- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Slayer (Wacken Rocks South), Niemcy, Reiden-Kreuth, 28.08.2009
miejsce, data: Rieden-Kreuth, 28.08.2009
Slayer w tym roku w Europie zagrał tylko dwa koncerty. Oba w Niemczech, oba w ramach festiwali pod szyldem "Wacken Rocks". Jak tylko się dowiedziałem o tych koncertach, z pomocą niezawodnego Google Maps i po wnikliwej analizie kosztów, postanowiłem uderzyć do Reiden-Kreuth.
"Wacken Rocks" to dwa festiwale (jeden na południu, drugi nad morzem), na których skład zespołów był niemal identyczny. Gwiazdy, poza Slayerem, to In Extremo, Stratovarius, Edguy, Doro, U.D.O., Volbeat. Jednak - szczerze mówiąc - zupełnie te kapele mnie nie interesowały. Liczył się tylko Slayer!
"Wacken Rocks South", na które dane mi było pojechać, wbrew moim oczekiwaniom, było dość małym festiwalem. Nie sądzę, żeby obecnych było więcej niż 10 000 ludzi, co mnie ucieszyło (łatwej się dostać bliżej ;) ). Zaskoczyła mnie scena, która była strasznie mała, żeby nie napisać ciasna. To też uznałem za plus - łatwiej ogarnąć wszystko, co się dzieje. Jeśli chodzi o organizację festu, niczego złego napisać nie można. Z tego, co słyszałem, siedząc w knajpce naprzeciw wejścia, większość koncertów zaczynała się i kończyła punktualnie. Nagłośnienie też wydawało się niczego sobie. Jeśli chodzi o infrastrukturę - piwo po 3 euro, zróżnicowane jedzenie, sporo straganów z koszulkami, muzycznymi gadżetami i płytami. Jedynym minusem była stadnina koni w sąsiedztwie, którą dość często można było poczuć wraz z powiewami wiatru...
Większość kapel ominąłem dość szerokim łukiem, widziałem dosłownie parę (U.D.O. w formie, kolega wokalista schudł nieco, mógłby dobrać innych muzyków, bo perkusista strasznie nierówno grał; Doro dość słabo, zwłaszcza ze względu na cover "Breaking The Law"; Volbeat, który grał bezpośrednio przed Slayer, porwał publikę i zagrał całkiem przyzwoity koncert).
Slayer wystąpił drugiego dnia festiwalu, a właściwie trzeciego, bo według rozpiski mieli zacząć 10 minut po północy. Dostanie się pod scenę nie było rzeczą trudną, było luźno, więc tuż po występie Volbeat byłem przy barierkach. Dość długa przerwa techniczna, ponad 40 minut, plus 10 minut opóźnienia i w końcu, po całym dniu czekania, zgasły światła i z głośników poleciało znajome intro - "Darkness of Christ". Scena wyglądała dość tradycyjnie, bez szaleństw - ściana złożona z w większości pustych Marshalli, blaszany orzeł za sceną nad perkusją, tradycyjnie jeden mikrofon i odsłuchy. Nic więcej, bo nic więcej nie potrzeba... Dym na scenie i odliczanie Dave'a. Bardzo się cieszę, że na start wrócił miażdżący "Disciple", który moim zdaniem jest najlepszym otwieraczem koncertów metalowych. Mam nadzieję, że już tak zostanie i wybryk, jakim był "Flesh Storm" na trasie "Unholy Alliance" w zeszłym roku, już nigdy się nie powtórzy. Drugi utwór - "War Ensemble". Więcej chyba pisać nie trzeba? Jako trzeci mocno średni "Jihad", to był moment, w którym można odpocząć. Zastanawiałem się, po co to grają? Utwór ten jest daremny, chyba jedyną wartą uwagi kompozycją z "Christ Illusion" jest "Cult", z którego cieszyłbym się znacznie bardziej. Następna kompozycja była niespodzianką - "At Dawn They Sleep" z albumu "Hell Awaits". Zaraz po nim "Mandatory Suicide". Tego wałka bardzo mi brakowało na koncertach w ramach "Unholy Alliance", które widziałem w zeszłym roku. Dalej Tom zapowiedział nowy utwór, więc przez chwilę pomyślałem o "Hate Worldwide", drugim kawałku z nadchodzącego wydawnictwa, który ujrzał światło dzienne. Jednak zagrali starą, nową kompozycję - "Psychopathy Red". Uważam ją za niesamowicie dobry numer. Trwa dwie i pół minuty, a jest w stanie rozwalić wszystko i wszystkich. Taka właśnie powinna brzmieć cała nowa płyta. "Chemical Warfare" - poniosło mnie totalnie, świetny numer koncertowy, zwłaszcza kiedy przechodzi w "Ghosts of War". Tom trochę na początku zapomniał pośpiewać, bo był dość daleko od mikrofonu, jednak szybko wrócił. "Eyes of the insane" - kolejne nieporozumienie, tak jak "Jihad". Chociaż przetrwałem, to odpoczywając oparty o barierkę. "Payback", czyli szybko, mocno, jednak to nie to. Zupełnie nie przemawia do mnie ten utwór, więc dalej odpoczywałem. W "Dead Skin Mask" Jeff totalnie się na początku pomylił, co było dość zabawne, jednak całość wyszła elegancko. Następny był "Spirit in Black", które potężnie rozgrzało publikę na nadchodzący klasyk. "Angel of Death" - tradycyjnie Tom nie krzyknął na początku, przy okazji śmiejąc się z ludzi, którzy darli mordki. Równie tradycyjnie nie zaśpiewał połowy utworu, jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało. Sam zaśpiewałem, a raczej wydarłem z siebie resztkami głosu.
Chwila przerwy i "South Of Heaven", przechodzące w kończący koncert "Raining Blood". Publika szalała intensywnie, jak zawsze podczas tego utworu. Potem już tylko tradycyjne wyrzucenie kostek i pałek.
Cały koncert zniszczył mi ochroniarz - nie podał mi kostki Toma, która odbiła się ode mnie i wpadła do fosy (dostała ją jakaś panna), jednak nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Znajdę go i zabiję. Jeśli chodzi o nagłośnienie, tutaj można wiele powiedzieć. Było za cicho już od intra, wokal i perkusja (głównie tomy) były słabo słyszalne, natomiast gitary perfekt. Publika taka sobie - niby skakali, niby pogo, ale byli bardzo cicho, aż Tom w pewnym momencie spytał czemu tak cicho.
Podsumowując - koncert znakomity, warto było jechać 12 godzin w jedną i 16 godzin w drugą stronę, warto było wydać tonę pieniędzy i warto było wypić litry alkoholu. Na następnego Slayera szykuję się już w przyszłym roku, z pewnością nie jeden raz.
Materiały dotyczące zespołów
- Slayer
- Volbeat
- In Extremo
- Stratovarius
- Edguy
- Doro
- U.D.O.