- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Sepultura, Wrocław "Alibi" 17.08.2010
miejsce, data: Wrocław, Alibi, 17.08.2010
Niezależnie od tego, czy przychodzi się posłuchać jedynie starych kawałków, czy całego repertuaru, Sepultura, zwana przez zatwardziałych ortodoksów coverbandem, nieodmiennie ściąga na koncerty rzesze oddanych fanów. Co prawda grupa nie zapełnia już tak wielkich obiektów, jak u szczytu swej popularności, lecz na brak zainteresowania brazylijscy muzycy narzekać nie mogą. W utrzymaniu się na powierzchni z pewnością pomógł wydany w 2009 roku album "A-Lex", który przekonał wielu niechętnych Derrickowi Greenowi malkontentów, jak również nieco odbudował nadwątloną po odejściu Igora Cavalery pozycję zespołu. A przynajmniej tak przedstawia się sytuacja formacji w Polsce i innych państwach europejskich. W swoim ojczystym kraju Sepa nieprzerwanie cieszy się statusem gwiazdy, natomiast rzecz ma się zgoła odmiennie w Stanach Zjednoczonych, gdzie ekipa Kissera borykała się problemami, by sprzedać występy nawet w małych klubach. Nic zatem dziwnego, że panowie nie zagrali tam ani jednego show od końca 2006 roku. Cóż, strata Jankesów, nasz zysk.
Sepultura, Wrocław 17.08.2010, fot. K. Zatycki
Pierwotnie dwie polskie daty na trasie Sepultury przypadały na 21 i 22 kwietnia 2010 r., odpowiednio w krakowskim "Studio" i stołecznej "Progresji". Obie zostały odwołane w dość niejasnych okolicznościach, spowodowanych rzekomo żałobą narodową, która wszak trwała jedynie do 16 kwietnia. Tak czy siak, gigi przeniesiono na sierpień. Zmianie uległy także lokalizacje: Wrocław zamiast Krakowa, zaś w Warszawie zrezygnowano z "Progresji" na rzecz "Proximy". Wcześniej kapela zaprezentowała się jeszcze przed polską publicznością 11 lipca w ramach "Seven Festival" w Węgorzewie jako jeden z headlinerów obok niemiecko-fińskiej Lacrimosy.
Choć w tym roku miałem już okazję widzieć popis Brazylijczyków w maju na niemieckim "Metalfeście", zdecydowanie preferuję ich w warunkach klubowych, gdyż dopiero w zamkniętym pomieszczeniu czuć moc tej ekipy, szalejącej niczym uwięziona w klatce bestia - odwrotnie niż w przypadku Soulfly czy Cavalera Conspiracy, bezsprzecznie wypadających lepiej w klimacie open-air. Wtorkowego wieczoru we wrocławskim klubie "Alibi" wiara zjawiła się dosyć tłumnie, co idealnie sprzyjało wytworzeniu się pod sceną porządnej sauny, mogącej niemal równać się z tym, co działo się podczas koncertu Fear Factory w krakowskim "Loch Ness". Piszę "niemal", ponieważ w "Alibi" opcja oddychania nie została zupełnie wycofana z pakietu oferowanych usług.
Sepultura, Wrocław 17.08.2010, fot. K. Zatycki
Na support w postaci HugeCCM, niestety, spóźniłem się, a szkoda, bo próbki, jakie można usłyszeć na ich stronie myspace, zapowiadały smakowite łojenie. Sepa wystartowała dokładnie o 21 i przez trochę ponad półtorej godziny pod pudłem królował bezkompromisowy, dziki młyn - zmieniało się tylko jego natężenie, w zależności od granego w danym momencie wałka. Jak łatwo się domyślić, przy takich żelaznych hitach, jak "Refuse/Resist", "Dead Embryonic Cells", "Troops of Doom", "Territory", "Inner Self" czy "Roots Bloody Roots" szaleństwo osiągało apogeum. Publika przyjęła południowoamerykańskich niszczycieli naprawdę gorąco, co idealnie korespondowało z tropikalną temperaturą, jaka na czas imprezy zagościła w lokalu. Nie obyło się, oczywiście, bez skandowania nazwy zespołu, co wyraźnie ucieszyło Andreasa Kissera, podobnie jak przyniesiona przez jednego z uczestników gigu flaga Brazylii.
Muzycy popisali się tego dnia fantastyczną formą. Bez żadnych wątpliwości mogę też stwierdzić, zwłaszcza po obejrzeniu sztuki Cavalera Conspiracy w lipcu na słowackim "Topfeście", że Jean Dollabella znajduje się obecnie w znacznie lepszej dyspozycji technicznej niż Igor Cavalera. Może to właśnie świeża krew była potrzebna, by rozruszać cokolwiek skostniałą wcześniej Sepulturę. Jednakże największe brawa należą się Derrickowi Greenowi, który po raz kolejny udowodnił, że jest rewelacyjnym frontmanem - miażdżący wokalnie, bardzo kontaktowy i zabawny kiedy trzeba. Czarnoskóry śpiewak bez większego wysiłku był w stanie skupić na sobie uwagę wszystkich zebranych i to nie jedynie za sprawą swych imponujących gabarytów. Przybijane co jakiś czas żółwiki z dzielnie walczącymi w pierwszym rzędzie wojownikami doskonale zachęcały do dalszej zabawy. Pozytywnych wrażeń dopełniła świetna, przekrojowa setlista: intro "A-Lex I" przechodzące w "Moloko Mesto", "Arise", "Refuse/Resist", "Dead Embryonic Cells", "Filthy Rot", "What I Do!", "Convicted in Life", "Attitude", "We've Lost You", "Corrupted", "Spit", "The Treatment", "Troops of Doom", medley "Septic Schizo" i "Escape to the Void", cover "Policia" Titas, "Sepulnation", "Slave New World", "Territory" i "Inner Self". Absolutny ogień!
Sepultura, Wrocław 17.08.2010, fot. K. Zatycki
Po zejściu wykonawców ze sceny złakniona bisu publiczność jęła się domagać ich powrotu. Na szczęście panowie nie dali długo na siebie czekać. Wpierw, by wprowadzić bardziej radosną atmosferę i wywołać uśmiechy na twarzach fanów, Derrick zaśpiewał krótką, wesołą, a przy tym odrobinę rzewną piosenkę o Brazylii, co w połączeniu z jego improwizowaną choreografią rozbawiłoby nawet największego ponuraka na sali. Zaraz potem technicy wnieśli na podium dodatkowy bęben dla Greena, co zaowocowało jammową wersją jednego z moich ulubionych numerów Sepy - rzadko granego "Ratamahatta". Na zakończenie muzycy dorzucili "Conform" oraz obowiązkowe "Roots Bloody Roots", by opuścić pudło pośród burzy oklasków i zadowolonych okrzyków polskich przedstawicieli Sepulnacji.
Bez dwóch zdań był to jeden z zacniejszych występów Sepultury, jakie dane było mi oglądać. Sroga, brutalna sztuka, odstawiona jak należy. Efekty intensywności dźwiękowego ataku Brazylijczyków odczuwałem jeszcze następnego dnia, zmagając się z niedomagającym słuchem. Wbrew temu, co Max wciąż postękuje w wywiadach, nie szczędząc słowa "coverband", Sepa żyje i ma się dobrze - parafrazując Marka Twaina: "pogłoski o ich śmierci są stanowczo przesadzone".