- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Soulstice, Jaworzno "Klub Zbójnicki" 28.10.2000
miejsce, data: Jaworzno, Klub Zbójnicki, 28.10.2000
Do Jaworzna przyjechałem w roli recenzenta koncertu zespołu Golec uOrkiestra i powiem szczerze, nie uśmiechała mi się perspektywa "targania się" z Katowic, ale... praca to praca. Teraz wiem, że warto było znaleźć się w Jaworznie tego dniu, ale nie z powodu "Golców". Oczywiście doceniam i szanuję ich twórczość, ale chyba nie byli w najlepszej formie. Tuż przed wyjazdem na koncert dowiedziałem się z internetu (www.rockmetal.pl), że o godz. 20:00 tuż obok hali widowiskowo-sportowej w klubie "Zbojnicki" wystąpi grupa Soulstice, o której nigdy wcześniej nie słyszałem... Postanowiłem więc wstąpić na małego "browca" i to była najwspanialsza decyzja dnia.
Zespół pojawił się około 19:00, szybko rozstawił sprzet i o 20:00 frontman zapowiedział małą próbę. Po usłyszeniu pierwszych dźwięków, po plecach przebiegły mi ciarki, ale był to tylko przedsmak tego, co miało się wydarzyć. Kwadrans później usłyszelismy nabijanie pałkera i ruszyli z intro, z którego wywnioskować można było, że chłopcy nie grają dla grzecznej, ułożonej młodzieży, ktorą można było spotkać dwie godziny wcześniej na koncercie "Golców". Każdy członek zespołu miał w tym otwierającym set kawałku swoje przysłowiowe "pięć minut". Solówka gitarzysty (jak się później dowiedzialem Piotrka) powaliła mnie z nóg. Spojrzałem na ludzi stojących obok i zauważyłem spore zaskoczenie na ich twarzach, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Piotrek stał trochę z boku, musiałem nieco się przemieścić, aby dobrze go widzieć i w nowym miejscu pozostałem do końca koncertu. Wcześniej wspomniane solo przeszło w spazmatyczny krzyk wokalisty, zupełnie jak Roba Halforda z Judas Priest, i koniec. Monumentalne "slejerowskie" sprzeżenie gitar, cztery uderzenia pałeczek i super szybki kawałek pod tytułem "Hero of the night" (niestety jedyny utwór Soulstice, którego tytuł zapamietałem, chyba dlatego, że skojarzył mi sie z pewna "metalliczną" historią). W środku przepiękny balladowy fragment i cudowna solóweczka, przypominająca miejscami TSA "51". Oczywiście po chwili znów szybkość i koniec, ale gitary nie milkną, Rafał stopą wybija monotonny rytm, coś mi to przypomina, wiem!!! "For whom the bell tolls", w sali robi sie coraz tłoczniej. W tym kawałku wokalista pokazuje, że ma niezłe możliwości, pomimo dość słabego nagłośnienia. Trzeba dodać, że perkusista również niepowtarzalnie napędza ten utwór. Na koniec solo z kaczuchą i cisza po raz pierwszy. Wokalista Krzysiek przedstawia zespół i grają kolejno dwa swoje utwory. Nie będę zaglębiał się w te kawałki, ponieważ to trzeba było usłyszeć. Naprawdę nieprzeciętna technika chłopaków, sola Piotrka wbijają w ziemię, szczególnie w drugim z tych utworów - pasaże przepięknych dzwięków, wyraźnie widać wpływ muzyki klasycznej. Następnie na scenie gościnnie pojawia się (o ile mnie pamieć i słuch nie zawodzą) Marek z grupy Sepsis (czy Sepis? Przepraszam...) by "wykrzyczeć" kawałek grupy Death. Niesamowity wokal (niczym w oryginale), potężna perkusja, a na sali nie ma już miejsca, ludzie stoją nawet na zewnatrz! Zaraz potem Megadeth i "Symphomy of Destruction" (chyba ze dwa razy szybciej niż w oryginale), i dziesięć minut przerwy...
