- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: The Gathering, Naamah, April Ethereal, Wrocław "WZ" 5.06.2003
miejsce, data: Wrocław, W-Z, 5.06.2003
Mniej więcej pod koniec 2002 roku to było już pewne: The Gathering będą w Polsce! Od tego czasu zaczęło się nerwowe odliczanie do 5 czerwca, kiedy mieli zawitać do Wrocławia, po koncertach w Katowicach, Warszawie i Rzeszowie. Oczywiście z miłą chęcią pojechałbym na wszystkie cztery, ale mój portfel mi na to nie pozwolił. W międzyczasie miała miejsce premiera "Souvenirs", najnowszego albumu Holendrów, który według mnie jest ich najbardziej dojrzałym dziełem. Można było się spodziewać, że koncerty w Polsce będą promować tą płytę (tak też się stało, ale o tym za chwilkę). Apetyty więc rosły. Na tydzień przed koncertem, mój wyjazd do Wrocławia stanął pod dużym znakiem zapytania, angina z 39 stopniami gorączki i seria zastrzyków to zdecydowanie nie jest przejaw dobrej kondycji przedkoncertowej... No ale czego nie robi się dla swojego ulubionego zespołu, prawda?
No i w końcu nadszedł TEN dzień. Byłem we Wrocławiu kwadrans przed trzecią. Miałem więc piętnaście minut na dobiegnięcie z dworca do Empiku, gdzie mieli podpisywać płyty. Dobiegłem. Empik obwieszony był plakatami reklamującymi koncert, a z głośników sączyły się dźwięki "Souvenirs". W końcu mogłem się przekonać jakimi niezwykle ciepłymi i otwartymi ludźmi są Anneke, Hans, Rene, Hugo i Frank. Podpisywanie płyt (i plakatów, których chyba niewiele w Empiku zostało) zajęło im co najwyżej dwadzieścia minut, potem najnormalniej w świecie rozeszli się po sklepie poszukać płyt. Zamieniłem wtedy parę słów z Hansem, potem dość długo rozmawiałem z Anneke. Niesamowite wrażenie... No ale nic. Przecież to recenzja koncertu. To wszystko (w połączeniu z moim kiepskim stanem zdrowia) spowodowało że z Empiku wyszedłem na naprawdę miękkich nogach. Do koncertu zostały jeszcze ponad dwie godziny, a dla mnie zaczęła się bieganina po mieście w poszukiwaniu znajomych.
Tuż przed osiemnastą nasza lubińska grupa (pozdrowienia!) pojawiła się przed klubem "WZ". Niedaleko wejścia, przed swoim autobusem, kręcili się Hans i Rene. No ale wybiła TA godzina i weszliśmy do środka. Trzeba powiedzieć, że "WZ" jest naprawdę świetnym miejscem na koncerty. Dwie sale, jedna o charakterze typowo "knajpianym", druga ze sceną, małym barem i paroma stolikami z tyłu. Więc jakby ktoś chciał na chwilkę odetchnąć, zawsze może uciec na piwko do sali obok. A okazja taka zdarzyła się zaraz na samym początku.
April Ethereal, pierwszy z supportów konsekwentnie realizował zapowiedź wokalisty, że "trochę wam tu pohałasujemy". Była to gra zupełnie bez polotu, według pomysłu "pan brzydko i głośno mruczy a pani ładnie śpiewa". Pani i tak była mocno zagłuszana przez resztę zespołu, więc jej wokal niewiele pomógł. April Ethereal zupełnie więc mnie nie przekonał i, tak jak napisałem, udałem się do sali obok i wykorzystałem ten czas na zakup koszulki "Souvenirs". Być może spojrzałbym na ich występ w nieco bardziej przychylny sposób, gdyby grali na imprezie o nieco innym charakterze, a nie jako support przed The Gathering, do których, według mnie, zupełnie nie pasują.
