- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: "Thanks Jimi Festival", Wrocław 1.05.2017
miejsce, data: Wrocław, Hala Stulecia, 1.05.2017
miejsce, data: Wrocław, Pergola, 1.05.2017
"Thanks Jimi Festival" i "3-Majówka" to imprezy, na które zaglądam raz na kilka lat albo i rzadziej. 2017 był rokiem zawyżenia statystyk. Koncert, będący atrakcyjnym dodatkiem do bicia rekordu Guinnessa w graniu "Hey Joe", stanowił już wtedy część drugiego z wymienionych wydarzeń. Oba dni z polskimi wykonawcami po raz kolejny sobie odpuściłem. Za stosunkowo niską cenę mogłem jednak zobaczyć na żywo aż cztery zespoły, które mnie ciekawiły lub do których miałem sentyment, tzn. przede wszystkim The Cranberries, a także Dog Eat Dog, Lacuna Coil oraz Acid Drinkers grający utwory Motorhead. Zestaw uzupełniała tylko jedna obojętna - bo obca - mi grupa: Enter Shikari. Otwarcie trwającego od 1 do 3 maja festiwalu w zapowiedziach wyglądało wystarczająco dobrze.
Lacuna Coil, Wrocław 1.05.2017, fot. Verghityax
Koncertowy dzień zacząłem krótką wizytą na Rynku, gdzie na scenie, z której kierowano - nieudaną w tym roku - próbą pobicia rekordu Guinnessa, można było zobaczyć m.in. występującego ze swoim zespołem Jelonka. Słuchając muzyki rockowo-metalowego skrzypka, pomyślałem, że brzmi trochę jak polska, bardziej ludowa wersja Apocalyptiki. Nagłośnienie nieco nawalało, ale popatrzeć raczej było warto.
Gdy nadeszła odpowiednia pora, udałem się na miejsce imprezy biletowanej. Choć sam skorzystałem z innej drogi, miło ze strony organizatorów wydarzenia, że postanowili ułatwić zainteresowanym transport i zapewnili dodatkowe połączenia tramwajowe spod Rynku pod "Halę Stulecia". Gdy już wszedłem na Pergolę, gdzie miał się odbyć pierwszy występ, zobaczyłem sporo punktów gastronomicznych - bodaj około trzydziestu szyldów - chyba z przewagą piwa i hot dogów. Mnie jednak interesowało nie jedzenie, tylko Acid Drinkers ze specjalnym setem.
Acid Drinkers, Wrocław 1.05.2017, fot. Verghityax
Pod koniec grudnia 2015 roku zmarł Lemmy. Kwasożłopy - które już na albumie "Fishdick", wydanym ponad dwie dekady wcześniej, zamieściły jeden cover Motorhead - przygotowały cały występ w hołdzie słynnemu w świecie metalu muzykowi. W pięćdziesięciominutowym secie podstawowym znalazły się m.in. "Overkill", "No Class", "Stone Dead Forever", "Sacrifice", "Shake Your Blood" projektu Probot, "Born to Raise Hell", "(We Are) The Road Crew" i, na koniec, utwór, o którym pomyślałem, że nie wiem, dlaczego tak jest, że jest najlepszy, ale jest najlepszy - "Orgasmatron". Publiczności to nie wystarczyło i domagała się, żeby zespół dalej "napierdalał". Grupa zagrała więc jeszcze dwa kawałki na bis. Ostatnim utworem występu był "Ace of Spades". Poprzedził go jedyny, który bym z setlisty wykreślił. Otóż Acid Drinkers wypadał dla mnie dobrze - póki nie grał swoich utworów. Kawałki z repertuaru Lemmy'ego same z siebie cieszą już uszy, a w wykonaniach Kwasożłopów dodatkowo podobał mi się zadziorny wokal Titusa. Niestety autorski "Pizza Driver" za bardzo odstawał stylistycznie od reszty i robił słabe wrażenie - po prostu nie ten poziom. Niepotrzebnym dodatkiem Acidzi zepsuli moją opinię o całości.
