zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: The Ultimate Domination Tour 2006 (Cryptopsy, Grave, Dew-Scented, Aborted, Vesania i Hurtlocker), Warszawa 31.01.2006

21.02.2006  autor: mjr
wystąpili: Cryptopsy; Grave; Dew-Scented; Aborted; Vesania; Hurtlocker
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 31.01.2006

Obrodziło nam w styczniu ciekawymi koncertami. Jeszcze nie minęły na dobre zachwyty po koncercie Bolt Thrower, a już do Warszawy zawitała kolejna grupa kapel, które po prostu trzeba było zobaczyć. Pomimo niskiej ceny biletów "Proxima" nie zapełniła się po brzegi. Według pobieżnych rachub, na moje niedomagające oko, w klubie pojawiło się nie więcej niż 300 osób. Teoretycznie koncert można by było nazwać mini festem, ponieważ na scenie zaprezentowało się aż sześć bandów. Jakie były to koncerty czytajcie poniżej.

W klubie panowały jeszcze pustki, gdy na scenie pojawili się chicagowscy thrashersi z Hurtlocker. Szczególnie przez pierwszą część koncertu zespołowi towarzyszyło niezwykle selektywne brzmienie, pozwalające na bezproblemowe wsłuchanie się w dźwięki produkowane przez Amerykanów. Gitarowo dało się usłyszeć wyraźne wpływy Slayera, co moim zdaniem należy uznać za plus. Występ Hurtlocker był poprawny, choć fajerwerków zabrakło - szczególnie dużo pracy przed wokalistą, któremu wyraźnie brakowało gardła oraz bębniarzem, który chwilami raził monotonią i zapominał, że w zestawie perkusyjnym posiada tomy. Również niesymetryczne ustawienie muzyków na scenie dopełniało uczucia lekkiej nieporadności. Reasumując, występ podobał mi się umiarkowanie. Przed zespołem jeszcze sporo pracy, choć nie można odmówić im chęci i perspektyw na lepsze jutro.

Polskim reprezentantem na opisywanej trasie jest Vesania. Bardzo lubię koncerty blackmetalowców z Legionowa, ponieważ nigdy nie oszczędzają się na scenie, a i umiejętnościami mogą zaimponować. Set został oparty na kompozycjach z nowej płyty "God The Lux", która w moim prywatnym rankingu nie przebiła świetnego debiutu "Firefrost Arcanum". O ile nowym kompozycjom nie można odmówić klasy i złożoności aranżacyjnej, o tyle zespół gdzieś zagubił charakterystyczną agresję i zimną wściekłość, która charakteryzowała "jedynkę". Na szczęście muzycy nie zapomnieli o tej płycie i usłyszeliśmy "Mystherion Crystaleyes" oraz "Marduke's Mazemerising". Dodatkowe pochwały nalezą się za bardzo aktywny headbanging, ze szczególnym uwzględnieniem basisty Heinricha, którego młynki mogą stanowić szkolny przykład dla początkujących headbangerów. Z kolei Orion i Daray to już otrzaskani w koncertowych realiach muzycy i o ich klasie nie muszę nikogo przekonywać.

?Skoro nie ma już Carcass, niech będzie Aborted - takie głosy słyszałem przed występem belgijskich death-grindowców. Koncert był ze wszech miar poprawny, muzycy programowo napierdalali baniami, sierść Belgów podnosiła się pod sufit. Poza drobnymi problemami technicznymi wokalisty cały występ przebiegł sprawnie i do niczego nie można się przyczepić. Kompozycje Aborted są przemyślane i interesujące. Oczywiście najwięcej słychać było rzeźniczych pochodów, ale nie brakowało fajnych rozwiązań melodycznych czy masywnych zwolnień. Jako, że i nagłośnienie było dobre, wytrwałem bez bólu od początku do końca setu. Chyba muszę też nadrobić braki w edukacji, jeśli chodzi o dyskografię mieszkańców Beveren, bo zespół pozostawił po sobie naprawdę pozytywne wrażenie.

