- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: TSA, S.O.U.L., Jarocin "JOK" 21.02.2013
miejsce, data: Jarocin, JOK, 21.02.2013
Gdybym miał dwoma słowami podsumować koncert, który odbył się 21 lutego 2013 r. w Jarocińskim Ośrodku Kultury usytuowanym przy Placu Festiwalu Muzyki Rockowej, to napisałbym: zmierzch TSA. Ale nie zrozumcie mnie źle. Czasami zmierzch jest równie piękny, jak świt lub środek dnia. Tego bowiem dnia podstarzali panowie z Tajnego Stowarzyszenia Abstynentów wykrzesali z siebie sporo energii.
Jarociński Ośrodek Kultury to duża sala koncertowa, która ostatnimi czasy przeszła kapitalny remont. Teraz jest czysto i schludnie, lecz najważniejsze, że przestronne wnętrze ma dobrą akustykę. Zespół z Opola przyciągnął sporą grupę fanów, sala została zapełniona, ale nie szczelnie - spokojnie, bez przepychania, można było dojść do sceny (po drodze tylko trzeba było uważać na stopnie, żeby się nie wypieprzyć). Koncert zaczynał się o 19:00 - w roli supportu wystąpił lokalny band pod nazwą S.O.U.L. (Stowarzyszenie Ostatnich Uśmiechniętych Ludzi), dowodzony przez Jacka Szczepaniaka. Niestety warunki pogodowe sprawiły, że te 80 km, które trzeba było pokonać, wydłużało się niemiłosiernie, wobec czego dotarłem na miejsce tuż przed 20:00, kiedy na scenę właśnie wychodziło TSA. W ogóle był to spontaniczny wyjazd na maksa.
TSA grało rzemieślniczo przez pierwsze 40 minut. Ani zespół nie wiedział za bardzo, jak grać, ani my nie wiedzieliśmy, co robić pod sceną (poza grupą młodych duchem, którzy bezceremonialnie okazywali swoją radość). Jednak coś się nie kleiło. Dotarła do mnie opinia o występie TSA z 27 stycznie 2013 r. w Poznaniu, gdzie jeszcze gorzej grali, a koncert uratował Litza, który na trzy ostatnie numery wpadł z wiosłem, by dać takiego czadu, że trampki udarte. W Jarocinie przynajmniej od początku do siebie się uśmiechali. Trzeba uczciwie powiedzieć, że koncert uratował Marek Piekarczyk. Wszyscy, którzy go znają, wiedzą że na scenie radzi sobie świetnie. Jak dla mnie, był trochę zbyt statyczny; ja wiem, że wiek itd., ale pamiętam koncerty sprzed kilku lat i wtedy naprawdę facet się nie oszczędzał. Za to bardzo fajnie się go słucha, bo mówi ze sceny i rzeczy mądre, i dowcipne. Przy tym wszystko potrafi sprytnie wyważyć, nic więc dziwnego, że był wielokrotnie oklaskiwany przez publiczność. Drugą ważną postacią jest Andrzej Nowak. To jego interakcje z Piekarczykiem stanowiły przez lata o sile zespołu. Tego dnia jednak był w średniej dyspozycji. Nie wiem w końcu, czy miał ten wylew, czy nie miał, w każdym razie na zdrowego człowieka nie wygląda. Ale pomimo tego scenę dzielił z frontmanem, jak równy z równym. Po latach chlania i ćpania nie wypada mu życzyć nic innego, jak tylko zdrowia i inwencji twórczej. Najbardziej irytują mnie Stefan Machel i Janusz Niekrasz. Czasami, cholera jasna, myślałem, że śpią przy tej perkusji. Wiem, że oni od 30 lat, jak tylko stanęli na deskach w 1980 roku, nigdy nie kiwnęli palcem dla lepszego show. Ale teraz mogliby włączyć się w zabawę, by odciążyć kolegów. Fajnie na perkusji zagrał Marek Kapłon, bo z jego podestu leciały soczyste dźwięki.