Acid Drinkers, Wrocław 1.05.2017, fot. Verghityax
Zdarzyły się też wpadki i błędy ekipy technicznej. Na ekranie było widać, że jedna z kamer nie jest właściwie przymocowana - muzyka wprawiała ją w drżenie. Ślimakowi wyraźnie nie odpowiadała praca wytwornicy dymu - gdy w pewnym momencie została włączona, perkusista szybko zniknął cały w gęstej chmurze. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby coś się paliło. Gdy już przewiało dym, muzyk wymownie puknął się w głowę, kierując ten gest do kogoś w głębi sceny. Ruch powietrza też mógł mieć negatywny wpływ na występ. Od wiatru dość mocno kołysały się reflektory nad sceną. Nie przeszkadzało to tylko dzięki temu, że Acid Drinkers grał jeszcze przy świetle dziennym.
Występ Kwasożłopów został odebrany pozytywnie. Co ciekawe, projekt doczekał się pewnego rodzaju kontynuacji. Pod koniec 2020 roku, kilka tygodni przed piątą rocznicą śmierci Lemmy'ego, światu zaprezentował się polski zespół Orgasmatron, mający hołdować twórczości lidera Motorhead. Można zrzędzić, że to kolejna kapela stawiająca sobie taki cel, w tym chyba nawet nie pierwsza o takiej nazwie, ale nie na to chciałem zwrócić uwagę. W skład kwintetu wchodzą m.in. Titus i Popcorn z Acid Drinkers. Przyjmuję, że widziałem wczesne wcielenie tego tribute bandu.
Enter Shikari, Wrocław 1.05.2017, fot. Verghityax
Przerwa między występami Acid Drinkers i Enter Shikari miała być, według rozpiski, jedyną w trakcie odbywającego się na dwóch scenach koncertu. Nie wyglądało mi to na dobry plan, ale spodziewałem się, że rzeczywistość trochę od niego odbiegnie. Dźwięki generowane przez Brytyjczyków wypełniły Pergolę jeszcze stosunkowo punktualnie. Nie znałem twórczości zespołu, więc pierwsze dwie minuty mnie zaintrygowały. Słyszałem elementy przypominające mi drum'n'bass i noise - i zastanawiałem się, w jakim kierunku to pójdzie. Później się niestety okazało, że grupa gra tak, jak mi się niejasno kojarzyło, czyli nie dla mnie. Doceniłem jednak pełne energii wykonanie - za nie należy się zespołowi pochwała. Szczególnie podobało mi się wyrzucenie sobie przez wokalistę statywu stopą nad głowę.
Enter Shikari świętował w 2017 roku dziesięciolecie wydania swojego debiutanckiego albumu. W związku z tym set składał się w większości z utworów właśnie z "Take to the Skies". Z nowszych kawałków usłyszeliśmy m.in. "The Last Garrison". Najważniejsze okazały się dla mnie dwa ostatnie utwory, czasowo pokryły się bowiem z początkiem występu Lacuna Coil. Aż się bałem, co się jeszcze w kolejnych godzinach zazębi.
Lacuna Coil, Wrocław 1.05.2017, fot. Verghityax
Włoską kapelę znałem głównie z paru utworów wyróżniających się głosem Cristiny Scabbii. Gdy zobaczyłem zespół na scenie wewnątrz "Hali Stulecia", szybko stwierdziłem, że to nie jest wystarczająca wiedza. Członkowie Lacuna Coil wystąpili w inspirowanych chyba kaftanami bezpieczeństwa strojach, dzięki którym już robili ciekawsze wrażenie, przede wszystkim jednak przekonałem się, że para wokalistów znakomicie umie się zachowywać przed żądną porywającego przedstawienia publicznością. Innymi słowy: na szczęście Cristina Scabbia i Andrea Ferro nie należą do tych, którzy stają przy mikrofonach i niewiele się ruszają. Szkoda tylko, że na ekranie nie było tego dobrze widać. Siedzący z boku sceny kamerzysta śmiesznie wyglądał i niestety skupiał się głównie na najbliższym muzyku.
