- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Vital Remains, Forlorn Legacy, Resurrecturis, Trauma i Dissenter, Warszawa "Progresja" 25.10.2005
miejsce, data: Warszawa, Progresja (stara lokalizacja), 25.10.2005
Na ten koncert czekałem od wielu lat. W 2000 roku odpuściłem poznański występ Lazaro i spółki, mając nadzieję zobaczyć Vital Remains na letnich festiwalach w Czechach. Niestety Amerykanie nie dotarli do naszych południowych sąsiadów ku mojej wściekłości. Tak więc udałem się do "Progresji" w późno-październikowy wtorek, celem zobaczenia w akcji zespołu, który od lat należy do najwęższego grona moich ulubieńców. Już po poniedziałkowym występie w Toruniu pojawiły się głosy, że Vitale są w doskonałej dyspozycji. Warszawska sztuka potwierdziła te opinie.
Kiedy pojawiłem się w klubie na scenie instalowała się Trauma. Okazało się, że Dissenter już zagrał. Kolejność supportów wydała mi się dziwna, ale nie będę wnikał, dlaczego doszło do roszad. Jeśli chodzi o występ Elblążan, można użyć jednego słowa - profesjonalizm. Bardzo dobry koncert, oparty na najnowszym wydawnictwie "Determination", okraszony kilkoma starszymi numerami. Na szczególną uwagę zasługiwało kapitalne brzmienie ekipy Mistera, które być może było nawet nieco lepsze niż podczas gigu głównego dania wieczoru. Brawo dla Traumy i nagłośnieniowca.
Następne w kolejce wystąpiły włoski Resurrecturis i chorwackie Forlorn Legacy. Być może są to niezłe ekipy, ale nadmiar supportów przed występem zespołu formatu Vital Remains nie był najlepszym pomysłem. Koncerty te oglądałem wybiórczo i nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Gdzieś tam w tle przeleciał "Refuse/Resist" przeciętnie odegrany przez Włochów. Może w innych okolicznościach bardziej zainteresowałbym się tymi grupami. Nie pomagała również narastająca liczba znajomych przybyłych tego dnia, nie tylko z Warszawy.
Po długim oczekiwaniu, przy znanych dźwiękach "Let The Killing Begin", na scenie pojawili się Lazaro, Suzuki i spółka. Poziom kultu wzrósł do niebezpiecznych rozmiarów. Na początek usłyszeliśmy majestatyczny i kopiący po ryju "Dechristianize". Ludzi, zgromadzonych na sali ogarnął amok, znakomicie podtrzymywany przez muzyków. To, co od początku do końca gigu zaprezentował Dave Suzuki, to najzwyczajniej mistrzostwo świata. Umiejętności tego człowieka są niewiarygodne. To, z jaką precyzją i lekkością, odgrywał najbardziej skomplikowane sola i harmonie stawia go niewątpliwie wśród najwybitniejszych muzyków metalowych. Tymczasem zespół serwował kolejne killery z "Dechristianize": miażdżący blastami "Infidel", wściekły "Savior To None... Failure For All...", "Unleash Hell" i "Devoured Elysium". Zabrakło niestety "Entwined By Vengeance". Szczerze mówiąc miałem nadzieję na porcję retrospektywnych klasyków. I tu niestety spotkała mnie niemiła niespodzianka, ponieważ dostaliśmy jedynie fenomenalnie odegrany "Sanctity In Blasphemous Ruin" z charakterystycznymi genialnymi zwolnieniami oraz "Battle Ground". Ukłonem ku pamięci Docenta okazał się "Carnal", wyrastający na najczęściej grany cover w "Progresji" (m.in. Fleshgore). Niestety, na skutek totalnej duchoty Vitale skrócili swój set i nie mieliśmy okazji, w przeciwieństwie do publiki w innych miastach usłyszeć "War In Paradise" oraz "Descent Into Hell". Ja liczyłem po cichu również na "Black Magic Curse", "Behold The Throne of Chaos" oraz "I Am God"... No ale nie można mieć wszystkiego naraz, bo człowiek nie zniósłby nadmiaru szczęścia, a set musiałby trwać chyba 2 i pół godziny. W tym miejscu należy wspomnieć o nowych nabytkach Amerykanów: wokaliście Anthonym Geremii i bębniarzu Marco Pitruzellim. Pierwszy z nich pomimo braku scenicznego doświadczenia porażał charyzmą, energią i kontaktem z publiką. Być może nie posiada gardła dorównującego Bentonowi, ale swoją żywiołowością sprawił, ze większość fanów wokalisty Deicide nie odczuła jego absencji. Pitruzella z kolei bardzo sprawnie poradził sobie z partiami perkusji, które do łatwych nie należą. Zaznaczam, że człowiek ten ma dopiero 19 lat i już teraz radzę zwrócić uwagę na niego i jego macierzysty band Vornagar.
Pora na krótkie podsumowanie tego niezwykle udanego wieczoru. Impreza okazała się sukcesem zarówno od strony muzycznej, organizacyjnej i jak i towarzyskiej. Klub wypełnił się po brzegi i już teraz należy pomyśleć o klimatyzacji, bo temperatura i duchota, jakie panowały tego wieczoru były zbyt ekstremalne. Niezwykle udanym epilogiem koncertu było afterparty. Lazaro, Suzuki i reszta ekipy okazali się normalnymi, pozbawionymi gwiazdorskich póz ludźmi. Piciu i rozmowom nie było końca do późnej nocy.
Ze swojej strony dodam, że był to, pomimo niedociągnięć brzmieniowych, jeden z najlepszych koncertów, jakie kiedykolwiek widziałem. Pomimo, że od imprezy upłynęły już dwa tygodnie poziom kultu nadal nie spada ;].
Materiały dotyczące zespołów
- Vital Remains
- Trauma
- Dissenter
- Resurrecturis
- Forlorn Legacy