zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: The Legendary Pink Dots, Gdynia "Ucho" 2.11.2009

4.11.2009  autor: Jędrzej Sołtysiak
wystąpili: The Legendary Pink Dots
miejsce, data: Gdynia, Ucho, 2.11.2009

Nie będę owijał w bawełnę: nieobca jest mi twórczość zespołu The Legendary Pink Dots, jednak nie określiłbym się mianem ekspertem, jeśli chodzi o ich muzykę. Znam kilka płyt, jednak pośród takiej ilości wydawnictw (ponad 40 albumów) jest to niewiele. Mimo wszystko to, co znam, przypadło mi do gustu i, gdy tylko dowiedziałem się, że ta angielsko-holenderska grupa wystąpi w moim mieście, z miejsca postanowiłem wybrać się na ten koncert. Dodatkową motywację stanowiła cena biletu: jedyne 25 zł. Nie miałem żadnych oczekiwań wobec tego występu: wydawało mi się jedynie, że zespół ma już swoje lata i może mieć to wpływ na to, jak zaprezentują się tego wieczoru. Cóż - mylić się jest rzeczą ludzką, bo zostałem (nie pierwszy raz zresztą) mile zaskoczony.

Już na samym początku zaskoczyło mnie to, że na sali poustawiane były stoły i krzesła. Nie przywykłem do takiego wystroju klubu, aczkolwiek miało to swoje uzasadnienie. Po pierwsze: mimo wszystko takiej muzyki miło słucha się na siedząco, popijając co nieco, bądź zamykając oczy i dając ponieść się temu, co słyszymy. Drugim powodem było chyba to, czym zespół (a konkretniej Niels van Hoorn i jego saksofon) chciał zaskoczyć widzów i wciągnąć ich pośrednio do zabawy. Ale po kolei.

Występ rozpoczął się od monologu Edwarda Ka-Spela. Zaraz po tym weszła muzyka i pierwszy utwór. Niestety, nie znam na tyle twórczości grupy, by rozpoznawać poszczególne kompozycje, ale wydaje mi się, że nie jest to aż tak istotne z uwagi na to, jaki styl muzyczny reprezentuje. Podejrzewam również, że utwory, które zabrzmiały tego wieczoru mogły różnić się wykonaniem od swoich albumowych pierwowzorów z powodu tego, jak eksperymentalną i złożoną jest muzyka zespołu. Niemniej jednak od pierwszych dźwięków dałem się wciągnąć w to, co miały do zaprezentowania Legendarne Różowe Kropki. Wszystko dobrze nagłośnione: bardzo wyraźny, miejscami wręcz drapieżny (czego zupełnie nie słychać na albumach) wokal Edwarda, prowadzące całość, psychodeliczne klawisze Phila Knighta (który odpowiadał również za elektroniczne podkłady, różne dziwne elektroniczne "hałasy", przeszkadzajki), mniej lub bardziej rozbudowane partie gitarowe Martijna de Kleera oraz (wg mnie najlepsze z całego zestawu) dźwięki, które wydobywał ze swoich instrumentów dętych (ale i np. klarnetu) Niels van Hoorn. Ten ostatni muzyk był zresztą najbardziej otwarty, wesoły i dostępny dla publiki. Pokazał to szczególnie wykonując pierwszy utwór, kiedy to zszedł do publiczności i przechadzając się pomiędzy fanami grał na saksofonie. Później powtórzył to w jeszcze efektowniejszy sposób: na swoim instrumencie zainstalował coś w rodzaju żaróweczki, która świeciła się w momencie wydobywania dźwięków. Powiem szczerze, że zrobiło to na mnie dość duże wrażenie: Niels próbował tym prostym sposobem wciągnąć osoby z widowni do zabawy, świecąc snopem światła w ich stronę, grając jednocześnie swoje partie. Pomysł świetny.

I tak płynęła ta muzyka: od momentów stricte psychodelicznych, przez eksperymenty z dźwiękiem (zabawy elektronicznym hałasem w wykonaniu Edwarda i Phila Knighta) po utwory spokojniejsze, z gitarą akustyczną i łagodnym podkładem muzycznym. Całość nie trwała długo, bo około półtorej godziny.

Nie żałuję, że wybrałem się na ten koncert, mimo niewielkiej znajomości repertuaru. Nie żałuję także swojego nastawienia: dzięki temu zostałem naprawdę mile zaskoczony. I oby takich zaskoczeń więcej.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?