Usłyszeliśmy m.in. "Heaven's a Lie", "My Demons", "Trip the Darkness", "Downfall" i wreszcie "Our Truth" - moim zdaniem jedną z najmocniejszych pozycji w zestawie. Następnie zespół zagrał cover "Enjoy the Silence" Depeche Mode, którego refren miała śpiewać publiczność, "Nothing Stands in Our Way" i "Delirium", po czym włoska grupa zaskoczyła mnie żartem. Jako kolejny utwór Cristina zapowiedziała "Zombie". Po tych słowach instrumentaliści zaczęli grać zatytułowany tak przebój The Cranberries. Wokaliści udali zmieszanych, a widzowie zareagowali śmiechem. Cristina się poprawiła: pomyliła tytuły - chodziło jej o "Zombies". Na pewno zespół nie chciał z Irlandczykami konkurować, ale po koncercie stwierdziłem, że najlepszy w The Cranberries był Lacuna Coil - i wcale nie żartowałem.
Po wykonaniu "Zombies" grupa dostała polską flagę z podpisami. Cristina umieściła ją pod zestawem perkusyjnym. Osiemdziesięciominutowy set zakończył "The House of Shame" - kolejny numer, który na żywo się sprawdził świetnie. Zespół zrobił sobie jeszcze zdjęcie z publicznością w tle i opuścił scenę.
Pod koniec lutego 2021 roku Lacuna Coil znalazł się wśród ponad setki wykonawców biorących udział w inicjatywie "L'Ultimo Concerto?". Śmiem nawet twierdzić, że był najsłynniejszym uczestnikiem. W ramach wydarzenia odbyła się transmisja online występu, do oglądania za darmo, polegającego na tym, że zespół stał w ciszy na scenie. Akcja miała zwrócić uwagę na problemy klubów muzycznych we Włoszech z przetrwaniem czasów koronawirusa. Spotkała się z różnymi reakcjami widzów na świecie, z których wielu spodziewało się zobaczyć na ekranach swoich urządzeń elektronicznych normalny koncert, a relacjonowały ją - łącznie z wywołaną lawiną komentarzy internautów - serwisy informacyjne nie tylko z ojczyzny grupy. Być może wydarzenie zostanie zapamiętane jako najsłynniejszy występ w karierze Lacuna Coil. Dla mnie jednak wciąż jest to ten zespół, który podczas "Thanks Jimi Festival 2017" przyćmił całą resztę. Włoska kapela dała czadu i zaserwowała występ dnia.
The Cranberries, Wrocław 1.05.2017, fot. Verghityax
Pośpiech przy powrocie na Pergolę nie był potrzebny. Gdy wyszedłem przed budynek, Irlandczycy jeszcze nie grali. Zakończenie kilkuminutowej przerwy nie przyniosło niestety wielkich atrakcji. The Cranberries po Lacuna Coil był jak woda po żurku: mdły i bez sensu. Po paru pierwszych utworach już tylko czekałem na Dog Eat Dog. Przypominałem sobie różne zespoły, które po latach działalności straciły pazur, myślałem o śmierci muzyki - przez głowę przelatywały mi niewesołe wizje i rozważania, a występu tymczasem nie ratowały nawet żywsze numery. W godzinnym secie podstawowym znalazły się m.in. "Linger", "Just My Imagination", "Ode to My Family", "Free to Decide", "Desperate Andy", "Salvation", "Ridiculous Thoughts" i, na koniec, "Zombie", a na bis złożyły się "Empty", "You and Me", "Promises" i "Dreams". Wokalistka Dolores O'Riordan nie wykazywała większego zaangażowania. Nie było po niej nawet widać, żeby wiedziała, o czym śpiewa. Większość ruchu scenicznego w jej wykonaniu wynikała chyba z chęci rozgrzania się - grubo odziana zwróciła zresztą parę razy uwagę, że jest chłodno. Zetknąłem się później z opinią, że to właśnie pogoda najmocniej zaszkodziła występowi - miało to usprawiedliwiać wokalistkę. Rzeczywiście wieczór do ciepłych nie należał, ale w zachowaniu Dolores O'Riordan widziałem raczej zupełny brak chęci - jakby niezależny od bodźcow zewnętrznych. Gdy w styczniu 2018 roku, po jej śmierci, dowiedziałem się o jej problemach z depresją, przypomniałem sobie ten koncert i - choć może to z mojej strony nadinterpretacja - jedno się do drugiego dopasowało.
