- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Tipsy Train, Lublin "Ragnarock" 10.01.2009
miejsce, data: Lublin, Ragnarock Club, 10.01.2009
Zabita dechami wioska, będąca centrum wschodniej Polski, szerzej znana jako Lublin. Miejsce, gdzie koncertów na przyzwoitym poziomie i dobrego klubu ze świecą można szukać. Miesiąc temu pojawiła się radosna nowina - otwarcie klubu "Ragnarock" i koncert zespołu już legendarnego na lubelskiej scenie - Tipsy Train. O godzinie 18:00 spotkałem się ze sporą, w porównaniu z wcześniejszymi wypadami na koncerty, grupą znajomych - całe 10 osób. W 15 minut dotarliśmy na miejsce. Sam klub, jak na razie o dość ubogim wystroju, na ścianie kilka gitar i skór, jednak prezentuje się bardzo przyjemnie i zapowiada się na miejsce, które będzie nie tylko przeze mnie dość często odwiedzane. Bardzo ciekawie wyglądała reakcja kilku osób, które najwyraźniej dowiedziały się o otwarciu nowego "klubu" i "muzyki" klubowej spodziewając się przybyły na miejsce, jednak po zapoznaniu się z wyglądem gości, postanowiły "Ragnarock" niezwłocznie opuścić.
Usiedliśmy przy stoliku i w miłej atmosferze, przy wydobywającej się z głośników muzyce AC/DC, Iron Maiden, Judas Priest i Running Wild, oczekiwaliśmy na koncert zapowiadany na godzinę 19:00. Rozpoczął się jednak pół godziny później krótkim przemówieniem. Na hasło "powitajcie Tipsy Train" i widok chłopaków wchodzących na scenę, stwierdziłem, że najwyższy czas unieść szacowne cztery litery i przemieścić się pod scenę, ciągnąc za sobą wszystkich znajomych, by oddać się headbangingowi. Na dzień dobry usłyszeliśmy "Children Of The Grave", potem krótkie powitanie i już twórczość własna - "Harpia", następnie premierowy kawałek "Nie Gaś Mnie" i powrót do ostatniej płyty, czyli "Demon". Później zrobiło się purpurowo, "Perfect Strangers" i kawałek z również bardzo purpurowym motywem, jeden z moich ulubionych - "Zostaw Mnie". Pozostając w klimacie, na uspokojenie, usłyszeliśmy "When A Blindman Cries". Nadszedł czas na kolejne premiery - "Wyścig Szczurów", "Ostatni Gasi Światło" oraz "Idź Precz" Perfectu. Po 10 utworach nastąpiła około dwudziestominutowa przerwa, można było usiąść, poczuć lecącą w dół głowę i ból od pasa w górę.
Sama przerwa miała zalety (właśnie odpoczynek), ale mogła też trochę zaszkodzić, pod koniec pierwszej części występu publika zaczęła się bardziej ruszać, na początku czułem się trochę dziwnie, będąc jednym z nielicznych headbangerów. Z czasem pojawiło się i pogo, i zbiorowy headbanging, można było się spodziewać, że przez przerwę ludzie zdążą ochłonąć i znowu trochę czasu zajmie rozkręcenie się, jednak moje obawy zostały dość szybko rozwiane. Na rozpoczęcie drugiej części "Lęk" z ostatniej płyty i nieśmiertelny "Holy Diver". Po nim nastąpiła podróż w czasie do roku 1997 i usłyszeliśmy "Drogę Donikąd". Następnie "Na Krawędzi" i "Medley", przez które przewinęły się chociażby Tiamat, "Warriors Of The World" czy "Sad But True". Po kilku minutach mieliśmy kolejny przypływ purpury - "Stormbringer", a następnie "Pożegnanie" i "Czy Ty Wiesz". Na zakończenie dwa najbardziej rozpoznawalne kawałki Tipsów - "Za Zu Zi" oraz wspaniały "Marsz Tipsów", jako bis poleciał "Paranoid" w wersji angielsko - polskiej. W tym momencie trzeba było trochę pokrzyczeć, żeby nakłonić zespół do ponownego wejścia na scenę. Na życzenie, jako ostatni kawałek, ponownie usłyszeliśmy "Medley".
