- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Shining (Norwegia), Oslo "BLA" 25 - 26.09.2014
miejsce, data: Oslo, BLA, 25.09.2014
miejsce, data: Oslo, BLA, 26.09.2014
W czerwcu Shining ogłosił, że zagra w Oslo dwa specjalne koncerty - koncerty, podczas których przez dwa wieczory z rzędu będzie prezentować w całości dwa ostatnie albumy studyjne, od początku do końca. Dla fanów nie lada gratka, ponieważ niektórych utworów, zwłaszcza z poprzedniej płyty, "Blackjazz", muzycy nigdy wcześniej nie grali na żywo. Zachęcona żywiołowym występem grupy na tegorocznej edycji festiwalu "Brutal Assault", dość spontanicznie podjęłam decyzję, aby wsiąść w samolot i po prostu polecieć te koncerty zobaczyć. Tym bardziej, że - śledząc wpisy na profilu zespołu na Facebooku - było widać, że jest to dla Shining występ wyjątkowy i członkowie formacji bardzo pieczołowicie się do niego przygotowywali. Zespół zaprosił dwa lokalne zespoły jako supporty - Shevils i Deathcrush.
Jako że nigdy wcześniej nie byłam w Oslo, tydzień przed wyjazdem napisałam na stronie wydarzenia wiadomość kim jestem, skąd jestem, z prośbą o jakiekolwiek sugestie, jak mogłabym spędzić czas między koncertami. Jakie było moje zdziwienie, gdy dwa dni później zespół opublikował tego posta na swoim profilu, zachęcając wszystkich do wsparcia mojej osoby. Przyznam szczerze, że zaskoczyło mnie, jak bardzo formacja docenia to, że są ludzie, którzy chcą przemierzyć pół Europy tylko po to, aby uczestniczyć w tym wydarzeniu. Ale to jeszcze nie był koniec niespodzianek.
Klub "BLA", Oslo 26.09.2014, fot. Lidia Kozik
Może jeszcze zanim zrelacjonuję koncerty, kilka słów na temat klubu. "BLA" jest przede wszystkim miejscem jazzowym, choć można w nim zobaczyć również występy zespołów z nurtu szeroko pojętej muzyki alternatywnej. Położony w Grunerlokka, nieco postindustrialnej, ale szybko rozwijającej się dzielnicy Oslo, w kompleksie kilku lokali, skupiających sporo, jak się dało zauważyć, artystycznej młodzieży. Mnóstwo graffiti i awangardowych aranżacji. W ramach ciekawostki - w niedzielne poranki w okolicznych uliczkach jest organizowany... bazar.
Klub wewnątrz jest dość mały, ciemny, duszny i surowy w wystroju. Bez barierek pod sceną, bez ochroniarzy. Tylko zespół na scenie i publiczność pod nią. Ideał. Na jednej z kolumn nalepka ze swojsko brzmiącym napisem "SIŁA". Wymowne.
Dzień 1
Koncert rozpoczął się półgodzinnym występem hardcore'owo - punkowej kapeli Shevils. Muszę przyznać, że pomimo nieprzepadania za tym gatunkiem muzyki, zespół w mych oczach wypadł całkiem przekonująco. Uwagę przykuwał przede wszystkim wokalista Anders Voldronning, który dość często śpiewał wędrując wśród publiczności.
Przechodząc do sedna, "Blackjazz" z 2010 roku jest albumem dla Shining przełomowym. Zespół, który po wcześniejszych, typowo jazzowych wydawnictwach (choć zahaczających chwilami o rocka), połączył skomplikowaną naturę jazzu z ciężkim brzmieniem, tworząc coś, obok czego nie można przejść obojętnie. Przyznaję, że ja osobiście do tego albumu podchodziłam kilkukrotnie i dopiero za którymś razem do mnie dotarło, z jak genialnym tworem mam do czynienia. Każdy, kto kiedykolwiek słyszał ten krążek wie, jak trudna od strony technicznej jest to muzyka. Nie wspominając o agresji i sile emocjonalnej w niej zawartych. Dlatego oczekiwania przed koncertem były wielkie.