Występ The Cranberries był najsłabszy ze wszystkich pięciu. Zespół niestety tylko odbębnił swoje, zaprezentował się zaledwie poprawnie. Nawet Jelonek kilka godzin wcześniej na Rynku wypadł o wiele lepiej. Rozczarowałem się, bo wybierając się na festiwal, to właśnie Irlandczyków uważałem za jego największą gwiazdę i atrakcję. Najsławniejsi byli, może i się sprawdzili jako magnes na widzów, ale moim wymaganiom nie sprostali.
The Cranberries, Wrocław 1.05.2017, fot. Verghityax
Ostatnia przerwa potrwała pół godziny, przy czym obsuwa Dog Eat Dog wyniosła tylko około pięciu minut. Amerykański zespół, grający w "Hali Stulecia", zaczął utworami "Pull My Finger", "Think" i "Emoji Baby". Przy okazji chyba największego przeboju grupy, czyli "Who's the King?", wokalista najpierw przedstawił i pochwalił czeskiego saksofonistę, który był w swojej pierwszej trasie z formacją, a następnie zaprosił na scenę polskiego tatuażystę - autora grafiki zamieszczonej na nowej koszulce kapeli. W dalszej kolejności wykonane zostały m.in.: zalatujący reggae "Lumpy Dog", "Rocky", do którego gitarzysta przebrał się w szlafrok, "Step Right In" z rapującym perkusistą, "Expect the Unexpected", "No Fronts", "Jump Around" House of Pain z podkładem częściowo z playbacku, "Vibe Cartel" i "XXV". Osiemdziesięciominutowy występ zespół zakończył zrobieniem sobie zdjęcia z publicznością. Wokalista zdążył jeszcze wymienić cztery pozostałe grupy biorące udział w imprezie, z tym że Acid Drinkers przedstawił jako AC/DC, po czym poprawił się, że AC/DC nie grało. Ten żart nie zabrzmiał miło. Frontman wielokrotnie w trakcie występu wspominał, ile razy Dog Eat Dog był już w Polsce - ale nazwy tutejszej kapeli nie wymienił.
Amerykańska grupa mnie nie zachwyciła, a nawet trochę mnie znudziła. Owszem, na scenie działo się całkiem sporo, ale problem był m.in. w tym, że stylistycznie kapela najmniej pasowała do imprezy kojarzącej się z gitarą. Nie wiem, w jakim stopniu właśnie to, a nie późna godzina, wywołało przerzedzenie na widowni. W każdym razie Dog Eat Dog przypomniał mi, że ten cały festiwal to bardziej festyn. Po prostu miało być ludycznie.
Lacuna Coil, Wrocław 1.05.2017, fot. Verghityax
Dopiero po imprezie zauważyłem, jak różni wykonawcy wzięli w niej udział. Niby same rockowe i metalowe zespoły, a jednak każdy z aż pięciu grający w innym stylu. Odbiór poszczególnych występów przez widzów powinien więc w stosunkowo dużym stopniu zależeć od indywidualnych gustów. Moja opinia wygląda następująco: świetny Lacuna Coil, bardzo dobry Acid Drinkers, Enter Shikari i Dog Eat Dog, których wolę nie oceniać, i słaby The Cranberries. Za taką cenę nie żałuję jednak nawet rozczarowań - szkoda by było przegapić okazję. Z obecnej perspektywy - jako człowiek, który przez związane z koronawirusem obostrzenia już od ponad roku nie był na żadnym koncercie, a tymczasem obserwuje zmiany na mapie klubów muzycznych w swoim mieście - mógłbym dodać, że tęsknię za wszystkimi imprezami, również nieudanymi, ale z takimi uczuciami jeszcze poczekam.