- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Twin Pigs, Goleniów "Jaskinia" 1.02.2003
miejsce, data: Goleniów, Jaskinia, 1.02.2003
Pewnie niewielu ludzi, którzy korzystają z zasobów serwisu rockmetal.pl wie, gdzie leży Goleniów. W tej niewielkiej mieścinie położonej jakieś 40 km na północny-wschód od Szczecina istnieje jednak życie koncertowe, którego pozazdrościć nam mogą dużo większe miasta. Dzieje się tak za sprawą pubu "Jaskinia" prowadzonego przez znanego ze współpracy z Kasią Kowalską, Urszulą czy obecnie Eweliną Flintą (gwiazdka pierwszej edycji "Idola") gitarzystę rockowego, Jarka Chilkiewicza. To dzięki niemu właśnie średnio dwa razy w miesiącu mamy się tu okazję zalać w trupa na koncercie. I to dzięki niemu oczywiście 1 lutego pojawiła się w "Jaskini" kapela Twin Pigs (w której zresztą sam pogrywa).
Nazwa ta na dobrą sprawę pojawiła się w przedkoncertowych zapowiedziach po raz pierwszy. Twin Pigs to jednak kapela dobrze już bywalcom "Jaskini" znana, wszak Olek Różanek (wokalista znany z Dzikiej Cherry) i reszta wesołej załogi dowodzonej przez "Chilka" pojawiła się w klubie już po raz trzeci - tyle, że za pierwszym razem nie przyjmując żadnej nazwy, a za drugim jako Chilian Band. Twin Pigs w połączeniu z "Jaskinią" to gwarant, niemalże synonim dobrej zabawy, publika zaś na koncerty tego zespołu stawia się wyjątkowo tłumnie. Przepływające od muzyków do słuchaczy i od słuchaczy do muzyków fluidy wytwarzają przy tym atmosferę, której nie sposób opisać słowami. To po prostu trzeba zobaczyć. Nie inaczej było tym razem, choć w pewnym momencie wydawało się, że koncert ze względu na problemy ze sprzętem może w ogóle się nie odbyć. I tylko bezprzykładnemu, zasługującemu na najwyższe uznanie, poświęceniu i bohaterstwu pewnego znanego goleniowskiego pseudometalowca (w rzeczywistości zafascynowanego twórczością George'a Michaela) zawdzięczać możemy to, że do niego doszło...
Sam zespół zaserwował dokładnie to, czego publiczność od niego oczekiwała - czyli zestaw cały własnych wersji rock and rollowych klasyków. Rozpoczęło się od "Keep On Rockin' In The Free World" Neila Younga, zaraz potem z głośników popłynęły dźwięki "Walk This Way" Aerosmith i pierwszego tego wieczoru kawałka AC/DC - "You Shock Me All Day Long". Jeszcze tylko beatlesowskie "Let It Be", które w wersji Twin Pigs okazuje się być bardzo przyzwoitym rockerem, i nastąpiło to, co "Chilek" po cichu mi zapowiedział i na co z niecierpliwością czekałem - zespół zagrał "High Voltage" (także AC/DC, jakby ktoś nie wiedział). Moim, nie tak znowu skromnym, zdaniem był to gwóźdź sobotniego wieczoru. Olek szalał za mikrofonem w rogatej czapce z wyszytym na czole wielkim A (jak AC/DC) pożyczonej od gitarzysty Jesiennych Przyjaciół Kokosa, w pubie zawrzało... "Haj... woltedż... rakendroool!!! Haj... woltedż... rakendroool!!!" Zajebioza! I aż żal było, że po utworze tym nastąpiła krótka przerwa. Przerwa o tyle jednak istotna, że w jej trakcie zgromadzonym w "Jaskini" ludziom dane było usłyszeć kilka piosenek wielkiego odkrycia ostatnich dni - Hayseed Dixie. Ci, którzy żart pojęli - a ku memu zdziwieniu wielu ich nie było - ubaw mieli setny.
Tymczasem zespół powrócił na scenę i po raz kolejny doprowadził publiczność do stanu, w którym zaciera się granica pomiędzy dobrą zabawą a amokiem. Geniusz "Proud Mary" Creedence Clearwater Revival wydatnie mu w tym pomógł, a "Whole Lotta Rosie" AC/DC wręcz zagwarantował. Dopiero przy "You Really Got Me Now" (w który muzycy Twin Pigs sprytnie wpletli motyw z "Another Brick In The Wall" Pink Floyd) można było złapać na chwilę oddech. Na chwilę, bo świetne wersje "The Boys Are Back In Town" Thin Lizzy i przede wszystkim "Eye of the Tiger" Survivor (tu riff z "Takie Tango" Budki Suflera) znowu niemal wszystkich poderwały na nogi.
Trzeci set rozpoczął się spokojnym, balladowym "Ride On" zadedykowanym pewnej młodej osóbce, która ku rozpaczy wielu jej przyjaciół z własnej woli opuściła ten najpiękniejszy ze światów... Starczy! Kto powinien wiedziec, wie. Ja wiem tyle, że jeżeli prawdą jest, że dobrzy ludzie idą do nieba, Ona będzie się z niego uśmiechać. "Ride on, little sister" Następne w kolejności były "One Love" Boba Marleya, piosenka Carlosa Santany i "Message In A Bottle" The Police. Cały pub śpiewał, tańczył, świetnie się bawił. Emocje - po raz który już? - sięgnęły zenitu przy "It's My Life" Bon Jovi i kultowym "Paranoid" Black Sabbath. To natomiast, co działo się podczas zagranej na pożegnanie po raz drugi "High Voltage", przeszło moje najśmielsze oczekiwanie. "Jaskinia" oszalała! Gitarzyści Twin Pigs weszli na stoły, publiczność... cóż, trzeba było to widzieć... totalny pierdolec!
Kto nie był, niech żałuje, kto chciałby być, niech się kiedyś wybierze, a kto chciałby zagrać - niech się do mnie zgłosi.