- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Tool, Cortizone, Warszawa "Hala Mera" 19.06.2001
miejsce, data: Warszawa, Hala Mera, 19.06.2001
ROZBIERANKI - CACANKI, A GŁUPIEMU RADOŚĆ
Na ten specjalny koncert czekałem długo. I choć do końca nie byłem pewien, czy się na nim zjawię - udało się. I nie ma się co dziwić, że bilety sprzedały się szybciej niż przysłowiowe bułeczki. Wygłodniali rodzimi fani czekali prawie dekadę na niecałe dwie godziny muzyki. Jedyne, co może dziwić, to decyzja organizatorów o przeniesieniu koncertu do większej niż klub Stodoła, a mniejszej niż Torwar sali. Ale dlaczego "Hala Mera"? I dlaczego tak daleko? No coż, może było taniej...
Hala "Mera" położona jest kilkadziesiąt metrów za Dworcem Zachodnim w Warszawie. Otacza ją park. I może dobrze, bo aż wstyd patrzeć. Z zewnątrz przypomina relikt przeszłości: szare okna, obdrapany tynk, dziury w dachu, popękane schody... Być może właściciel rozsądnie wykorzysta zarobione pieniądze i coś w niej zmieni. A powiem szczerze, że przydałoby się...
Skoro już jesteśmy przy hali, to wypadałoby jeszcze dodać, że z mojego punktu widzenia - po ostatnim festiwalu w Roskilde jestem przewrażliwiony - hala nie spełniała żadnych wymogów bezpieczeństwa. Dwa wejścia-wyjścia, wąskie, strome schody, zero drogi ewakuacyjnej!!! I co z tego, że ochrona miło zapraszała do zejścia na płytę, aby nie ograniczać ruchu. Przypomnijmy sobie tylko tragedię w gdańskiej stoczni i aż ciarki mi przechodzą po plecach. Starałem się o tym nie myśleć, bo chyba bym nie wytrzymał...
Wstęp zapowiedziano na godzinę 18:00, ale jak to w naszym kraju bywa, drzwi otworzono półtorej godziny później. Będąc już w środku, doszedłem do wniosku, że to był chyba dobry pomysł. Pogoda tego dnia dopisała, więc nie było sensu kisić się pod dachem.
Kilka minut po 20 na scenie pojawił się angielski support Cortizone. Trio zagrało około 40 minut. Krótko, zwięźle i na temat. Generalnie czad, jakiego pełno w alternatywnych stacjach telewizyjnych. Nic specjalnego, aczkolwiek zbudziło do działania (powiedzmy) zmęczoną czekaniem publiczność. Tam, gdzie stałem, większość oszczędzała jednak siły na bohaterów dnia. Co więcej mogę powiedzieć o tym zespole to to, że wokalista Cortizone nie spodziewał się takiej reakcji licznie przybyłej młodzieży. Nawet wzniósł do niej toast: "Drink - stay health" i chlup piwko do gardła...
O 21:30 na niewielkiej scenie pojawił się Tool. Już na sam widok wyłaniających się z ciemności muzyków, wypełniona po brzegi hala oszalała. Wszyscy na swoich miejscach: Jones i Chancellor z przodu; Maynard i Carey z tyłu na specjalnym podeście. Po krótkim intro z głośników huknął "The Grudge". Jakież było zdziwienie na widok Maynarda odwróconego plecami do publiczności. Przestał tak praktycznie cały utwór, choć należy dodać, że stopniowo zaczynał odkręcać się we właściwym kierunku... Zawsze zastanawiałem się, jakiej choreografii używa wokalista Tool na scenie? Zdziwiłem się bardzo, gdy zobaczyłem ruchy przypominające ewolucję człowieka klatka po klatce. Tak, tak... Właśnie tak to wyglądało. Inni muzycy byli raczej statyczni, bez szaleństw.
Na program koncertu złożyło się ponad dziesięć utworów. Tylko ponad, a może aż? Biorąc pod uwagę długość niektórych numerów, zespół musiałby poświęcić ze trzy godziny na koncert, aby zagrać to, na co każdy miał ochotę. Generalnie narzekać nie należy. Dla mnie było to spełnienie marzeń. Na pierwszy rzut poleciały: "Stinkfist", "Prison Sex", "Fourty Six and Two", "Push it". Z nowego krążka, poza wspomnianym "The Grudge", były jeszcze: "Mantra" i Schism". Wszystko dopełnione genialnymi animacjami, pokazywanymi na zawieszonych nad sceną ekranach. Filmy trochę przerażały, ale nie mogło być inaczej. Głównym ich motywem - przynajmniej dla mnie - wydał się człowiek. Typowy, zniekształcony przedstawiciel ludzkiej rasy. Tematem mogły być natomiast związki na płaszczyźnie kobieta - mężczyzna. Ich nagość była tylko ubarwieniem... Gdzieś w trakcie koncertu Maynard przywitał się ciepło z publicznością mówiąc: "It's nice to meet you". Później było jeszcze mniej więcej "It's our first time here... nice surprise... wonderful perception...". W którymś momencie zaczął pozbywać się garderoby. Każde rozwiązane sznurowadło, zdjęta marynarka, czy też bose stopy budziły w publiczności wielką radość, nie wiedzieć czemu....
W przerwie przed bisem zaprezentowano długie wideo. Bardzo dobry pomysł na odwrócenie uwagi publiczności. Po kilku minutach znów mogliśmy uczestniczyć w mistycznym przedstawieniu z udziałem Tool. Tu Maynard pojawił się już tylko w bieliźnie. Spotkało się to, tak jak wcześniej, z wielkim aplauzem. Na początek końca poleciał "Sober". Tak długo marzyłem, aby usłyszeć go na żywca. I w końcu się doczekałem. Były "Parabol" i "Parabola", "Reflection" i chyba jeszcze "Disposition" (już nie pamiętam). Na pewno zabrakło "Eulogy", który zagrali dzień później w Krakowie. I dla mnie na tym koncert się skończył. I szkoda. Utrudnione warunki powrotu do domu zmusiły mnie do wcześniejszego opuszczenia hali. Ale nie byłem sam. Dokładnie tak samo postąpiło jeszcze kilka osób. Nie martwię się tym wcale. W Roskilde zostanę do końca.
Na koniec dodam, że zdziwiło mnie nagłośnienie sali. Ktoś złośliwy powiedział mi na kilka dni przed koncertem, że akustyka hali jest do d... Mylił się nieprzeciętnie. A mi ze zdziwienia opadła szczęka...
Ci, co nie byli niech żałują. Ci, co poszli obejrzeć Stinga i Planta (koncert odbywał się tego samego dnia, również w Warszawie - red.) niech też żałują. Zapewne przy Tool wypadli blado!!!
Zobacz inną relację
Tool, Cortizone, Kraków "Hala Wisły" 20.06.2001
autor: Marcin Panek