- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Three Wishes, Jeźdźcy Ciemności, Metaquesta, Warszawa "Progresja" 2.04.2004
miejsce, data: Warszawa, Progresja (stara lokalizacja), 2.04.2004
W piątkowy wieczór zawitałem do warszawskiej "Progresji", by obejrzeć występ zespołu, którego demo zrobiło na mnie niedawno bardzo dobre wrażenie. Three Wishes, grupa "prawie z zagranicy, bo znad czeskiej granicy" (jak zostali zapowiedzeni przed koncertem), oraz dwie poprzedzające ją grupy zaoferowały średnio niestety licznej publiczności solidną dawkę inteligentnych dźwięków w różnorodnej formie.
Koncert, około godziny siódmej, rozpoczęło trio muzyków z formacji Metaquesta. Choć pierwszy utwór, luźno kojarzący się z konwencją garażowego rocka, nie wskazywał na taki rozwój wydarzeń, z każdym kolejnym kawałkiem zespół coraz bardziej zagłębiał się w psychodeliczne, okołotoolowe klimaty. Występ wypełniły więc kompozycje rozbudowane, nacechowane niepokojem, w części chyba także improwizowane - zapowiadając jeden z numerów, wokalista oznajmił na przykład, że jest on "nowy i dopiero teraz będzie właściwie nabierał kształtu". Metaqueście nie można odmówić ambicji oraz ducha poszukiwaczy (na to zresztą wskazywałaby sama nazwa), a także umiejętności generowania sporej ilości dźwięku przy pomocy jednej tylko gitary (której "obsługant" jest także wokalistą zespołu), basu i perkusji. Mankamentem występu był jednak fakt, że choć zespół dużo szuka, nie zawsze niestety znajduje. Trudnością w tworzeniu skomplikowanej, "poplątanej" muzyki jest to, by znaleźć właściwe proporcje i nie grać niczego ani za krótko, ani - co ważniejsze - za długo. Zespołowi nie do końca to jak na razie wychodzi, czego efektem były kawałki chwilami nieco przydługie i przekombinowane. Mimo tego występ Metaquesty należałoby zaliczyć do udanych.
Drugą kapelą wieczoru byli Jeźdźcy Ciemności. Przyznam, że po formacji, która nosi taką nazwę, przedstawia się jako Luke Skywalker, Han Solo (bez Chewbakki) i księżniczka Leia, zaś jeden z jej gitarzystów w rzeczy samej rozpoczyna występ w hełmie żywcem wyjętym z wiadomej kosmicznej sagi, nie spodziewałem się tak interesującego występu. Grupa, całkiem trafnie określająca swoje dokonania mianem "ż'art metalu", pokazała, jak można niebanalnie połączyć metalowy hałas ze sporą dozą jajcarstwa, na dodatek zatrudniając na wokalu kobietę. Nazwa "Iron Maanam", którą ukuł dla Jeźdźców mój kolega, całkiem nieźle podsumowuje twórczość formacji. Wokalistka zdradzała bowiem dość wyraźne inspiracje ekspresywnym, często wręcz krzykliwym stylem Kory, ciekawie dostosowując go do ostrego, gęstego podkładu tworzonego przez kolegów. Wobec takich skojarzeń zupełnie nie zaskoczyło mnie, że jeden z kawałków zespołu, "Rozmowa z kamieniem", skomponowany został do słów wiersza "Wisi" Szymborskiej. Usłyszeliśmy także adaptację utworu innego znanego polskiego poety: "Lokomotywę" Juliana Tuwima w niezwykle psychodelicznym wydaniu, cały występ zakończył natomiast bardzo ciężki - tak w brzmieniu, jak i do rozpoznania - cover "All That She Wants" z repertuaru mocno przygasłych szwedzkich gwiazd dance'u z Ace of Base, połączony z punkowym łojeniem o prostym tekście: "Jebać system, jebać system!". Nie ukrywam, że poczucie humoru Jeźdźców Ciemności mogło chwilami przypaść do gustu. Nie do pominięcia są także całkiem poważne, w odróżnieniu od większości repertuaru, umiejętności muzyków, zwłaszcza sekcji gitarowej, a także fakt, iż wokalistkę swym śpiewem wspomagał także basista, "darciem ryja" zaś - gitarzysta, który z racji wysokiej temperatury już po drugim kawałku pozbył się swego oryginalnego nakrycia głowy. Warto również wspomnieć o scenicznej dynamice grupy, która jako jedyna tego wieczoru zaprezentowała trochę "choreografii", podkreślającej charakter występu. Zresztą basista Jeźdźców ruch ma najwyraźniej we krwi, gdyż podczas koncertu kolejnego zespołu sam robił bodaj najwięcej zamieszania na parkiecie.
