- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Soulfly, Kraków "Loch Ness" 12.06.2010
miejsce, data: Kraków, Loch Ness, 12.06.2010
"Blood! Fire! War! Hate! Blood! Fire! War! Hate!" - ledwie z głośników popłynęło intro najlepszego, moim zdaniem, kawałka z albumu "Conquer", publiczność chórem rozpoczęła zaśpiew, szykując w ten sposób gwieździe wieczoru godne powitanie. A gwiazda to nie byle jaka, bo sam Max Cavalera - może już nieco zblazowany na starość i zdecydowanie przewrażliwiony na punkcie swojego statusu, lecz wciąż potrafiący zacnie przyłoić. O tym, że dawnemu frontmanowi Sepultury nie brakuje pary, świadczy choćby najnowszy długograj, który w zeszłym miesiącu ujrzał światło dzienne. Na temat "Omen" usłyszałem już multum peanów. Ba, niektórzy ochrzcili go nawet najbardziej brutalnym spośród dokonań grupy. Osobiście uważam, iż poziomem agresji nie dorównuje pierwszemu krążkowi, choć nie jest to bynajmniej zarzut.
Soulfly, Kraków 12.06.2010, fot.. kriz
W celu promocji swej siódmej studyjnej płyty Soulfly udał się w trasę, na której rozpisce znalazły się dwie polskie imprezy: we Wrocławiu i Krakowie. Nie mam pojęcia, jak sytuacja miała się w stolicy Dolnego Śląska, lecz w grodzie Kraka fani zebrali się nad wyraz licznie. Moje wątpliwości od początku budził fakt organizacji tej imprezy w klubie "Loch Ness", za którym, mówiąc oględnie, nie przepadam (i wiem, iż moja opinia do odosobnionych nie należy). Nie winię organizatora w kwestii wyboru, gdyż z ekonomicznego punktu widzenia była to jedyna sensowna decyzja. Żeby zapełnić na przykład takie "Studio", Max musiałby się zejść z Sepulturą.
W "Loch Ness", jak to w "Loch Ness", tragicznie nisko umiejscowiona scena oraz paru gości o wzroście dwóch metrów pod nią skutecznie uniemożliwiły mi zobaczenie czegokolwiek więcej niż głów członków zespołu. Do tego dołożyła się słabiutka klimatyzacja, która -w połączeniu z panującą na zewnątrz duchotą - stworzyła w lokalu warunki rodem z fińskiej sauny. Przyznaję bez bicia, że musiałem co jakiś czas wyjść na chwilę na powietrze, by zaczerpnąć tchu, i szczerze podziwiam twardzieli hardo walczących w młynie przez cały występ.
Soulfly, Kraków 12.06.2010, fot.. kriz
Pomijając jednak moje nieodłączne narzekanie, to gig emanował czystą mocą. Max i spółka zaserwowali ludziom niecałe półtorej godziny solidnego, bezpardonowego rozpieprzu, a Mark Rizzo po raz kolejny udowonił, że jest absolutnym wirtuozem wiosła. I nie było chyba nikogo, kto wyszedłby tej nocy z klubu niezadowolony. Niezwykle ucieszyła mnie setlista - absolutnie kozacka, sroga jak grymas na facjacie blackmetalowca i tak siarczysta, jakby wyszła spod kopyt samego Lucyfera. Rozpoczęło się od "Blood Fire War Hate", a potem poszły: "Corrosion Creeps", "Prophecy", "Primitive", "Seek'n'Strike", "I and I", "Babylon", "Kingdom", "Refuse/Resist" Sepy, "Bloodbath & Beyond", "L.O.T.M.", fragment "Walk" Pantery, "Porrada", perkusyjny jam, "Troops of Doom" Sepy, "Carved Inside", "Arise Again", "Unleash", obowiązkowe "Roots Bloody Roots", intro z "Jumpdafuckup" oraz "Eye for an Eye". Fajnie, że pojawiło się sporo numerów z "Dark Ages", bowiem dotychczas utwory z tego albumu były na żywo traktowane przez muzyków z Soulfly raczej po macoszemu.
Pana Cavalerę zdarzało mi się widywać już w lepszej formie, jak choćby w zeszłym roku na "Metalmania Fest", gdzie wystąpił ze swą formacją obok Overkill i Exodus. Sądzę, że gdyby dał sobie spokój z gitarą i skupił się bardziej na gardłowaniu, zaowocowałoby to znacznie lepszymi efektami. A z głosem u Maxa też nie jest już tak dobrze, jak za starych czasów - mam wrażenie, że szybciej się męczy i nie daje rady wyciągać dłuższych tonów.
Soulfly, Wrocław 11.06.2010, fot.. K. Zatycki
Choć bardzo cenię go jako muzyka i z pewnością nie przestanę kupować płyt, Massimiliano bardzo rozczarowuje jako człowiek. To już nie ten sam Max, którego pamiętam z późnego okresu jego działalności w Sepulturze. Niestety, od momentu, kiedy ożenił się z Glorią i odnalazł Boga, panu Cavalerze cokolwiek popierdoliło się w głowie. Nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, iż to szacowna małżonka tak naprawdę rozdaje karty w tej grze. To, że Max olewa swych fanów i otacza się kordonem ochroniarzy, jak gdyby na każdym kroku dybała na niego kohorta żądnych brazylijskiej krwi morderców, to jedno. O wiele bardziej śmieszy jego ciągłe jeżdżenie w wywiadach po Sepulturze i nazywanie swej pierwotnej kapeli coverbandem. Wiem, że zatwardziali ortodoksi, którzy zatrzymali się w rozwoju muzycznym na "Beneath the Remains" czy "Arise", nawet nie dopuszczają do siebie myśli, że można zaakceptować takie wynaturzenie, jak nowa Sepa. Dla nich wieczne pojękiwania Maxa, to jak woda na młyn. Na szczęście świat idzie do przodu i nikt nie pyta skamieniałych, wąsatych jamochłonów o zdanie. O zdroworozsądkowym podejściu Kissera i spółki świadczy choćby fakt, iż nie odbijają piłeczki i po prostu olewają wieśniackie akcje swego byłego przyjaciela. Szkoda, że po upływie niemal piętnastu lat Massimiliano wciąż przeżywa tamtą historię, jak mrówka okres. A może to po prostu jego sposób na podtrzymywanie popularności i zainteresowania swoją osobą. Tak czy siak, ja swój szacunek do wokalisty Soulflya i Cavalera Conspiracy jako do człowieka straciłem wieki temu. Ciekawe, czy ktoś powiedział Maxowi, że sobotniego wieczoru wraz ze swym rozbuchanym ego grał na deskach tego samego klubu, co znienawidzona Sepultura rok wcześniej - ot, taka sobie ironia losu.
Zobacz zdjęcia:
- Soulfly i Los Pierdols, Kraków 12.06.2010,
- Soulfly, Los Pierdols, Wrocław 11.06.2010.
bilet z koncertu idzie w laminat razem z autografami, zdjęcia jako pamiątka i szpan przed kumplami, a kostka od gitary którą ten "cham" Cavalera sam mi zaproponował jako amulet, a żeby było śmiesznie, to podpisał się jeszcze kumplowi na starej jak świat koszulce Sepy !!!
miłej nocy :>
Bardzo rodzinna kapela ten Soulfly, coś jak Arka Noego ;)
Materiały dotyczące zespołów
- Soulfly
- Los Pierdols