Pierwszego dnia za perkusjami (tak, dokładnie dwiema) rozwieszony był czarny banner z białym logo zespołu, tak wielki, że zajął półtorej ściany tego małego klubu. Za to scena na tyle mała, że zestaw klawiszowy wciśnięto prawie w kąt. Zespół jak gdyby nigdy nic jeszcze dostroił instrumenty, Jorgen Munkeby ustawił na stojakach swój nieśmiertelny saksofon i Akai EWI, na chwilę zeszli, zgasły światła... i zaczęło się.
Shining, Oslo 25.09.2014, fot. Per Ole Hagen
Ze względu na nieco lokalny charakter koncertu (w końcu byli wśród swoich), Jorgen przywitał wszystkich długim wstępem po norwesku. Następnie przeszedł na angielski, witając serdecznie wszystkich fanów z zagranicy, którzy specjalnie przyjechali do Oslo. Uczucie, jakie mi towarzyszyło, gdy lider Shining wymienił mnie z imienia i nazwiska, opowiadając wszystkim obecnym ze sceny o napisanym przeze mnie poście i zachęcając do zabrania mnie gdzieś na miasto - bezcenne! W podobny sposób uhonorował innych przyjezdnych, o których wiedział wcześniej: sympatycznego młodego Duńczyka, cichego chłopaka z UK... Okazało się, że wśród publiczności jest ktoś i z USA, i z Turcji, a nawet z Islandii.
Koncert oczywiście zaczął się od mocnego, agresywnego "The Madness and The Damage Done". Siła rażenia tego utworu w tak małym klubie była po prostu kosmiczna i idealnie odzwierciedlała to, co się działo na scenie przez cały koncert. Słuchając kolejnego kawałka, Fisheye, nie mogłam wyjść z podziwu, ile więcej mocy włożyli w wykonanie w porównaniu do tego, co można usłyszeć na płycie. Znany ze współpracy z Leprous i Ihsahnem, Tobias Ornes Andersen na perkusji wyczyniał cuda, a to był dopiero początek. No i pierwszy raz tego wieczora zabrzmiał saksofon! I to jak zabrzmiał. Później usłyszeliśmy dwie części "Exit Sun", które przyniosły nieco (pozornego) wytchnienia. I w większym stopniu można było usłyszeć grę klawiszowca Eirika Tovsruda Knutsena, choć przyznam szczerze, że pod scenę dźwięki instrumentów klawiszowych docierały dość wybiórczo. A szkoda. Później oczywiście porywający instrumentalny "Healter Skelter", ze wspaniałym jazzowym saksofonem w pierwszej połowie kompozycji, przechodzącej następnie w ciężki metalowy walec. I druga, mroczna część "The Madness and The Damage Done".
Shining, Oslo 25.09.2014, fot. Per Ole Hagen
Jorgen nie potrafił ustać w miejscu. Cały czas w ruchu, cały czas uśmiechnięty, przybijający "piątki" stojącym pod mikrofonem fanom. Z mojej perspektywy prawdziwą przyjemnością jest oglądać wysiłek na jego twarzy, gdy wydobywa dźwięki ze swojego, na pierwszy rzut oka, już nieco wysłużonego saksofonu. Tym bardziej, gdy ten saksofon jest tak blisko, że pomimo nakładających się dźwięków z głośników, odsłuchów i ludzi, słychać czystą muzykę wypływającą z samego instrumentu.
I wtedy nadszedł moment, na który czekali chyba wszyscy - i publiczność, i zespół. Zapowiadany wcześniej, niegrany nigdy wcześniej na żywo, niezwykle trudny "Blackjazz Deathtrance". I wreszcie w obroty poszła druga perkusja, za którą zasiadł były członek zespołu, ceniony norweski muzyk sesyjny - Torstein Lofthus. Brakuje mi słów, aby opisać to, co się działo na scenie... Po prostu magia. Ponad 10 minut kompletnego szaleństwa. Obie perkusje niesamowicie podniosły i tak ekstremalnie wysoką dynamikę tego kawałka. Zachwycająca energia w czystej postaci. Najlepszy fragment całego koncertu. Co wszyscy zgodnie potwierdzili długimi żywiołowymi owacjami.
