewu - i pierwszy dzień festiwalu dobiegł końca.

Drugi dzień rozpoczęła stołeczna formacja Indukti. Pamiętam jeszcze moje pierwsze spostrzeżenia - za dużo powtarzania motywów, za dużo dziwnych pisków i szmerów, a za mało muzyki... Ale już koło trzeciego utworu zostałem całkowicie wciągnięty w dźwięki sączące się ze sceny i to wręcz dosłownie - ta muzyka kołacze się po głowie, paraliżuje, wprawia w hipnotyczny trans. Ciężar gitar, nieziemskie rytmy perkusji, nie tracące przy tym swojej transowości, świszczące gdzieś skrzypce... to jest bardzo dziwna muzyka, zmienna, pełna niepokoju, który przenika człowieka zarazem go fascynując. Olbrzymie bogactwo brzmień uzyskiwane za pomocą rozmaitych efektów i form artykulacji, niesamowita ekspresja i perfekcja wykonania... tego trzeba posłuchać, to trzeba przeżyć! Dawno już żaden zespół nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia!

Po Indukti na scenie zainstalowała się grupa Anamor z Płocka, grająca lekki rock progresywny. Muzyka płynie, pani śpiewa, człowiek dochodzi powoli do siebie po poprzednim koncercie... Przez pierwsze trzy utwory właściwie wiele się nie działo - struktura raczej piosenkowa, jednowymiarowa, wokal i podkład, czasem solówka na gitarze, czasem jakieś ciekawe przejście na perkusji, ale ogólnie prosto, bez udziwnień. W czwartym utworze coś drgnęło, pojawiły się ciekawsze pomysły harmoniczno-rytmiczne, umiejętne łączenie nieco cięższych klimatów z lekkimi i pogodnymi. Dalej już coraz lepiej - bardzo sympatyczny utwór instrumentalny, urozmaicony i dający reszcie muzyków okazję do zaprezentowania swoich umiejętności. Na koniec całkiem niezła piosenka, momentami stawiająca wokal już nieco bardziej w równorzędnej roli z instrumentami. Muzyka Anamor, choć ogólnie zbyt prosta, momentami potrafi mile zaskoczyć.

Ostatnim zespołem, który zaprezentował się na festiwalu, był Bronx z Wojkowic grający progresywny thrash metal. Niestety Bronx ma dwóch gitarzystów i akustyka zrobiła z ich występu jeden wielki łomot. O ile w przypadku Naamah pozostawały klawisze i wokal, które jakoś pomagały utrzymać kontakt z koncepcją utworu, w przypadku Bronx naprawdę ciężko było załapać, o co właściwie chodzi. Było mnóstwo zmian rytmu, sporo prawdziwie thrashowego młócenia na bardzo wysokim poziomie technicznym, ale odbierało się to jako jakiś dziwny zbitek nie do końca powiązanych ze sobą fragmentów. Dochodzi do tego dość już późna pora... Szkoda, że tak to wypadło, bo w wykonaniu studyjnym udało im się mnie zaciekawić.

I tak festiwal dobiegł końca, pozostawiając po sobie masę wrażeń. Wszystko, wyłączając godziny rozpoczęcia, zorganizowane było sprawnie, zespoły prezentowały naprawdę wysoki poziom, a każdy mógł wśród nich znaleźć coś dla siebie. Mam nadzieję, że Voyage 51 na stałe zagości w kalendarzu rockowo-metalowych imprez.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?