zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: UFO, Kaufbeuren "Zeppelinhalle" (Niemcy) 17.01.1998

23.01.1998  autor: Maciej Mąsiorski
wystąpili: UFO; Diving Ducks
miejsce, data: Kaufbeuren, Zeppelinhalle, 17.01.1998

Zastanawiam się, ile osób przyszłoby, gdyby koncert UFO zorganizować w Polsce. Przypuszczam, że mało... zdecydowanie za mało. Menadżerowie grupy zapewne doszli do podobnych wniosków, bo nie przewidzieli w programie trasy występów w żadnym z państw Europy Wschodniej, tak że w efekcie musiałem gonić za "latającym spodkiem" aż do Niemiec. Chociaż podobne grupy, jak oni po latach odgrzebane z lamusa, odrodzone w najlepszym składzie, również nie zapełniają dziś u nas największych hal i stadionów, to jednak legenda UFO zawsze przyciąga te wierne "parę tysięcy". Ale legendy UFO u nas w kraju jakby nie widać... a szkoda, bo przecież grupa ta na początku lat 70-tych w znacznym stopniu współkreowała, wraz z takimi zespołami jak Deep Purple czy Black Sabbath, obraz dzisiejszego hard rocka. Co więcej, to chyba właśnie przede wszystkim im zawdzięczamy dziś istnienie tego stylu grania, w którym typowy rockowy "czad" pozwala zastąpić rozbudowane aranżacje i symfoniczne brzmienia, tak powszechne w rocku tamtych lat.

Koncert w Kaufbeuren był jednym z kilkunastu na niemieckiej trasie, dlatego też zastanawiałem się, czy kilkunastotysięczne bawarskie miasteczko jest w stanie zapełnić tego wieczora miejscową Zeppelinhalle, mieszczącą ponad tysiąc osób. Na szczęście zapełniło, a to zapewne trochę dzięki obecności w grupie niemieckiego herosa gitary - Michaela Schenkera, bez wątpienia rockowej dumy Niemiec, a przed laty zdecydowanie mocnego punktu w składzie UFO, które opuścił w 1979 roku.

Przed występem gwiazdy wieczoru zaprezentowała się na scenie brytyjska grupa Diving Ducks, grająca dość zabawną odmianę rock'n'rolla, niestety, potwornie uwiązana w schematach i dlatego brzmiąca na dłuższą metę cokolwiek nużąco. Z zadowoleniem przyjęto więc koniec ich występu i rozpoczęło się niepokojąco długie wyczekiewanie na głównych bohaterów. W końcu zgasły światła... i pojawili się, w nagłym blasku, startując ostro niezapomnianym, klasycznym już początkiem - "Natural Thing", roztaczając wokół, jak przed laty, aurę niezwykłej werwy i młodzieńczej energii. Od lat nikt nie oglądał ich razem na scenie (razem tzn. z Schenkerem), dlatego też publiczność ogarnął niesamowity entuzjazm i radosny szał. Wszystko było jak dawniej... i ten wywijający statywem Phil Mogg, i dominujący na estradzie Pete Way, skradający się kocimi ruchami po dosłownie całej scenie ze swym zawieszonym na wysokości kolan basem, przyciągający zdecydowanie najwięcej uwagi publiczności... wszystko prócz Schenkera. Tu uwaga: jeśli ktoś uważa, że wie, jak wygląda Michael Schenker, to niech zapamięta, że jest on obecnie krótkowłosym brunetem, preferującym dobrze skrojone garnitury. Jeśli został rozpoznany, to chyba tylko dzięki swojej charakterystycznej czarno-białej gitarze.

Po porywającym początku już wiedzielśmy, że tego wieczora rockowi weterani na pewno nas nie rozczarują. Posypały sie dalsze klasyki UFO, których przecież tak wiele jest w ich dorobku; oczywiście grano materiał wyłacznie z płyt zrealizowanych wraz z Schenkerem, z czego usłyszeliśmy trzy kawałki z najświeższej płyty grupy "Walk On Water", którą de facto trasa miała promować: "Self Made Man", zagrany jako pierwszy z nich, a także "Venus" i "Pushed to the Limit", mniej więcej w połowie występu. Resztę wypełniły takie klasyki jak "Mother Mary", "Electric Phase","Out in the Street", "This Kids", "One More for the Rodeo", czy "Too Hot to Handle" (w którym miałem okazję wrzasnąć sobie "too hot!" do podstawionego mi pod nos przez Mogga mikrofonu). Nie zabrakło oczywiście porywającego przeboju "Only You Can Rock Me", odśpiewanego z niemałym udziałem publiczności, czy megaklasyka, wyczekiwanego na pewno z napięciem od początku koncertu przez każdego z widzów - "Love to Love". Ogromny ryk przywitał zapowiedź tego utworu przez Mogga, a potem przez ponad 8 minut każdy chłonął z rozkoszą dźwięki najsłynniejszej ballady UFO. Na zakończenie usłyszelśmy jeszcze jeden wielki klasyk - "Lights Out", w refrenie którego Mogg mimo wszystko nie zedecydował się na tradycyjną zmianę tekstu adekwatną do miasta, w którym odbywa się koncert. Chyba słusznie, "lights out, lights out in Kaufbeuren..." rzeczywiście brzmi niezbyt korzystnie, no i nie do rytmu...

Oczywiście były bisy... no a jakimże innym utworem mogliby równie efektownie powrócić na scenę, jak nie nieśmiertelnym "Doctor Doctor"... a na koniec ostry riff wydobyty z gitary Schenkera wywołał raz jeszcze ogromny ryk entuzjazmu z gardeł publiczności - zabrzmiał "Rock Bottom", w końcówce którego jak zwykle przyszła pora na długie gitarowe solo Schenkera. Mistrz pokazał, że jest wciąż naprawdę wielkim gitarzystą, w co mogli wątpić co poniektórzy, widząc jego dość oszczędną tego wieczora grę i skromne zachowanie na scenie.

Po dwóch bisach publiczność gromkimi okrzykami i oklaskami raz jeszcze wywołała muzyków na scenę, usłyszeliśmy porywający "Shoot Shoot", na pożegnanie naprawdę udanego koncertu piątki doskonałych artystów, którzy po latach (prawie) nic nie stracili z dawnej energii i radości grania.

Jeszcze raz mogliśmy przekonać się, że zdumiewająca energia i swoboda emanująca z muzyki UFO pozwala jej wciąż brzmieć świeżo i niebywale porywająco. Można jedynie żałować, że były to "tylko" dwie godziny spędzone z legendą odrodzoną w klasycznym składzie po tylu latach... no i że Michael Schenker, choć mimo wszystko wciąż zachwycający techniką i pasją gry, jakby na zawsze stracił coś ze swej dawnej mocy...

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?