- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Stratovarius, Warszawa "Proxima" 15.12.2000
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 15.12.2000
Ja poproszę więcej takich koncertów! Każdy, kto miał przyjemność znaleźć się w Proximie 15 grudnia, doskonale wie o czym mówię. Mam też małą prośbę: organizatorzy, jeśli macie zamiar zmieniać godzinę i program koncertu, dopilnujcie, aby wszyscy zainteresowani o tym się dowiedzieli! Na szczęście większość ludzi przybyła na zmienioną godzinę, ale o odwołaniu występu Heavenly i Silent Force dowiadywała się dopiero na miejscu. Jeśli ktoś chciał odpuścić sobie supporty, trafił na koniec występu gwiazdy...
Stratovarius zobaczyliśmy na scenie punktualnie o 19:00. Zaczęli ostro, pierwszym kawałkiem z najnowszej płyty "Infinitive" - "Hunting high and low" i... ludzie wręcz oszaleli. Mimo, że wokalista Timo Kotipelto nie zdążył się jeszcze zmęczyć, już mógł sobie odpocząć - publiczność wręcz wykrzykując tekst odwaliła za niego całą robotę. Następnie zaprezentowali "Millennium", także z nowej płyty. Najwyższy był czas na jakiś starszy hicior - padło na "The kiss of Judas" (z "Visions"), podczas którego Timo już całkowicie podporządkował sobie publikę, nawiązując z nią typowy dialog: "Jeeee-Jeeee, Aaaa-Aaaa"... W tym momencie już mało kto zdołał ustać w miejscu. Przez cały koncert Stratovarius wręcz powalał swoim perfekcjonizmem: Timo Tolkki solówkami, Jens Johansson klawiszami, a wokalista mógłby śmiało konkurować z samym Dickinsonem, ba, jak dla mnie to czystością śpiewu nawet go przewyższał.
Dane nam było usłyszeć głównie kawałki z nowej płyty, między innymi "Phoenix", tytułowy "Infinitive" oraz, jak nam wokalista się pochwalił, uwielbiany w Brazylii "A milion light years away". Oczywiście nie mogło się obyć bez starszych utworów: z "Fourth Dimension" ("Twilight Symphony") i "Episode" (chyba najszybszy kawałek tego wieczoru - "Speed of light"). Po wyproszonym przez publiczność "Black Diamond", po około siedemdziesięciu minutach zespół opuścił scenę. Ale to nie mogło się tak po prostu zakończyć. Podczas dwukrotnego bisu usłyszeliśmy jeden z największych hitów zespołu - "SOS" z "Destiny", a także "Forever", "Paradise" oraz niemal jazzowe popisy wokalne Timiego.
Mimo zgrzytu na początku (i tak w zasadzie brak supportów był niezauważalny), mojego współczucia dla tych, którzy załapali się jedynie na końcówkę, dla mnie ten występ będzie jednym z najlepszych w moim obfitującym w koncerty życiu...
P.S. Dla nie wtajemniczonych: czas koncertu został ograniczony (co spowodowało odwołanie supportów) z powodu zaplanowanej na późny wieczór dyskoteki...