Wreszcie nadszedł czas na gwiazdę wieczoru, czyli Three Wishes - którzy jednak, mimo że w ten sposób zapowiedzeni, ustami wokalisty skromnie wyparli się tego miana, oznajmiając jednocześnie, że bardzo się cieszą ze swej pierwszej wizyty w stolicy. Trwający około godziny występ zespołu utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że Trzy Życzenia mają ogromny talent i duży potencjał, który naprawdę umieją spożytkować. W ich muzyce jest klimat, nastrój i psychodelia, a przy tym także niemała doza energii, którą potrafią skutecznie wyzwolić na scenie. Choć bardzo dużo w ich graniu artystycznych "odlotów", podczas koncertu nie pozwolili publiczności na nudę czy otępienie. To duża sztuka, jeśli zespół jest w stanie "pływać" po klimatycznych rejonach, ale jednocześnie solidnie przyłoić, tak by rytmicznie kiwały się głowy, ruszały nogi, a pióra długowłosych fruwały w powietrzu. Na zdecydowane uznanie zasługuje także duży profesjonalizm muzyków, świetnie panujących nad swymi instrumentami i bez trudu krzeszących z nich plamy dźwięków, które wypełniały spowitą mrokiem salę "Progresji", rozświetlaną jedynie przez podkreślające nastrój barwne światła. (Skądinąd trochę głupio, że zamiast na scenę, "tańczące" wzory rzucane były głównie na ścianę, oślepiając przy okazji publiczność). Three Wishes zagrali wszystkie utwory ze znanego mi dema, a także kilka nowych kawałków, których również mam nadzieję prędko doczekać się na krążku. Pokazały one zespół z równie dobrej strony co wcześniejsze kompozycje, sugerując przy tym, iż grupa obrała chyba ścieżkę ku (ciężkiemu) graniu w tradycji "postfloydowskiej". Widzowie, niestety stanowiący tylko część obecnych w klubie (wielu gości wybrało jednak krzesła i stoliki w części barowej), nagrodzili grupę głośnymi, szczególnie biorąc pod uwagę niewielką liczebność oklaskujących, brawami, domagając się kolejnych kawałków. "Ale to był już nasz cały materiał" - tłumaczył się wokalista, kończąc występ i żegnając się z warszawską publicznością.
Koncert w "Progresji" pokazał, że inteligentne i pomysłowe granie nie ma się wcale najgorzej. Choć Metaquesta musi jeszcze udoskonalać swój warsztat kompozytorski, zaś Jeźdźcy Ciemności na swoich wygłupach zbyt daleko pewnie nie zajadą i wcześniej czy później będą musieli nieco spoważnieć, obie grupy zaprezentowały się obiecująco. Z kolei Three Wishes pokazało, że z pewnością jest już gotowe nieźle zamieszać na rodzimej scenie klimatycznej i wkrótce może być liczącą się "firmą". Szczerze im życzę, by przy okazji kolejnej wizyty w stolicy (a także w innych miastach) obejrzało ich dużo więcej osób - bo naprawdę warto.