Teraz trochę o samym zespole. Zacznę od gitar, jako że przez moje zboczenie zawodowe i pasję zarazem na to zwracam największą uwagę. Andrzej Bronisz - cóż można o nim powiedzieć... po prostu ma talent. W nowych utworach zaprezentował jeszcze lepsze niż dotychczas, bardziej melodyjne i klasycznie brzmiące melodie, jednocześnie pokazujące świetną technikę. Było sporo sprzężeń, świadomych i zamierzonych oczywiście, zaaplikowanych w odpowiednim momencie. Inspiracje łatwo odgadnąć, ale nie ma tu też kopiowania ani Ryśka Blackmore'a ani Gary'ego Moore'a.
Grzesiek Kotyłło - od jakiegoś czasu także wokalista zespołu - i w przypadku jego osoby na tym mam zamiar się skupić. Poczynił ogromne postępy odkąd go ostatnio słyszałem. Nie ma ogromnej skali, ale potrafi dobrze wykorzystać to, co ma. Kilka razy bardzo ładnie wyciągał górki, jednocześnie miotając potężnymi riffami. Jeśli chodzi o grę, też widać rozwój, zarówno jeśli chodzi o technikę, jak i kompozycje.
Piotrek Bańka - utalentowany basista, najmłodszy w zespole. Świetnie spełnia swoją funkcję, dobrze odgrywając partie poprzedników i jednocześnie wnosząc coś od siebie. Szkoda tylko, że prawie wcale go nie słyszałem.
Daniel "Twister" Abramowicz. Perkusista znany i bardzo ceniony na lubelskiej scenie. Niewątpliwie pokazał klasę i doskonałe umiejętności. W pierwszej części występu, gdzieś w okolicach "Perfect Strangers" miał chwilę dla siebie - kilkuminutowe solo, w którym najprzyjemniejszym dla mnie momentem było, gdy usłyszałem intro mojego ukochanego "Painkillera". Dźwięki, które działają na mnie zależnie od sytuacji albo uspokajająco, albo pobudzają do działania, jednak zawsze wprawiają w świetny nastrój. W ten sposób zarobił u mnie ogromnego plusa.
Odnośnie nagłośnienia - praktycznie wcale nie słyszałem basu, wokal też nie był zbyt dobrze słyszalny, jednak mieściło się to w granicach przyzwoitości, więc za bardzo też przyczepić się nie można.
Świetny koncert jednej z najlepszych grup nie tylko na Lubelszczyźnie, ale i w całym kraju. Dziwny jest tylko fakt, że zespół, grający już tyle lat i podobno znany przez tyle osób ze środowiska, nie doczekał się do tej pory porządnej promocji, częstych koncertów i należnego im uznania. Wspaniałe kompozycje, piękne teksty. Bardzo pozytywnie nastrajający premierowy materiał zapowiada świetną płytę. Publiczność dopisała, także pod sceną zrobiło się w końcu w miarę gęsto. Sam klub też bardzo dobrze rokuje na przyszłość, mam nadzieję że można spodziewać się częstych koncertów grup z czystym wokalem. Teraz kilka minusów. Przede wszystkim za krótko - 21 utworów. Rozumiem, że to całkiem sporo, ale nie jeżeli nie było okazji do występu w rodzinnym mieście przez ponad rok. Głód został zaspokojony, ale żeby mnie nasycić, potrzeba jeszcze kilku występów. Brak "Pieśni Wojny" i "Daj Mi Znak", tych wspaniałych utworów nie powinno zabraknąć na liście i nie obraziłbym się, gdyby pojawiły się tam chociażby kosztem "Medley" czy któregoś z coverów. Nic więcej do zarzucenia nie mam. Ogólnie za wszystko ogromny plus. I mam nadzieję, że w końcu zacznie się coś w Lublinie dziać.
jestem spokojna kobieta, ale w tym momencie nie wytrzymałam.
Jak mozma pisac takie bzdury że Lublin to zabita dechami dziura w której nie ma dobrych koncertów?
W zasadzie nie powinno mnie obchodzic to zbyt wiele, bo autor tych słów sam sobie wystawia nimi nienajlepsze świadectwo, ale moze to przeczytać to ktoś z zewnatrz.
Wiem ze jest taki stereotyp, ale żeby się przekonać że jest to stereotyp i nic więcej trzeba sie trochę interesować tym co sie dzieje w Lublinie.
Kolega ma najwyraźniej z tym kłopoty.
POzdrawiam.