- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: TSA, Warszawa "Teatr Buffo" 22.03.1999
miejsce, data: Warszawa, Buffo, 22.03.1999
Długo czekałem na koncert TSA. W zeszłym roku sprzed nosa uciekły mi dwa: w Stodole (udokumentowany płytą "TSA Live '98") i akustyczny w studiu "Trójki" (także udokumentowany nagraniem). Dwa koncerty w Teatrze Buffo promowały właśnie ten drugi krążek.
Światła gasną niedługo po 18.00. Na scenie pojawia się Marek Niedźwiedzki. Po krótkim monologu zapowiada TSA. Wychodzą. Basista Paweł "Baby" Mąciwoda, amerykański perkusista Duayne Cleveland, Andrzej Nowak - ubrany w kremową marynarkę i zielonkawą koszulę - oraz Marek Piekarczyk - w ramonezce, cały na czarno i... bez wąsów (nazwał to "wolnością pod nosem")! Poza tym flecistka Karolina i wiolonczelista Maciek.
Piekarczyk wita się z publicznością, przedstawia zespół. Dużo żartuje. Widać, że jest wyluzowany i w dobrej formie. Zaczynają grać. Na pierwszy ogień "Plan życia" w wolnej, prawie balladowej, zdecydowanie "innej" (słowo-klucz koncertu) wersji. Dalej "Chodzą ludzie". Choć poznany od razu, riff ten brzmi całkiem inaczej. Ale podoba się. Piekarczyk zapowiada następny kawałek: "Teraz będzie blues o trzech zapałkach". I jest. Faktycznie, świetnie brzmi na żywo. Dalej jeden z moich ulubionych utworów - "Wpadka" w bardzo bluesowej aranżacji. Potem Marek mówi: "Są ludzie, którzy umierają, ale tak naprawdę nigdy nie odchodzą. Rysiek Riedel był jednym z nich. '51' będzie dla niego". To, co następuje jest nie do opisania. Piekarczyk pierwszą zwrotkę śpiewa a capella, otoczony światłem układającym się w bijące od niego promienie. Przechodzą po mnie na zmianę zimne i gorące dreszcze. Publiczność, wcześniej ożywiona, milczy. Słucha. Atmosferę podtrzymuje następny utwór - "Alien". Teraz kolejny znany riff "inaczej". Piekarczyk krzyczy: "Pobudka! 'Maratończyk'!". Niesamowita zmiana nastroju. W ciągu tego kawałka dzieją się rzeczy niesamowite. Solo Mąciwody na basie, Clevelanda na bębnach, Nowaka na harmonijce (o gitarze nie wspominam!), Piekarczyka na... strunach głosowych, języku i zębach (inaczej nie da się tego określić). Ponadto Baby i Piekarczyk również grają na garach! Absolutne szaleństwo. Później Marek wskazuje na Andrzeja i zapowiada: "Teraz ta piękna blondyna zaśpiewa piosenkę". Piosenka ma tytuł "Jodyna", jest w całości napisana przez Nowaka i jest - jak mówi autor - o kobiecie. Ładna odmiana. Potem "pieśń wolnych ludzi" - według słów Piekarczyka - "Bez podtekstów" oraz "52 dla przyjaciół". Oba utwory ze śpiewaną zabawą z publicznością.
Schodzą. Ale szybko wracają na bis. Najpierw Piekarczyk przebiega w poprzek sceny z jednych kulis do drugich (tych od strony Nowaka). Wraca mówiąc z "oburzeniem": "Ja poszedłem zobaczyć co on tam pije. Zwykła woda! Andrzej, oszalałeś?!". Na bis grają improwizowanego (również w warstwie słownej) bluesa pod roboczym tytułem "Blues w drugi dzień wiosny". Piękna sprawa, nie do powtórzenia tutaj. Niestety, żegnają się. Kończą.
Wracałem z koncertu we wspaniałym nastroju, z bootlegiem w dyktafonie (niestety, tylko częścią koncertu, jak okazało się w domu). Piekarczyk, który wydawał mi się śmiertelnie poważnym człowiekiem, okazał się wspaniałym, wesołym i wyluzowanym gościem (w każdym razie na scenie). Zespół jest w świetnej formie i czekać tylko, jak znajdą nowego drugiego gitarzystę i zagrają elektryczne koncerty i - oczywiście - nową premierową płytę.