Przed występem Naamah, drugiego supportu, wróciłem do salki "koncertowej", żeby zająć sobie miejsce blisko sceny. Po tym co zaprezentowali ludzie z April Ethereal, byłem niezbyt optymistycznie nastawiony do tego co pokaże Naamah, ale spotkało mnie przyjemne zaskoczenie. Grają muzykę, która naprawdę ma swój własny charakter, jest tam zdecydowanie więcej inwencji i hmm... kreatywności? Bardzo duże wrażenie wywarła na mnie wokalistka zespołu, tylko niestety znowu jej głos był za bardzo w tle i momentami była zagłuszana przez gitary. Naamah to naprawdę kawał przyzwoitej muzyki, ale... oni też niezbyt pasowali do roli rozgrzewacza przed The Gathering. Następnym razem wypadałoby popisać się większym wyczuciem..
Coraz więcej ludzi pojawiało się przed sceną, Hugo i Rene pomagali technicznym rozstawiać sprzęt, przed dwudziestą zeszli i z głośników wydobyły się pierwsze dźwięki... "A Life All Mine"!!! Chwila zwątpienia... przecież nie mogą zagrać tej (cudownej, a jak!) piosenki. A gdzie Garm? No tak... to tylko intro oparte na pierwszych taktach... No i wyszli! Gromkie brawa na dzień dobry...I Anneke bierze gitarę do ręki. To musi być "Golden Grounds". Cudowny, monotonny rytm i już zaczynałem odpływać...Jak zawsze piękna Anneke zaczarowała już od pierwszych minut publiczność w "WZ". Jej pełne uroku ruchy w połączeniu z przecudownym głosem stanowiły element magii, która dopiero co się rozpoczęła... No i pierwsza refleksja co do nagłośnienia. Naprawdę nie przypuszczałem, że koncert może zabrzmieć tak niesamowicie czysto i głęboko. Nie ma co. The Gathering i ich techniczni wiedzą co robią. Końcówka "Golden Grounds" i w tle pojawia się cichy motyw na klawiszach... "Nighttime Birds"!!! Rewelacyjny utwór na początek koncertu. Podczas refrenu Anneke jest prawie zagłuszana przez publiczność... "Through the night"... Emocje mocno podskoczyły do góry. Odniosłem wrażenie, że zespół naprawdę był pod wrażeniem zachowania publiczności i że ich wypowiedzi o tym, że bardzo lubią grać w Polsce nie są przesadzone. No ale wracamy do koncertu. Trzeci utwór to pierwsza niespodzianka koncertu. Nie wiem dlaczego, ale nie spodziewałem się usłyszeć "These Good People". Rozpatrując Souvenirs pod kątem każdej piosenki osobno, moim zdaniem to najsłabszy utwór... a może po prostu jakoś do mnie nie dociera? Jednak bez dwóch zdań stanowi ważny element całości, jaką jest ostatnia płyta zespołu. W przerwie od Anneke słyszymy "dziękuję" i dalej tak jak na płycie...rewelacyjny, "połamany", niespokojny rytm na perkusji... "Even The Spirits Are Afraid". W trakcie utworu rozglądam się i wiem, że wśród publiczności nie ma nikogo przypadkowego, wszyscy dają się ponieść muzyce. Następnie "Broken Glass", czarująca, niesamowicie melancholijna piosenka i prawdziwy popis wokalny Anneke. Po kilku piosenkach z "Souvenirs", z tego co pamiętam zagrali "Travel". Zwracało uwagę to, że Rene grał nieco inaczej swoje partie gitarowe. Potem nadszedł czas na coś z "If_Then_Else". Nie jestem pewien kolejności, ale najprawdopodobniej najpierw zagrali niesamowity "Analog Park", przy szybszej końcówce ludzie zaczęli bardziej żywiołowo reagować. Potem przyszła kolej na "Amity". Na początku pojawił się chyba jakiś problem natury technicznej. Kiedy Rene zaczął grać wstęp, a Hans miał wejść z perkusją, zaczął nerwowo wymachiwać w stronę technicznych i pokazywać na swój zestaw. Nie mam pojęcia o co chodziło, ale już po chwili bez żadnego problemu zagrali całą, przecudowną piosenkę. Trzeba przyznać, że The Gathering