- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: koncert z okazji V urodzin www.rockmetal.pl, Warszawa "Klub Medyków" 25.01.2002
miejsce, data: Warszawa, Medyk, 25.01.2002
Zaczęło się od tego, że przy wyjeździe z mojego podwórka odpadła rura. To znaczy - nie tyle cała rura, co tłumik od wydechowej. Z całej siły rąbnął o jezdnię. Nasz kierowca, a człek to raczej mało nerwowy, zmiękł nieco w kolanach i minę przybrał nietęgą. Bez tłumika jechać można, ale trzy i pół bańki w plecy na początku wycieczki nikogo w radosny nastrój nie wprawia. Nieco dalej, na rogatkach Łodzi, zatrzymała nas Policja, bo tylne światło zwisało na kablach, co wzbudziło pewne zainteresowanie stróżów porządku. Przy okazji okazało się, że nasz kierowca (a człek to raczej spokojny) nie wziął ze sobą prawa jazdy. A dowód rejestracyjny ostatni raz widział pieczątkę przeglądu technicznego, gdy obok uciekały w panice ginące pod meteorem dinozaury. Dla dociekliwych informacja - łódzka "drogówka" nadal bierze łapówki, ale zapraszają do radiowozu bez świadków, żeby ich dziennikarze nie przyłapali. Może to i lepiej, że biorą. Jakby się służbista trafił, to byśmy pewnie do Warszawy na lawecie dojechali. Tydzień później.
No, jak mówi Grabowski w słynnym monologu: "w końcu my brame wywalili - i jadymy!" Na rogatkach Stolicy (Grójecka to już była) dzwoni Ostry z Unnamed i pyta, gdzie jesteśmy. No to ja, zgodnie z prawdą, że niedaleko. Zaufałem Kaliszowi, który kazał nam "zawrócić pod estakadą przed dworcem i druga w prawo". Wszystko się zgadzało, tylko, że nie pod estakadą, a dwie ulice wcześniej, nie zawrócić, tylko skręcić i nie w prawo tylko w lewo. Ostry, już nieźle nawalony, próbował mi to jakoś rozsądnie wytłumaczyć - no i na tyle skutecznie, że po pół godzinie znalazłem go pod klubem, patrzącego z napięciem w przeciwną stronę. Tak czy inaczej, uściskaliśmy się serdecznie, bo i nam w aucie już się zimno zrobiło od tych przygód i trzeba było rozgrzać się nieco. Tylko ludzie pod klubem zebrani jakoś dziwnie na nas patrzyli...
Jakżeśmy się już przepchali przez tłum na schodach, ze sprzętem i śpiewem na ustach (aż Wtulicha nie poznałem, mea culpa), zobaczyłem Moona z Rickiem walczących dzielnie z nadmiarem list gości. Było ponoć więcej zaproszonych niż kupujących bilety (dementujemy tę pogłoskę - red.). A później, już na piętrze, oczom naszym ukazał się widok osobliwy. Oto serdeczny mój przyjaciel, Rafał "Nadzieja" Jakubowski próbował ustawiać brzmienie swej gitary basowej. Jego "dajwowi" współgracze nie bardzo wiedzieli, jak tu się zabrać do grania. Monika w piątym miesiącu ciąży (cudowna!), siedząc na schodku w towarzystwie porzuconej kasety The Gathering usiłowała nauczyć się jakiegoś tekstu. Nikt nic nie wie, nie ma przodów, akustyka - a w środku bałaganu biedny Kalisz biega, próbując zmagać się z półgodzinnym opóźnieniem. Co się działo wcześniej? Chłopaki z rockmetala przyjechali do klubu, przekonani, ze na miejscu będzie sprzęt i nagłośnieniowiec. Nie było nic, akustyk przylazł przed samym koncertem średnio przytomny po grassie. Wyciągnął ze śmietnika starą konsoletę i dwa mikrofony, próbując tym nagłośnić cztery zespoły w ciągu kilku minut. Dobrze, że jak wjechaliśmy, pozostali zdążyli zrobić sobie jakieś-tam próbki na samych tyłach. Myśmy już nie mieli takiego komfortu. Ale cóż, nie pierwszyzna. Tylko Krystyna był trochę spięty. Hehe...
Zaczął Dive3D. Co mnie urzeka w tym zespole, to interesujące połączenie wielu gatunków metalu plus umiejętności indywidualne. Wygląd nieco luzacki, eklektyczny - jak samo granie. Monika przy Nadziei, hehe, wypada tak samo dobrze, jak przed. Zmartwiło mnie jedynie, że "dajwowcy" tak strasznie przejęli się marnotą warunków scenicznych. Nie mieli ochoty zostać dłużej w klubie i bawić się. Szkoda. Postawa trochę nie na ten kraj i te czasy, bo przy ich doświadczeniu należałoby się już uodpornić. Wtedy stresów jest znacznie mniej a i piwka z kolegami na luzie można się napić. Brakowało mi tego, zwłaszcza gdy chodzi o Nadzieję, ale już zdążyliśmy sobie wszystko wytłumaczyć w korespondencji majlowej.
