- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Virgin Snatch, Thy Disease, Armagedon, Nammoth, Heart Attack, Częstochowa "Zero" 15.01.2010
miejsce, data: Częstochowa, Zero, 15.01.2010
Styczeń, jedna z pierwszych tras tego roku, 12 miast, 5 kapel. Z Częstochową małe zamieszanie: zmiana klubu na kilka dni przed koncertem - zamiast "Galerii Teatr From Poland" to "Klub Zero" czy - jak kto woli - odrestaurowany "Tramwaj", ma gościć "Creative Act of Music".
Heart Attack, Warszawa 16.01.2010, fot. Lazarroni
Punktualnie o 19:00 na scenę wyszedł Heart Attack, znany tym, którzy obecni byli na koncertach "Act of Grace Tour" sprzed roku. Kilkanaście minut muzyki utrzymanej w specyficznej konwencji, ubarwionej nieco pokręconymi, może nieuporządkowanymi dźwiękami, konferansjerką wokalisty i basisty, a przede wszystkim - kultowym "Walk" Pantery, granym także na trasie z 2009 roku. To właśnie przed tym kawałkiem pod sceną pojawili się ich towarzysze trasy, na czele z muzykami Virgin Snatch, dający innym sygnał do opuszczenia baru i przeniesienia się w okolice sceny. Dzieje się. Po dobrym coverze, Heart Attack prezentuje jeszcze jeden kawałek, po czym ustępuje miejsce deathmetalowcom z Ełku.
Nammoth, bo o nim mowa, także zaprezentował tylko kilka kawałków, przez co sprawiał wrażenie, jakby nie zdołał do końca rozwinąć skrzydeł. Uwagę słuchaczy przykuł szczególnie "Pain od Mankind", w którym nieźle sprawdziła się gra na dwa basy. Pomimo poprawnego gigu, nie nammothali.
Na scenę wchodzi Armagedon. "Death Then Nothing" - o tym krążku było ostatnio głośno, bardzo głośno, prawda? Prawda! I nie bez przyczyny. To właśnie jego promocja ma miejsce na trasie "Creative Act of Music". Nieco większy ruch na sali oznacza, że tę właściwą część koncertu uważa się za otwartą. Na początek dwa pierwsze numery z ostatniej płyty - "Death Then Nothing" i mistrzowski "Dead Code". Później nieco wspomnień, podziękowania za obecność i powrót do przeszłości w postaci numerów z "Dead Condemnation". W miarę upływu czasu Sława i spółka udowadniali tylko, że przerwa w działalności to dla zespołu nie koniec świata. Prezentowania nowego materiału ciąg dalszy, czyli czas na m.in. "Seeing is Believing", "Betrayed", "Enemy" i wieńczący koncert "F... End". Wszystko to okraszone taką mocą, profesjonalizmem (mimo "jakichś kurwa problemów", o których wspominał Sławek) i klimatem, że ręce same składały się do oklasków. Coś niesamowitego. Zespół stworzył świetną atmosferę i w trochę ponad pół godziny zaświadczył, że zwiększenie liczby headlinerów trasy do trzech było świetnym posunięciem.
Thy Disease, Warszawa 16.01.2010, fot. Lazarroni
Trochę dłuższe strojenie i ustawianie odsłuchów i przed publicznością w "Klubie Zero" pojawia się Thy Disease. Skład zmieniony - za mikrofonem, należącym do tej pory do Michała "Psycho" Senajko, staje Sebastian "Syrus" Syroczyński (Anal Stench, Disinterment), posiadający, jak się okazało, ogromne pokłady energii i bardzo, bardzo bogatą mimikę. Nieobecny także Jakub "Cube" Kubica. Muzycy skupili się na promowaniu nowego longplaya. I tak, zaprezentowano nam m.in. "Fog of War", "Collateral Damage" i jako ostatni utwór "Salah-Dhin". Przypomniano też materiał z innych płyt - "Rat Age" reprezentowane było przed doskonałe "Life Form" i "Syndicate", a "Neurotic World Of Guilt" przez "Mean, Holy Species". Wszystko to podane po mistrzowsku, Syrus nie dość, że ogarnął materiał w stopniu bardzo dobrym, to dołączył do gigu nieco aktorstwa, January z ekipą działał, co mógł, mimo raczej słabego nagłośnienia. Kolejna bardzo dobra godzina grania, w końcu już 10 lat na scenie - nie mogło więc być inaczej.
Szybki demontaż, Jacko stroi bębny, Hiro wnosi charakterystyczne gitary, kręci się Grysik. Czas na Virgin Snatch. Zastanawiałem się, czy nie wpisać tutaj setlisty i zakończyć skrobania relacji. Bo to, co działo się przez grubo ponad godzinę, jest w zasadzie nie do opisania. A jednak. Kto przez ostatnie miesiące "nie wypadł z obiegu", wiedział już, że szeregi Virginów opuścił Novy, a za basem stanął nie kto inny, jak Anioł (skądinąd, bożyszcze częstochowskiej płci pięknej). Na początek doskonałe otwarcie z "IV - Vote Of No Confidence" i "Horn of Plenty". Parę słów Zielonego ze sceny i mocarny, wyryczany przez fanów sztandar z trzeciego krążka grupy - "Purge My Stain". Wirtuozerski "Walk The Line" i zagrany z imponującą precyzją "Through Fight We Grow" i to, jak się okazało, prawie koniec z numerami z "Act of Grace". Chwila oddechu, nieustające skandowanie spod sceny i godne zachowanie Zielonego, który ani na chwile nie zapomniał o współuczestnikach trasy. Kolejny ukłon w ich stronę nastąpił w trakcie któregoś z następnych kawałków, kiedy to Łukasz wyciągnął na scenę Krizza, który dzielnie wiosłował kilkadziesiąt minut wcześniej w trakcie koncertu Armagedon. A muzycznie - podróż przez "Art of Lying" i "In the Name of Blood". "State of Fear", "Stop the Madness", "In the name of Blood", "Trans for Mansions", świetne, oczekiwane i od początku do końca odśpiewane przez fanów "Bred to Kill" i nieco starsze "Art of Lying".
Virgin Snatch, Warszawa 16.01.2010, fot. Lazarroni
Pierwsze zejście zespołu ze sceny, ale mało kto wierzył, że zejście ostateczne. Po powrocie krótka dedykacja, choć wszyscy od jakiegoś czasu skandowali już ksywę tego, komu ofiarowany był przedostatni kawałek gigu. "It's Time" wykonany wirtuozersko, ze skupieniem, z wokalem nieco innym, niż ten znany z płyty. Utwór ten zwiastował wprawdzie koniec, ale po nim przyszedł jeszcze czas na cover. Nie był to tym razem "Creeping Death" serwowany na "Act of Grace Tour", a maidenowski "Moonchild". Mistrzostwo. Sceniczna ekspresja, stuprocentowe opanowanie techniki, moc - to wszystko, do czego Virgin Snatch już dawno nas przyzwyczaił. Chyba nikt nie wątpi, że zespół jest w formie, o której marzą niejedni w obliczu zbliżających się tras. Tutaj, z koncertu na koncert poprzeczka wędruje coraz wyżej - ale to dobrze! Nieopisana jest przecież przyjemność kolejnego jej pokonywania. "Through Fight We Grow"!
Zobacz zdjęcia z koncertu w warszawskiej "Progresji" (16.01.2010):
Materiały dotyczące zespołów
- Virgin Snatch
- Thy Disease
- Armagedon
- Nammoth
- Heart Attack