Przyznam się, ze występ Niemców z Dew-Scented odpuściłem sobie po dwóch pierwszych numerach. Nadszedł czas na regenerację sił przy pomocy tragicznego "proximowego" browaru przed głównymi atrakcjami wieczoru. A że nie jestem wielkim zwolennikiem thrashu, jaki serwuje Dew-Scented to już inna historia. Niemniej jednak występ w opinii widzów był podobno całkiem udany i potwierdził klasę zespołu.

Wielu ludzi przyszło tego wieczoru specjalnie na Grób... Chyba całe stare pokolenie deathmetalowców posiada ogromny sentyment do pierwszych wydawnictw ekipy Oli Lindgrena. Sam pamiętam dawne imprezy i darcie ryja "I'm Soulesssssss". Niestety czas płynie nieubłaganie i po tamtym Grave zostały jedynie wspomnienia. Listę skarg i zażaleń rozpocznę od koszmarnego brzmienia gitary Lindgrena. Wyobraźcie sobie metal-zone'a w połączeniu z rozkręceniem wysokich i skręceniem środka. Wokalnie również mieliśmy katastrofę. Kiedy porównam growl Joergena Sandstroma z obecną konwencją i poziomem wokaliz Lindgrena, stwierdzam, ze ten drugi powinien trzymać się od mikrofonu jak najdalej. Na nic więc zdał się set zawierający m.in. wspomniany wyżej "Souless", "You'll Never See...", "Into The Grave", "Turning Black", "Deformed" czy "Obscure Infinity". Niestety koncert okazał się niewypałem i z tego co wiem, nie był to wypadek przy pracy. Tak więc nie żałowałem zbytnio braku "And Here I Die", awizowanego przez zespół przed koncertem. Zapewne i ten klasyk zostałby sponiewierany...

Ostatni album Cryptopsy "Once Was Not" to inspirująca podróż w świat niesamowicie zakręconych, technicznych i brutalnych dźwięków. Miałem lekkie obawy, czy na żywo Kanadyjczycy są w stanie oddać potęgę złożoności swoich kompozycji, nie tracąc przekonywującej siły wyrazu. Pomimo, że było nieco za głośno stwierdzam, że to co zaprezentowali najwyższą klasę. Być może moje odczucia spotęgował kontrast pomiędzy poprzednikiem a ekipą Flo Mouniera. Osobną kwestią jest popis bębniarza Cryptopsy. Bez większych wątpliwości stwierdzam, że jest to najlepszy metalowy perkusista, jakiego miałem okazję podziwiać na żywo - nieprawdopodobne umiejętności poparte unikalnym feelingiem uczyniły go bohaterem wieczoru. Jako że pozostali muzycy nie odbiegali klasą od lidera, cały show Cryptopsy można określić mianem profesjonalnego, niosącego soniczne zniszczenie amoku. Pomimo skomplikowanych kompozycji muzycy zachowywali się bardzo swobodnie i aktywnie. Ruch na scenie przypominał chwilami taniec obłąkanych. Setlista została skonstruowana w sposób przemyślany, usłyszeliśmy: "In The Kingdom Where Everything Dies...", "Carrionshine", "Adeste Infidelis", "The Frantic Pace Of Dying", "Keeping The Cadaver Dogs Busy", "Angelskingarden" z najnowszego materiału, poza tym klasyczne już "We Bleed", "Abigor", "Phobophile" oraz "White Worms". Po takiej dawce death metalu najwyższej próby każdy zwolennik Cryptopsy powinien był być zadowolony.

Ja również ukontentowany byłem. Dla samego Cryptopsy warto było pofatygować się do "Proximy". Okazało się również, że przy dobrych chęciach, popartych umiejętnościami można dobrze nagłośnić deathmetalowy koncert w tym klubie. Tymczasem w spokoju będę czekał na marcowy gig Monstrosity i spółki w "Progresji".

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?