- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Semantik Punk, The Kurws, Wrocław "Firlej" 27.03.2014
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 27.03.2014
Pierwsi kojarzą mi się ze squatem "Centrum Reanimacji Kultury" i środowiskiem punkowym. Drudzy mają "punk" w nazwie. Idąc tymi tropami, można by nabrać podejrzeń, że ich koncert obfitował będzie w prostą rytmicznie muzykę z łatwym do zrozumienia, buntowniczym przekazem. Oczywiście byłoby to mylne wrażenie, bo jeśli z czymś te zespoły walczą, to właśnie z banałem w dźwiękowo-lirycznej sztuce, i choć skojarzenie jednej kapeli z drugą nie jest może oczywiste, to posiadają one wspólnych miłośników. Jako taki na koncert udałem się z przyjemnością i przekonaniem, że moja żądza wrażeń zostanie zaspokojona.
Do klubu wszedłem podczas próby The Kurws, miałem więc jeszcze ponad pół godziny, by spokojnie obejrzeć wystawę fotografii ulicznej, dowiedzieć się, który muzyk je przed występem pizzę, a który wychodzi na papierosa, a przede wszystkim posłuchać przez zamknięte drzwi najnowszych propozycji wrocławskiego zespołu. Uderzyła mnie obecność w nich klawiszy. Gdy widziałem The Kurws po raz ostatni - a było to prawie trzy lata temu, jeszcze przed wydaniem albumu "Dziura w getcie" i rozpoczęciem przeciągającego się remontu "CRK" - czwartym muzykiem był saksofonista. Tym razem perkusiście, gitarzyście i basiście towarzyszył inny instrument. Koncert otworzył, wraz z szorującym kostką o struny Hubertem Kostkiewicz, właśnie klawiszowiec - przez czapkę z daszkiem na pierwszy rzut oka kojarzący się raczej z hip-hopem Piotrek Zabrodzki. Po dłuższej chwili wytwarzanego przez nich, przerywanego jazgotu na scenę wbiegł Kuba Majchrzak. Basista zdjął buty, chwycił swój instrument i zespół mógł przejść do bardziej standardowego materiału. Nie oznacza to jednak, że zrobiło się banalnie. Najwięcej uwagi przykuwał Kostkiewicz, który m.in. wykonywał jeden riff, uderzając tylko palcami lewej ręki w struny, a innym razem odpiął od gitary kabel, by rytmicznie pocierać wtyczką o dłoń. Dopiero w ostatnich utworach większą rolę zaczęły odgrywać klawisze - i wtedy je doceniłem. Raz uwypuklające rytm jak w reggae, po chwili jazzowo "odjeżdżające" lub kakofoniczne, dodawały nowy wymiar do muzyki The Kurws będącej głównie garażowo brzmiącą, pozbawioną przywiązania do niezmiennego, najbardziej oczywistego metrum wycieczką przez dziesięciolecia zdominowanego przez hałaśliwą gitarę rocka.
Poza "Strefą Euro" z programu półgodzinnego występu nie rozpoznałem żadnej kompozycji, podejrzewam więc, że wypełniły go kawałki z zapowiadanego albumu "Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu", nad którym prace podobno są już na ukończeniu. Pomiędzy utworami czasami odzywał się do nas perkusista, któremu zdarzyło się też rzucić samotnym "Hej!" - bodajże jedyną partią wokalną w wykonaniu The Kurws tego wieczoru. Chociaż z publicznością komunikował się tylko ten muzyk, pewną rzecz dało się wyczuć od wszystkich - radość z grania. Z owacji ze strony widzów wnioskuję, że zadowolenie było obustronne, a dodatkowo na liście pozytywnie reagujących umieszczam Karola Ludewa z Semantik Punk podrygującego rytmicznie przez parę minut z tyłu sceny. Złego odbioru się zresztą nie spodziewałem. W końcu The Kurws grało w swoim mieście, a poza tym po prostu wypadło bardzo dobrze.
Semantik Punk również zaczęło bez melodii ani wyraźnego rytmu. Nie było nawet pewne, czy muzycy już grają, czy dopiero się przygotowują. Zaraz potem rozbrzmiał jednak utwór otwierający album "abcdefghijklmnoprstuwxyz" i nie można już było mieć wątpliwości. Trudno było też o jakiekolwiek zaskoczenie, bo zespół wykonał swoje jedyne dzieło w całości - od polirytmicznego początku, poprzez kawałki w stylu charakterystycznym dla Mojej Adrenaliny, czyli poprzedniego wcielenia kwartetu, po instrumentalne zakończenie, w trakcie którego perkusista Karol Ludew i krótkowłosy obecnie basista Piotr Leniewicz udali się za kulisy, a wokalista Adam Adamczyk chwycił zieloną gitarę, podobną do tej używanej przez Rafała Modlińskiego, i razem z kolegą uspokoił sferę dźwięków skróconymi chyba o kilkanaście minut "Pstrokątami". Za jedyne urozmaicenie mogę uznać nieograniczenie się do repertuaru Semantik Punk i sięgnięcie do starszych dokonań. W ten sposób "Y dopatrzenia" zamknięte zostało między utworami "Alarm - jest brak" i "Kij". Zresztą ów środkowy kawałek pierwotnie również został nagrany pod szyldem Moja Adrenalina i na żywo brzmi bardziej jak wcześniejsza, lepsza moim zdaniem, wersja.
Występ trwał czterdzieści minut, ale w tym czasie nie wydarzyło się to, na co najbardziej liczyłem. Miałem nadzieję na bilans końcowy zbliżony do koncertu LUC-a, który to artysta dzień wcześniej z wrocławskiego "Capitolu" został wywieziony przez pogotowie ratunkowe. Niestety, tak nieruchawej publiczności, jak tego wieczoru w "Firleju", jeszcze na żadnym koncercie Mojej Adrenaliny ani Semantik Punk nie widziałem. Owszem, stały punkt programu w postaci przepychania się Adamczyka z widzami pobudzał do zabawy, ale był to efekt krótkotrwały. Pod sceną było po prostu pusto, a tylko w nielicznych zrywach szalały pod nią cztery, może pięć osób. Zmienić się tego nie dało. Najostrzejszy pozostał wokalista, który podczas "Jest to A" zdjął nawet okulary, po czym staranował publiczność, ale reakcja na to była mizerna. Czułem niedosyt. Brakowało mi zabawy, a poza tym tęsknię za występami, podczas których między widzów wchodził też, wciąż grając na swoim instrumencie, Modliński. Mimo to po występie uśmiechnięty Adamczyk podziękował widzom i wyglądał przy tym, jak i pozostali członkowie zespołu, na naprawdę zadowolonego.
Przed koncertem podsłuchałem przypadkiem krótką, dowcipną rozmowę paru muzyków z kolegami o tym, czy lizanie odbytu przez polskich recenzentów jest przyjemne. Nie chcę wysilać języka, ale występy obu kapel uważam za udane, a poniżej moich oczekiwań wypadła tylko publiczność, która klaskała dobrze, ale wolała przy tym stać w miejscu, i to niezbyt blisko sceny. Jeśli jednak komuś wystarczyła muzyka i widok wykonujących ją zespołów, spędzenie wieczoru w "Firleju" było świetnym wyborem.