- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Voivod, Neurothing, Black Pocket Lice, Wrocław "Firlej" 14.05.2011
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 14.05.2011
Kanadyjski Voivod na równi z Celtic Frost zawsze stanowił dla mnie jeden z najbardziej nietypowych i nowatorskich zespołów lat 80-tych, czyli czasu, kiedy kształtowała się moja muzyczna świadomość. Widziałem ich na żywo już podczas krakowskiego "Knock Outu" i w plenerze na ubiegłorocznym "Brutal Assault". Ale w obydwu przypadkach pozostawał pewien niedosyt i marzenie, że kiedyś ujrzę ich nie festiwalowo, ale na ich własnej trasie z porządnym, przekrojowym setem. Więc kiedy pojawiła się wiadomość, że do takiego wydarzenia wreszcie dojdzie, wiedziałem że nie może mnie tam zabraknąć. I nie zabrakło, z czego wciąż się cieszę. Wcześniej jednak musiałem zmierzyć się z dwoma kompletnie mi nieznanymi rozgrzewaczami, przed którymi stanęło niełatwe zadanie zmierzenia się z legendą.
Voivod, Wrocław 14.05.2011, fot. K. Zatycki
Pierwszym z nich był pochodzący po części z Płocka, a po części z Gostynina Black Pocket Lice. Z przykrością muszę przyznać, że ich występ straszliwie mnie męczył (nie tylko mnie zresztą, większość moich znajomych ewakuowała się w okolice baru) i tylko dzięki recenzenckiej sumienności wytrwałem do końca. Podobnie, jak nie mają pomysłu na nazwę, tak nie mają go na muzykę, choć każdy z członków tego zespołu na poziomie instrumentalnym jest przynajmniej akceptowalny. Niestety, kiedy perkusista ma tendencję do zbaczania w blasty - albo przynajmniej bardzo szybkie partie - to gitarzyści sadzili masywne, jakby szwedzkie riffy, ozdabiane często gęsto przeraźliwie melodyjnymi, na pograniczu kiczu, melodyjkami. Kiedy dodamy jeszcze rozkrzyczanego wokalistę, to skojarzenia z At the Gates, a w mniejszym stopniu In Flames, cisnęły się same na usta. Po bodaj sześciu utworach kapela zeszła ze sceny, szybko jednak wróciła, by zagrać bis. Wprawdzie było podczas ich występu grono osób, które wykazywało sporą aktywność, to nie widziałem jakoś oznak wskazujących na potrzebę bisu. Całość nie zachęciła mnie do zapoznania się z jedynym jak do tej pory demem Black Pocket Lice - ubiegłorocznym "Paradise in Blood". Ot, jeden z wielu sprawnie grających, bardzo przeciętnych zespołów.
Black Pocket Lice, Wrocław 14.05.2011, fot. K. Zatycki
Dużo lepszy pomysł na granie miał poznański Neurothing. I to bynajmniej nie tylko dlatego, że nowa wokalistka tegoż, Aneta "Bast" Gąska, wybitnie rzuca się w oczy. Skojarzenia z Angelą Gossow, jak zauważyłem, były powszechne i dotyczyły tak sposobu wokalnej ekspresji, jak i sfery wizualnej. Członkowie zespołu udzielali się wcześniej w niejednym dobrze znanym zespole, np. Sweet Noise, Syndicate, None i CETI, czego obserwując koncert nie byłem świadom, niemniej jednak widać było obycie sceniczne i spory spokój w prezentacji swoich partii. Wprawdzie wizualnie zespół stanowił tło dla szalejącej Bast, to mocarne, masywne, nisko strojone partie bez przeszkód przewiercały się przez wnętrzności. W sumie sam nie wiem, jak określić tę muzykę, sporo było w niej różnych elementów, z których część bliska była archaizmu sludge - doom, kontrastując z bardziej nowoczesnymi brzmieniami. Bardzo eklektyczna to muzyka, a zarazem bardzo sugestywna. Neurothing pracuje obecnie nad nowym materiałem i zapowiada go na drugą połowę roku. Przyznam, że udało im się mnie zaciekawić i czekam na efekt ich pracy.