Wykonali w zasadzie to, co powinni: "Manekin disco", "Maratończyk" z widowiskowym pokazem biegu, szczere do bólu "Zwierzenia Kontestatora", zadedykowana zmarłym, nie tylko królom i prezydentom, ale przede wszystkim naszym bliskim ballada "51", wielokrotnie przywoływane w niezamierzonych sporach politycznych wyrwane z kontekstu pytanie "I jak z tym żyć?" odwołujące się do "Procederu", anty-ćpuńska "Biała śmierć", zadedykowany jarocińskiej publiczności "Alien", potężne łupnięcie, czyli "Heavy Metal Świat", mrucząca "Kocica" i wyproszone na bis (choć na bank w planie) "Trzy zapałki".
Znalazło się podczas tego koncertu kilka wyjątkowych chwil. Do takich należały wspominkowe wynurzenia Piekarczyka o początkach TSA oraz pierwszym występie w Jarocinie, miłe słowa padły pod adresem młodych, a właściwie - jak to ujął wokalista - późno urodzonych, bo "młodym trzeba się urodzić!"; jako przykład wskazał kilku zaawansowanych wiekiem fanów, którzy nadal są młodzi; "A niektórzy już rodzą się starzy - i teraz siedzą w Sejmie" - skwitował na końcu. Sympatyczne były ironiczne, lecz bardzo kulturalne żarty kierowane pod adresem pani dyrektor JOK, gdyż - wyjaśnię - owa pani bała się, że zaproszenie TSA zrujnuje budżet ośrodka, że JOK polegnie. A nie poległ! Czego dowodzi niezła frekwencja. Długo też dziękował fanom, że nadal przychodzą na koncerty, pozdrowił fanów z Poznania, Konina i mniejszych miast, którzy zjechali do Jarocina. Dwukrotnie lub trzykrotnie wokalista zachęcał do zabawy z serii "czy umiecie tak, jak ja". Bardzo ładnie przywołał krewką publiczność do porządku, kiedy wyszli na bis. Fani domagali się go staropolskim zawołaniem "napierdalać", na co Piekarczyk wyszedł i wrzasnął: "co wy mi tu wołacie za brzydkie słowa na 'na'? My nie napierdalamy, tylko naparzamy". No i w końcu Nowak wstrząsnął salą, grając kilka motywów, które my mieliśmy naśladować. Gdy doszło do "wlazł kotek na płotek i stuka...", a my tak jakoś to cicho i niezgrabie powtórzyli, to Nowak się rozeźlił, jednym ruchem dłoni uciszył całą salę, mówiąc: "jeśli wy nie potraficie wyśpiewać prostej piosenki znanej z przedszkola, to mnie jasny szlag trafi". Kolejna próba wyszła pozytywnie. Tak więc - jak widzicie - koncert rozkręcał się z minuty na minutę i po początkowej stagnacji zespół przystąpił do ofensywy. Szczególnie w drugiej godzinie koncertu zabawa trwała w najlepsze.
Akustyka była doskonała. Słychać było potężne, selektywne brzmienie, każdy instrument z osobna, wokal Marka Piekarczyka. Nie byłoby tego, gdyby sprzęt był do dupy. Miło było patrzeć, że grają na dobrym sprzęcie. Głośniki, oprócz tych ustawionych na scenie, podwieszone zostały do rampy ze światłami. Światła ładnie budowały atmosferę koncertu, może trochę chaotycznie, ale bez cholernego migania, oślepiania itd. Szczególnie fajne wrażenie robiły podczas ballady "51", kiedy rozświetliły scenę na niebiesko oraz (już nie pamiętam, przy którym utworze), kiedy dość szybko obracały się dookoła, świdrując ciemność żółtym snopem.
Trzeba wiedzieć, kiedy zejść niepokonanym ze sceny. Jeśli TSA będzie swoje koncerty wykonywać choćby na takim poziomie, jak 21 lutego, to nikt nie powie, że zespół jest swoim własnym cieniem.
pomimo, że kocham ten zespół i jego muzykę, to już nieraz czytałem niepochlebne teksty na temat TSA, ale ta "relacja" to jeden z największych przykładów grafomanii jaki czytałem, naprawdę (już po raz drugi w tym miejscu) poznać lepiej historię zespołu, poczytać biografię zespołu, poczytać teksty z dawnych lat, porozmawiać ze starymi fanami a najlepiej z samymi muzykami!