- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Soulfly, Hunter i Delight, Warszawa "Stodoła" 13.07.2005
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 13.07.2005
Koncert Soulfly w Stodole był rejestrowany na potrzeby DVD oraz nowego teledysku, tak więc po wejściu na parkiet, w oczy rzucały się przede wszystkim strategicznie porozstawiane stanowiska z kamerami, w tym jedno z kamerą umieszczoną na długim wysięgniku, krążącym ponad głowami publiczności.
Jako pierwszy na scenie pojawił się, grający od niedawna w barwach wytwórni Roadrunner, zespół Delight. Jednak ich muzyka, będąca połączeniem rockowych piosenek, śpiewanych przez ustylizowaną na Avril Lavinge wokalistkę, z quasi-gotyckim brzmieniem klawiszy, nie rozruszała publiczności.
O wiele lepiej poradził sobie Hunter. Ten zespół zdobył już sporą rzeszę zaufanych fanów, co dało się zauważyć podczas ich koncertu. Grupa ograniczyła swój występ do materiału z najnowszej płyty, tak więc nie zabrakło utworów takich jak "Przy wódce", "T.E.L.I...", "Płytki dołek", "Osiem", czy "BiałoCzerw", podczas to którego, o ile mnie pamięć nie myli, grający na skrzypcach Jelonek wykonywał swoje partie maszerując wzdłuż sceny.
Gdy tylko Hunter skończył grać, publiczność została wyproszona z sali, żeby gwiazda wieczoru mogła poczynić ostatnie przygotowania przed swoim koncertem. Gdy ponownie otwarto drzwi na parkiet, publiczności ukazała się scena przyozdobiona odpowiednimi rekwizytami, w tym maskującą siatką oraz wielką brazylijską flagą.
Soulfly rozpoczął koncert od tytułowego utworu z płyty "Prophecy". Potem nastąpiła mieszanka starszych i nowszych kompozycji. Były między innymi "Living Sacrifice", "Brasil", "Back to the Primitive", zwiastujący płytę "Dark Ages", "Frontlines", czy zagrane na zakończenie "Eye for an Eye", podczas którego Max wyszedł na scenę już bez gitary. Nie zabrakło także "Mars". Niestety z powodu jakiejś usterki technicznej, partia gitary, która na płycie zagrana jest w stylu flamenco, tutaj musiała zostać wykonana na gitarze elektrycznej. Jednym z ciekawszych momentów koncertu było wykonanie utworu "Moses", który jest chyba jednym z najlepszych połączeń hard-core'a z reggae, jakie kiedykolwiek ujrzało światło dzienne. W "Stodole" zabrzmiał on w pełnej krasie wraz z dodatkowym muzykiem, grającym na dęciaku i śpiewającym większość partii wokalnych. W pewnym momencie Max wniósł na scenę wielki bęben i, wraz z wyłowionym z tłumu ochotnikiem, zagrał na nim solo.
Zespół był w dobrej formie. Spore wrażenie sprawiał gitarzysta, Marc Rizzo, wykonujący podczas gry wyskoki z półobrotu. Jednak to Max Cavalera był wyraźną siłą napędową. Niezwykle energiczny, narzucający zespołowi tempo, a publiczności dający energię do jeszcze większego szaleństwa, był niemal cały czas w centrum wydarzeń. Nie mogło oczywiście zabraknąć konferansjerki w jego wydaniu, w której często padały zwroty "dziękuja" i "jak się macie".