- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: UFO, The Bulletmonks, Wrocław "W-Z" 22.11.2009
miejsce, data: Wrocław, W-Z, 22.11.2009
Brytyjscy weterani z UFO grają dłużej niż ja istnieję, a w dodatku nabrali dodatkowego prawa do swej nazwy, debiutując w roku lądowania człowieka na Księżycu. Kim są oni dla historii hard rocka aż wstyd przypominać, bo kto nie zna tego zespołu z historii gatunku zgubił całkiem spory rozdział. A że kolejny, dwudziesty już album tej formacji ("The Visitor") sprawił na mnie całkiem pozytywne wrażenie - bo płyta to zacna, wypełniona radośnie bujającym materiałem - to decyzja wybrania się na ich występ była już kwestią czysto formalną. Średnia wieku na koncercie była dość wysoka, po raz pierwszy od dłuższego czasu nie byłem starszy od połowy wykonawców i większości widowni. A choć część wieloletnich fanów zespołu reagowała całkiem żywiołowo, znać było różnicę pokoleniową, bo jakoś dziwił mnie brak młyna pod sceną.
UFO, Wrocław 2009, fot. K. Zatycki
Wchodząc do klubu odnotowałem nieprawdopodobnie punktualne rozpoczęcie koncertu, które przypadło w udziale niemieckiemu zespołowi The Bulletmonks, dla którego udział w tej trasie stanowił nie lada wyróżnienie. Zwłaszcza, że wydany pół roku temu album "Weapons of Mass Destruction" jest ich debiutem. Ale jak na debiutantów przystało zagrali bardzo rzetelny, radosny koncert. Czuć było, że możliwość wystąpienia na jednej scenie z Philem Moogiem i spółką napawa ich dużą radością. Nie znając płyty słuchałem bez absolutnie żadnych oczekiwań. Przyznać jednak muszę, że ich propozycja bliska dokonaniom Motorhead, złagodzonym licznymi wpływami tuzów hardrockowego grania - na czele z Led Zeppelin i AC/DC - sprawdziła się w warunkach koncertowych bez zarzutu. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę pewien dyskomfort, bo z racji na ustawiony już sprzęt gwiazdy wieczoru, perkusista musiał usiąść z boku sceny. Ale dzięki temu wszyscy występowali w jednej linii i byli dobrze widoczni. Zagrali około 45 minut i zważywszy, iż niewiele osób zdawało się wiedzieć kto oni zacz, to reakcja publiki była całkiem ciepła.
The Bulletmonks, Wrocław 2009, fot. K. Zatycki
Po krótkiej przerwie na scenie pojawili się weterani z UFO, jak na weteranów przystało witani sporym entuzjazmem dość licznej widowni. Reakcja zresztą nie zmieniała się, a jeśli już nawet to tylko na plus, do końca koncertu. Podczas słuchania "The Visitor" otwierający go utwór "Saving Me" wydawał mi się koncertowym pewniakiem, stąd zupełnie nie zdziwił mnie pojawiając się w tej samej roli na koncercie. Już w przerwie pomiędzy tym a kolejnym utworem, którym było "Daylight Goes to Town" (praktycznie jedyny nowy utwór z wcześniejszych płyt z bieżącej dekady), Phil ukazał swoją naturę rasowego rockowego frontmana, błyskawicznie nawiązując kontakt ze zgromadzonymi pod sceną widzami. Jego teksty śmieszyły przez cały koncert, nawet kiedy ogłaszał swoje plany co do właśnie otwartej butelki piwa. Potem jeszcze oznajmiał wszem i wobec, że może komunikować się wyłącznie po angielsku i, oczywiście, komentował urodę zebranych na sali niewiast. Chemia w zespole chyba jest niezła, a część utworów sprawiała wrażenie zagranych bardziej współcześnie, czyli trochę ostrzej, niż w oryginale.
UFO, Wrocław 2009, fot. K. Zatycki
Zespół postawił wyraźnie na kompozycje z drugiej połowy lat 70-tych, a w dodatku grał je blokami, bo po "Daylight" pojawiły się dwa utwory z "Force It" - "Mother Mary" (jakże by inaczej...) i "Let It Roll", który choć pięknie, bardzo motorycznie zagrany, to czarował też nostalgiczną solówką. Po nich pojawił się też "I'm a Loser" z "No Heavy Petting", gdzie mógł sobie na klawiszach poszaleć Paul. Seans historyczny przerwało pojawienie się kolejnego i ostatniego już utworu z ostatniej płyty, czyli wybitnie koncertowego "Hell Driver". Później zaczął się 3-utworowy set z płyty "Obsession", poczynając od "Cherry", poprzez "Only You Can Rock Me", aż do "Ain't No Baby". Ale największy aplauz zebranych wzbudziły zdecydowanie utwory z "Lights Out" (ciekawe dlaczego ;) ). Na pierwszy ogień poszedł "Love to Love", po którym brawa były bezapelacyjnie największe. Nic dziwnego, w końcu i potężne gitary, i klawisze, i fragmenty akustyczne, choć nadają mu klimat lekko mi się kojarzący z przygodami Ziggiego Sturdusta, to robią wciąż duże wrażenie. Jak dla mnie fantastyczne wykonanie! Podobnie mógłbym mówić o jednym z nielicznych, poza utworami z "The Visitor", punktów koncertu spoza klasycznych płyt z lat 70-tych, czyli "Mystery Train", który wprawdzie pochodzi z 1980, czyli płyty "No Place to Run", ale został tez przez zespół odświeżony 20 lat później na "Covenant". Tu bluesa czuć było najlepiej, a instrumentalne partie utworu nawet takim małolatom jak ja pozwalały dobitnie poczuć magię tego zespołu. Właściwą część koncertu zakończyły kolejne dwa klasyki z "Lights Out", czyli "Too Hot to Handle" oraz utwór tytułowy.
UFO, Wrocław 2009, fot. K. Zatycki
Panowie zniknęli ze sceny, ale nawet w przygotowanej rozpisce figurował jeden bis w postaci, oczywiście, "Rock Bottom", który wzbudził kolejny wybuch entuzjazmu. Głośne wywoływanie poskutkowało i wyszli ponownie, by zagrać na zakończenie "Shoot Shoot". Zabrakło natomiast innego oczywistego punktu koncertu. Co dziwne, wszak "Doctor Doctor", pojawiał się w tym roku na ich wcześniejszych koncertach, a i widownia domagała się go jasno i wyraźnie. To był właściwie jedyny zgrzyt, bo poza tym koncert był bezbłędny.
Zobacz zdjęcia z koncertu: UFO i The Bulletmonks.
Materiały dotyczące zespołów
- UFO
- The Bulletmonks