Omen pozwolił nam wszystkim ochłonąć, jednocześnie wprowadzając niepokój tak silnie wyczuwalny w kolejnym, ostatnim na płycie utworze - wspaniałym "21st Century Schizoid Man" King Crimson. Przyznaję, nie lubię oryginału, ale wersję Shining uwielbiam. Odcisnęli na tej piosence swoje charakterystyczne piętno i nadali jej swój charakter, dzięki czemu brzmi świeżo i porywająco. Tym bardziej na żywo. Saksofon!
Shining, Oslo 25.09.2014, fot. Per Ole Hagen
Repertuar płyty został wyczerpany, ale całe szczęście to nie był jeszcze koniec. Po krótkiej przerwie zespół powrócił na scenę, aby zagrać jeszcze jeden utwór. Ze względu na to, że wprowadzenie do tematu Jorgen zrobił, a jakże, po norwesku, niestety nie wiem, czego dotyczył. Więc na koniec, niczym na płycie w końcówce "21st Century Schizoid Man", zabrzmiał utwór długi, wolny, zahaczający o drone, z wykorzystaniem ciężkiego brzmienia Akai EWI.
Shining, Oslo 25.09.2014, fot. Per Ole Hagen
Tak zakończył się koncert dnia pierwszego. Publiczność w 99% zniknęła z klubu przenosząc się do barku piwnego, natomiast Jorgen uzbrojony w markery pojawił się na stoisku z oficjalnym merchendise. Ciągle uśmiechnięty odpowiadał na wszystkie pytania, samodzielnie rozpakowywał każdą zakupioną płytę czy koszulkę oraz składał podpisy z bardzo malowniczymi, długimi dedykacjami. Ja również otrzymałam specjalną dedykację na swoim egzemplarzu "Live Blackjazz" oraz kolejną porcję osobistych podziękowań za to, że przyjechałam...
Dzień 2
Tym razem zadanie rozgrzania publiczności przypadło młodemu trio grającemu mieszankę noise, punk i hardcore, które zostało zaproszone przez Shining na całą, aktualnie odbywającą się norweską trasę - Deathcrush. Zespół tworzą dwie śpiewające dziewczyny (gitarzystka i basistka) oraz perkusista. Muzyka prosta, hałaśliwa, ale wciągająca. Myślę, że część męskiej publiczności była zachwycona.
Tego dnia scenę ozdabiał pomarańczowy banner Shining, nawiązujący do okładki płyty "One One One" z zeszłego roku. Jedna perkusja, więc Knutsen miał swoje właściwe miejsce. Więcej świateł, więcej stroboskopów, których zakupem zespół się zresztą chwalił przed rozpoczęciem tournee.
Tym razem przemowa Jorgena na początku była zdecydowanie krótsza, ale w całości po norwesku. Dzięki uprzejmości wspomnianego wcześniej Duńczyka dowiedziałam się, że zespół faktycznie chce odegrać cały album "One One One", ale w innej kolejności utworów niż znamy. Setlista miała być poprzeplatana utworami przygotowywanymi na nową płytę, nad którą zespół już od pewnego czasu pracuje. Tyle tytułem wstępu.
Zaczęli mocno, od "Blackjazz Rebels". Następnie na warsztat wzięli mój ulubiony fragment z płyty, czyli "The One Inside" z fantastyczną wstawką saksofonową, płynącą wraz z ciężkim gitarowym podkładem. Jako że na ostatnim wydawnictwie więcej jest kompozycji o mniej skomplikowanej rytmice, nośnych i energetycznych, z rockowym pazurem, wśród publiki również zrobiło się dynamiczniej niż poprzedniego wieczora. Podczas "My Dying Drive" stojąc pod sceną trzeba było uważać, aby nie zostać trafionym w głowę gryfem gitary czy to Hakona Sagena, czy Jorgena. Dla saksofonu też czasem trzeba było zrobić miejsce, co było chwilami trudne, wziąwszy pod uwagę natężenie nagle oślepiającego światła i częstotliwość stroboskopów. Momentami nie widziałam nic poza butami na scenie.