są mistrzami w budowaniu nastroju i potęgowaniu emocji, które od początku koncertu ciągle narastały. Przykład? Następne piosenki, które mnie po prostu ZABIŁY. Kombinacja "Eleanor"/"Saturnine" to zdecydowanie coś co niedźwiedzie lubią najbardziej, hehe. Na "Eleanor" oczywiście wszyscy się ożywili i pod sceną zrobiło się naprawdę gorąco. Długowłosi wspominający z nostalgią "Mandylion" ruszyli do przodu co by nieco pomachać włosami. A jeśli chodzi o ludzi wspominających stare czasy, które nigdy nie wrócą, nikt z publiczności we Wrocławiu nie wrzeszczał: "Ooooolllłłłłeeeejjjssss!!!", jak to zdarzało się w innych miastach. Byłem z nich dumny. Jedynie pewien dziwny człowiek, który wykorzystując zamieszanie na "Eleanor" wepchał się przede mnie, nieco podniósł mi ciśnienie. Otóż ten pan wyrażał swoje emocje przeraźliwie gwiżdżąc, najczęściej w cichych fragmentach piosenek. Niestety wspólne z moim sąsiadem (pozdrawiam!) klepanie go po plecach nie zadziałało. No cóż... Zostawmy przykre rzeczy, kiedy zbliżamy się do czegoś niesamowitego... pierwsze dźwięki... chwila zastanowienia... "Saturnine"! Rewelacyjna, cudowna piosenka od której zaczęła się moja przygoda z The Gathering... Taka refleksja... Anneke jest niesamowita, na "Saturnine" ukazało to się w pełni. Niestety po tych dwóch szybszych piosenkach, dała o sobie znać moja kiepska kondycja, więc dwa kolejne utwory: "Monsters" i "Red Is A Slow Colour" dochodziłem do siebie. Kiedy już wróciłem do formy, oni... zeszli ze sceny! Hej! Co jest? Nie ma!!! "GATHERING, GATHERING, GATHERING!!!" No nie mogło być inaczej. Minęły może dwie minuty i wrócili. Anneke zapowiedziała spokojną piosenkę. Publiczność rzucała swoje (niezbyt trafne) sugestie: "Liberty Bell"! "Debris"! (oj, jak mi zabrakło tej piosenki...) A zagrali... singlowy "You Learn About It". Wtedy, na koncercie, utwierdziłem się w przekonaniu, że to jest świetny kawałek na wypromowanie płyty. Potem zagrali rewelacyjny utwór tytułowy - "Souvenirs". A następnie... apogeum, coś niesamowicie wspaniałego, mój ulubiony i według mnie najbardziej dojrzały utwór The Gathering. "Black Light District"!!! Tym utworem zaczarowali Wrocław. Anneke znowu grała na gitarze, Rene bawił się Thereminem...Tego już nie da się opisać. I'm speechless. Odniosłem wrażenie, że grali go dłużej niż w oryginale (16:22). I że się przy tym rewelacyjnie bawili... Koniec. Anneke rzuca w publiczność ostatnie butelki wody i schodzi ze sceny... Jak dla mnie ten koncert mógłby już się skończyć. Bo i tak żadną inną piosenką nie są w stanie osiągnąć takiego Absolutu. Publiczność nie dała jednak za wygraną. Dla mnie było oczywiste że wyjdą i że zagrają "Great Ocean Road". Tak też się stało. Na tej piosence po prostu stałem w osłupieniu chwytając ostatnie chwile tej magii... Tym razem to już naprawdę koniec...
Zgodnie z obietnicą daną w Empiku, po koncercie wyszli do klubu. Zupełnie na luzie, spokojnie... Niesamowici ludzie. Chwilkę pogadałem sobie z nimi, z Hansem głównie o następnym singlu, którym według niego będzie "Monsters". Zrobiłem ostatnie zdjęcia... i dosłownie wyczołgałem się z klubu. Byłem dosłownie jak w transie. Jedna z tych rzeczy których się nie zapomina. Aaa... ważna rzecz. Hugo stwierdził, że teraz, kiedy mają własną wytwórnię, mogą przyjeżdżać częściej, tam gdzie im się podoba. A tu im się podoba, hehe. Więc może przyjadą... "...in a year, or so...".
(Pozdrowienia dla wszystkich ludzi - maniaków TG, z którymi spędziłem ten cudowny dzień: Kaja, Kasia, Michał, Justyna i Monika.)