Neurothing, Wrocław 14.05.2011, fot. K. Zatycki
Zgodnie z logiką zdarzeń przyszedł czas na danie główne. Uprzedzając fakty - koncert dał Voivod znakomity, podobnie jak ten, który miał miejsce następnego dnia w warszawskiej "Progresji", o czym nie omieszkali mi donieść obecni tam znajomi. Zbieżności było zresztą więcej, bo setlista obu występów była chyba identyczna, oparta zgodnie z zapowiedziami Awaya w głównej mierze na pierwszych sześciu albumach. Oczywiście nie oznacza to, że nie pojawiło się nic nowszego czy wręcz nowego, czego świadectwem premierowy utwór "Kaleidos". Skoro stanowił on zapowiedź nowej płyty, którą zespół już przygotowuje, to trzeba przyznać, że nawet bez Piggiego, którego materiał wykorzystali już chyba do końca, zespół wciąż stoi na wysokim poziomie i rozbudowany, progresywny utwór wyraźnie zapowiadał skręt w okolice "The Outer Limits". W podobnym duchu wypowiadali się zresztą wszyscy członkowie grupy, uznając płyty nagrane z Jasonikiem za zbyt proste i za mało progresywne. Oczywiście ciekawiło mnie, jak ze schedą po dwóch takich osobowościach jak Piggy i Jasonic poradzi sobie nowy gitarzysta Chewy. Ale w końcu nie znalazł się w tak niebanalnych zespołach, jak Gorguts i Cryptopsy bez powodu, a w rozmowie przyznawał się do bycia wieloletnim fanem Voivod i można było być o niego spokojnym. Także pod względem zachowania dobrze wpasował się w kolektyw, bo podobnie jak jego starsi koledzy prezentował ogromną energię i jeszcze większą radość grania. Po raz kolejny widać było, że Away cieszy się każdą minutą spędzoną za bębnami, Snake'owi też uśmiech niemal nie schodził z japy. Zaś Blacky, jeśli chodzi o energię grania, mógłby iść w zawody ze starym składem Death Angel, facet po prostu szalał na scenie i często zmieniał się miejscami z Chewym, strojąc pozy zupełnie jakby to był stadion, nie kameralny klub.
Voivod, Wrocław 14.05.2011, fot. K. Zatycki
Zestawem utworów od początku zaskoczyli, bo na start - zamiast standardowego "Voivod" - rzucili perłę z "Nothingface" w postaci "The Unknown Knows". Publiczność nie składała się z wieprzy, więc doceniła ten gest pomagając Snakowi śpiewać i szalejąc w stopniu rzadko ostatnio spotykanym. Wspólne śpiewy pojawiły się tego wieczoru jeszcze kilkukrotnie. Zresztą z tym utworem połączona była ozdoba "Angel Rat", czyli genialny "The Prow". W tym momencie mieli już publiczność w garści. I tak już zostało do końca tego półtoragodzinnego występu. Snake co jakiś czas entuzjazmował się postawą publiczności i obiektywnie trzeba przyznać, że miał ku temu podstawy i nie było w tym nic z kurtuazji dla tubylców. Dowodem był zagrany jako jeden z bisów "Voivod", który wzbudził totalne szaleństwo. Ale wcześniej były i inne stare utwory, poczynając od "Ripping Headaches" czy pamiętnego "Ravenous Medicine", czyli klasyka z genialnego "Killing Technology", płyty dzięki której Voivod przeszedł do historii metalu. Później przeplatali utwory nowsze starszymi i pojawiły się "Forlorn" (z "Phobos"), a zaraz za nim "Tribal Convictions" (z "Dimension Hatross") oraz podstawowy kawałek z ostatniej studyjnej płyty, czyli "Global Warming". Setlista była wręcz jak marzenie, chyba każdy dostał to, co najlepsze, bo nie zabrakło i wspaniałego utworu tytułowego z "Nothingface", i kolejnej perły z "Killing Technology", czyli "Tornado". Sposób, w jaki zespół przeszedł przez ten utwór, godny był jego tytułu. Po raz kolejny Snake nie odmówił sobie duetu z publicznością. Zresztą co tu dużo mówić - jakżebym mógł nie dodać tu i swojego głosu do chórku.
Voivod, Wrocław 14.05.2011, fot. K. Zatycki
Ten utwór zamknął część właściwą występu Voivod, ale nie trzeba było wiele, by wywołać ekipę na bisy. I te, podobnie jak cały koncert, były mieszanką różnych epok z historii formacji, bo poza utworem-hymnem było jeszcze "Nucelar War", a zaraz potem na zakończenie dedykowany Piggiemu nieśmiertelny cover Pink Floyd "Astronomy Domine". I myślę, że w tej chwili nie tylko ja czułem naprawdę ogromne wzruszenie. Niestety Piggiego już nigdy z nami nie będzie, ale muzyka Voivod żyje i ma się świetnie. Zapewne dowiedzie tego kolejna w dorobku zespołu płyta koncertowa, "Warriors of Ice", ale ja osobiście wolałbym, żeby jakieś oficjalne wydawnictwo Voivod powstało tego akurat wieczoru. Byłoby czego słuchać. A w kulisach padła propozycja, żeby zorganizować alternatywne "Big 4" - w składzie z Overkill, Death Angel, Testament, Exodus, ewentualnie właśnie Voivod. Nie daliby sławniejszym kolegom chyba żadnych szans. Przyznam, że jedyną rzeczą, której mi tego wieczoru zabrakło, było intro z "Killing Technology". Pamiętajcie - "we are connected"!
Zobacz zdjęcia:
- Voivod, Neurothing, Black Pocket Lice (Wrocław "Firlej" 14.05.2011),
- Voivod (Warszawa "Progresja" 15.05.2011).