Ze znacznie większym spokojem zagrał Headfirst. To znaczy, nie przejęli się zupełnie tym, że muszą grać praktycznie na samych tyłach. Super brzmienie gitar, bardzo mnie zaskoczyło, takie panterkowe trochę... Wokalista z dobrym zadatkiem na rasowego frontmana w amerykańskim stylu. Muza kopiąca, energetyczna. Rozśmieszył mnie tylko wygląd kapeli, bo Yankq z gitarą i w koszulce Morbid Angel zachowywał się jak prawdziwy death-maniak, czego reszta zespołu raczej nie podtrzymywała... Za wyśmianie niejednorodnego wizerunku Headfirst obskoczyłem już na forum (forum.rockmetal.pl - red.) niezłe zjebki, walę więc skruchę, jeśli ktoś się obraził. Mnie jednak razi taki brak konsekwencji, nic nie poradzę, lubię oddzielać death metal od cora, z pełnym szacunkiem dla zwolenników obydwu gatunków. Na pocieszenie Headfirsta już Aggressor słusznie oznajmił, że przy większej możliwości koncertowania chłopaki mają szansę szybko wyjść z okręgówki. Zdanie red. Zeglera, jak zawsze, należy docenić, cmok!
Naamah miał podwójnie trudne zadanie. Raz, że z powodu obsuwy musieli zagrać krócej. Dwa, że Kalisz był głównym organizatorem, starał się jak mógł ogarnąć całe zamieszanie - a to raczej nie sprzyja koncentracji przed występem. Kalisz przełknął jednak gorzką pigułę krótszego setu i cała brygada wzięła się z rozmachem do pracy, hehe... Myślałem, że limit pecha wyczerpali na wstępie, ale zepsuł się piec gitarowy. A to, że zespół bezstresowo dokończył koncert, świadczy tylko o ich zwiększającym się zawodowstwie. Na scenie wypadli co najmniej przyzwoicie, brzmienie także OK. Mieli grać trzy utwory, wyszło im trochę więcej (może przyśpieszyli, hehe...), a ze znanych dźwięków wyłowiłem cover Nightwish. Ale nie wiem który, bo w tym czasie robiłem się już na bóstwo za sceną, ha ha!
No i my na koniec (Sacriversum - red.). Mimo początkowych obaw słyszałem się nieźle. Jakość brzmienia na scenie też mi odpowiadała, chociaż początek był skuchą - w ogóle nie zadziałały klawisze, które na szczęście załapały chwilę później. Mam pewne wątpliwości, czy Kaśka zaśpiewała w stu procentach czysto - bo nie słyszała siebie w ogóle, mówiła o tym zresztą ze sceny. Wzruszył mnie Varulf, który złamał swą odwieczną zasadę rzucania bielizną wyłącznie w zespół Lux Occulta. Otrzymaliśmy w prezencie bardzo gustowne majtki, nieużywane (podobno) wcześniej, które Elizka powiesiła na mikrofonie. Wyglądały ładnie, więc już tam zostały. Teraz wiszą na haku w sali prób, na honorowym miejscu. Szkoda tylko, że ludziska obserwowali koncert raczej w stylu ekipy Lasów Pomorza, z założonymi rękami i nieruchomo. A liczbę Wiary oceniam na ok. 150 luda, chociaż pewnie Kalisz będzie miał dokładniejsze dane (razem z pubem piętro niżej: około 250-300 osób - red.). Ech, gdzie te czasy dawnej warszawskiej ekipy fanów z "Remontu"... Może po prostu za mało piekła robimy, hehehe... Muszę wspomnieć jeszcze o Krystynie, nowym gitarzyście, który zagrał z nami pierwszy raz i w ocenie kapeli wypadł bardzo dobrze. Zdolna bestia, hehe. Spięty był, jak się okazało, tylko na początku, a potem udzieliła mu się atmosfera miłej zabawy.
Bo też z takim nastawieniem na ten koncert pojechaliśmy. Gdy Kalisz parę dni wcześniej oznajmił mi, że są tylko dwie godziny na instalację całego sprzętu i próby, już wiedziałem, co się święci. Sprawę znacznie pogorszył też fakt, że trzeba było skończyć o 23ciej. Z tego powodu zeszliśmy ze sceny po sześciu numerach, a mieliśmy w zanadrzu dziesięć, w tym dwa premierowe. I żałujemy, żeśmy ich nie zagrali - ale nie w tym rzecz. Kochane Rockmetylaki, chyba należało wybrać do działań urodzinowych nieco inne miejsce. Pewność, że od strony technicznej wszystko będzie OK znacznie ułatwiłaby Wam resztę spraw, tak sądzę. Efektem ubocznym i negatywnym stała się nerwówka i brak tzw. magicznej atmosfery występów. Wszystko działo się praktycznie na ostatnią chwilę, w pośpiechu i między ludźmi. Trzeba więc to będzie przemyśleć przed kolejnym jubileuszem, hehe... (zgadzamy się w stu procentach i obiecujemy poprawę! - red.).
Ale wspomniałem przed chwilą o naszym nastawieniu: atmosferę CAŁEGO przedsięwzięcia oceniam nadzwyczaj pozytywnie! Bo i na piwko z bandą zacnych kompanionów można było się udać, i tortu (odrobinę) spróbować, głupoty pogadać do ludzi... Było bardziej kumplowsko, rodzinnie niż koncertowo. Za to właśnie Wam dziękuję, Rockmetylaki, w imieniu całej swojej "zasmarkanej" formacji, hehe. Spotkałem przyjaciół, których paszcze dane mi było ostatnio podziwiać ładnych kilka lat temu, co również wdzięczność mą wzbudza, wszak człowiek młodszy się nie robi, hehehe. A jeśli chodzi o przebieg pokoncertowej imprezy, to śpieszę donieść, że zespół Sacriversum jako ostatni z dumą opuścił pokoje, wynosząc o trzeciej nad ranem (wraz z bramkarzami) kilku ostatnich niedobitków. Long Life Rock'N"Roll!!!
Materiały dotyczące zespołów
- Sacriversum
- Naamah
- Headfirst
- Dive3D