- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: The Cult, Warszawa "Proxima" 10.07.2006
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 10.07.2006
Tropikalne upały, które panowały tego dnia dały o sobie znać, gdy publiczność znalazła się wewnątrz niewielkiej "Proximy". A trzeba przyznać, że klub był wypełniony niemal w całości, co biorąc pod uwagę fakt, że sprzedaż biletów ruszyła zaledwie kilka tygodni wcześniej jest znakomitym osiągnięciem. Minusem była jednak nieznośna duchota oraz parna atmosfera, która sprawiała, że pot dosłownie lał się strumieniami. Nic dziwnego, że publiczność szybko zaczęła się niecierpliwić tym, że zespół opóźnia swoje wyjście na scenę. Nie pomogło wywoływanie oklaskami, nie pomogło skandowanie nazwy zespołu. Dopiero gdy ludzie zaczęli wyć i gwizdać z dezaprobaty, The Cult pojawił się na scenie.
Ale gdy tylko Ian Astbury i spółka pojawili się na deskach Proximy wszytko zostało im w jednym momencie przebaczone. Ruszyli od "Lil' Devil" i trudno sobie wyobrazić lepszy początek. Trudno też sobie wyobrazić lepiej brzmiący zespół: gitara Billy'ego Duffy'ego niczym tornado budziła całe fale dźwięków, które swoją ostrością potrafiły urwać głowę. John Tempesta (ex-Testament i White Zombie) wymiatał na perkusji jak mało kto. A Ian Astbury oczarowywał swoim głosem oraz, nieco szamańskim, spektaklem, który był jego dziełem. Tańczył na scenie, prawie nie rozstawał się z tamburynem, czasami zamieniając go tylko na marakasy. Nic dziwnego, że to on zastąpił Jima Morrisona w reaktywowanym The Doors. Nawet po tylu latach drzemie w nim szamański duch.
Podczas koncertu nie mogło zabraknąć największych "killerów": "Sweet Soul Sister", "Rain", "Revolution", "Fire Woman", "Love Removal Machine" czy nowszy "Rise"... W pewnym momencie Billy i Ian usiedli na środku sceny i wykonali akustyczną wersję "Edie (Ciao Baby)". To była jednak tak na prawdę tylko jedyna chwila wytchnienia. Zaraz potem zespół wrócił do rockowego łojenia, które trwało aż do samego końca. I wychodziło im to znakomicie. The Cult był w naprawdę świetnej formie i jeśli w tym składzie zabiorą się za nagrywanie nowej płyty, to będzie na co czekać.
Grupa wróciła jeszcze na bisy i, co było miłym zaskoczeniem, zamiast zwyczajowych dwóch piosenek zagrali trzy. Ale nie zabrakło wśród nich "She Sells Sanctuary", który brawurowo zwieńczył koncert. Koncert, który pozostanie na długo w pamięci nie tylko fanów The Cult.