Shining, Oslo 25.09.2014, fot. Per Ole Hagen
I w tym momencie przyszedł czas na pierwszy zapowiadany nowy utwór - "Stand", którego fragmenty można już było usłyszeć w publikowanych przez zespół filmikach z prób. Brzmiał niczym naturalna kontynuacja tych zagranych wcześniej. Świetny prognostyk na nowy album. Następnie powrót do pomarańczowej płyty - "How Your Story Ends", z niesamowitym saksofonowym intro, i "Off The Hook". I znów Jorgen przechodząc na język angielski zaczął dziękować tym wszystkim, którzy postanowili pojawić się na obu koncertach, nie wyłączając po raz kolejny nas, przyjezdnych z zagranicy.
Tak rozpoczęła się kolejna część koncertu, poświęcona czterem nowym utworom, zagranym jeden po drugim: "Chords", "House of Control", "Last Day" i "Thousand Eyes". Słychać wyraźnie, że grupa podąża ścieżką wytyczoną na "One One One", ale i tym razem usłyszałam coś, czego wcześniej w muzyce Shining nie było. Co dokładnie? Poczekajcie na płytę. Ja już wiem, że będę zachwycona.
Shining, Oslo 25.09.2014, fot. Per Ole Hagen
Na koniec "The Hurting Game" i przewrotnie zamykający set "I Won't Forget". I w tym momencie dało się zauważyć ogromne zmęczenie i pot na twarzach wszystkich chłopaków z zespołu. Po krótkiej przerwie usłyszeliśmy fantastyczny "Paint The Sky Black"... i zapalono światło. Ale przecież to nie mógł być koniec, brakowało jednego utworu - "Walk Away". Niestety nie było nam dane go usłyszeć. Wyjątkowy dwudniowy koncert przeszedł do historii.
Mając w rękach zabraną ze sceny setlistę, na której na końcu widniały jeszcze dwie pozycje, "trommesolo (drum solo)" i "Walk Away", zapytałam Jorgena wprost, dlaczego tego nie zagrali. Po chwili konsternacji wyjaśnił, że wokalnie nie dałby już rady, więc podjęli decyzję, aby z tego jednak zrezygnować. Biorąc pod uwagę dwa intensywne koncerty, na których dał z siebie naprawdę wszystko, oraz dalszą część trasy, trzeba było mu to wybaczyć. Jeszcze tylko chwila na pamiątkowe zdjęcia i życzenia kolejnego spotkania w Warszawie podczas trasy z Devinem Townsendem.
Shining, Oslo 25.09.2014, fot. Per Ole Hagen
Nie żałuję ani jednej wydanej złotówki na ten wyjazd, pomimo tego, że Norwegia dla nas Polaków jest dość drogim krajem (ciekawostka - 0,5 litra piwa w "BLA" kosztowało po przeliczeniu 38 zł). Shining jest zespołem wyjątkowym, który mam wrażenie jeszcze ciągle jest niedoceniany i zbyt mało znany. Jorgen Munkeby, niekwestionowany lider, otoczył się uzdolnionymi muzykami, dzięki którym mogą razem osiągnąć bardzo, bardzo wiele. Dzięki swojemu talentowi, nie tylko kompozytora i multiinstrumentalisty, ale przede wszystkim saksofonisty, jest chętnie zapraszany do współpracy przez niezwykłych metalowych artystów - wspomnieć choćby Ihsahna, Marty'ego Friedmana czy Devina Townsenda, który na festiwalu "Brutal Assault" szczerze zachęcał publikę do zobaczenia koncertu Shining, który miał się odbyć później tego samego wieczoru. Dzięki temu zdecydowanie więcej osób jeszcze usłyszy o Jorgenie i o Shining. Tym bardziej cieszy, że Shining i Devina Townsenda będzie jednak można zobaczyć na jednej scenie w Polsce, po ogłoszeniu europejskiej części wspólnej trasy (wraz z zespołem Periphery). Ja w "Stodole" będę na pewno.
Zdjęcia udostępnił Per Ole Hagen, zobacz: artistpicturesblog.com.