Znow są i znów dwa własne kawałki. Trochę inne niż te wcześniej, ale nie mniej ciekawe i czadowe, chociaż szybki fragment drugiego z nich został troszeczkę położony przez perkusistę - zbyt szybko i zbyt lekko w porównaniu do całości; za to wokal Krzyśka nieprzeciętny (znów te wysokie rejestry, niczym Rob!). Ludzie, oni mają naprawdę rewelacyjny własny materiał! To, co stało się później, to już bajka. Najpierw "Black Night" supergrupy Deep Purple, rewelacja! Co za gitara. Od początku Piotrek (gitarzysta) kogoś mi przypominał (ten bialy fender, specyficzne zachowanie i czarny ubior!)... sposobem bycia cały Rithie Blackmore - gdzieś z tyłu, a zarazem na samym przodzie. Poczułem ten niepowtarzalny klimat lat '70 (ciekaw jestem, jak wypadłby z "Parplami", kto wie, czy nie lepiej niż...). Ktoś krzyknął "rozbij gitare!", a on niewiele myśląc ściągnął ją i agresywnie przejechał gryfem po piecu, niektórym chyba (jak mnie) zaparło dech w piersiach, ale nic więcej się nie wydarzyło. To był cudowny fragment wieczoru, lecz nie mniej wspaniały miał nastapić za chwilę, bo nagle popłynęły dźwięki "The Trooper" Iron Maiden. Tutaj "swiatła" skupiły się na Pawle, paluchami mieszał, oj mieszał, a gitary i bębny - bezbłędnie (w zasadzie po usłyszeniu pierwszych taktów utworu wiedziałem, że tak będzie). Te dwa kawałki sprawiły, że ludzie oszaleli. Niestety był to koniec. Na prośbę swoich fanów (można chyba już tak powiedzieć) powtórzyli jeszcze cztery kawałki (pomiędzy nimi wokalista wykorzystał przerwę na strojenie gitar i odśpiewał disco-polo hymn kampanii wyborczej Andrzeja Leppera - "Ten kraj jest nasz i wasz...", ma chłopak poczucie humoru) i to już był ostateczny koniec, choć ludziom raczej to nie pasowało.
Wracając do domu miałem naprawdę wspaniały humor, a zarazem czułem pewien żal - przeciez mogę ich już nigdy nie zobaczyć. Ten zespół pokazał, że heavy metal (od hard rocka po ostre jego odmiany) jest niezaprzeczalnie nieśmiertelny. Jeżeli młodzi ludzie o tak wyśmienitych umiejętnościach nie idą na komercję, grając jakieś "popy", to świadczy tylko o jednym: ten rodzaj muzyki prędko nie odejdzie w zapomnienie. Gitarzysta Piotrek natomiast umocnił mnie w innym przeświadczeniu: gitara to najwspanialszy instrument na świecie (oczywiście drugi wioślarz Tomek też był dobry, ale miał niestety drętwe brzmienie, brakowało tzw. "miesa"), o ile znajdzie się ktoś, kto potrafi wykorzystać możliwosci tych sześciu strun. Piotrek to udowodnił, więc nic dziwnego, że na koniec zespół podrzucał go do góry (sam chciałem się przyłączyć, ale nie było miejsca, zadowoliłem się uściskiem dłoni - pewnie nawet o tym nie wiedział).
Dzięki panowie, tak czadowy wieczór na długo pozostanie w mej pamięci. Zapamiętajcie dobrze tę nazwe - Soulstice. Być może tam w Jaworznie narodził się na nowo heavy metal. Kto wie, może za kilka dni, miesiecy albo lat właśnie Soulstice będzie rządzić tą "mroczną" częścią naszego świata. Oby panowie, oby...
Skład zespołu: Piotrek - gitara, Tomek - gitara, Krzysiek - wokal, Rafal - perkusja, Pawel - gitara basowa