- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Scott Kelly, Wrocław "Firlej" 18.02.2011
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 18.02.2011
Pomysł na tę trasę był banalnie prosty: pakujemy w samochód trzech ludzi - Scotta Kelly'ego, lidera Neurosis, akustyka i kolesia, który będzie sprzedawał merch - ze dwie gitary, trochę płyt, koszulek itp. i jedziemy. Trasa obejmowała sporo miejsc we Wschodniej Europie, m.in. Czechy, Słowację, dwa koncerty w Polsce (dzień później Scott występował w Krakowie), Węgry, Chorwację, Słowenię. Wcześniej Scott grał trasę akustyczną po Stanach w towarzystwie druhaze Shrinebuilder, Scotta "Wino" Weinricha. I wedle słów samego Kelly'ego niewiele brakowało, żeby Wino dotarł z nim i do Wrocławia. To by było, jako że sam Wino należy do najbardziej cenionych przeze mnie muzyków! Pewnie niektórzy uznają to za herezję, ale dla mnie nawet wybitniejszym od swego imiennika. Już za same choćby płyty Saint Vitus należy mu się to jak psu kiełbasa.
Scott Kelly, Wrocław 18.02.2011, fot. Piotr Kudelka
Już od początku koncertu nasuwały mi się skojarzenia z niedawnym występem supportującego Swans gitarzysty Jamesa Blackshawa. Miejsce to samo, sytuacja właściwie taka sama - jeden człowiek z gitarą na kolanach na brzegu sceny, w dodatku publiczność usadzona na krzesełkach, co jak wiadomo znacząco zmniejsza jej żywiołowość i aktywność, muzyka podobnie intymna i klimatyczna, a efekt skrajnie odmienny.
Przyznam, że nie będąc ani fanem, ani znawcą solowej twórczości Scotta poszedłem na koncert raczej z ciekawości i nie do końca jestem pewien, jaka była setlista. Wnioskując po utworach, które udało mi się rozpoznać, mogę założyć, że z pewnymi wariacjami była ona podobna do innych koncertów tej trasy i występ rozpoczął się przewrotnie od "Remember Me". Podobnie jak wspomniany James, Scott grał bardzo skupiony, ale - co było jego atutem - nie był wyalienowany. Wręcz przeciwnie, pomiędzy utworami nawiązywał bardzo bliski kontakt z widownią. Biorąc pod uwagę, że było na koncercie około stu osób, nie było to trudne, ale i tak częste pogawędki ze zgromadzonymi nie były sytuacją na koncertach standardową. Ale można było posłuchać o tym, że Scott ma czwórkę dzieci i nie dąłby rady utrzymać ich z grania na gitarze, o tym jak wspaniała jest polska publiczność i różne inne ciekawostki. Wyszedł na bardzo ciepłego i przyjaznego człowieka, którym zapewne jest, co można była bez problemu stwierdzić po koncercie. Od standardu odbiegało też granie na koncercie zupełnie nowych utworów, które jeszcze nie tylko nie znalazły się na płytach, ale pewnie i na YouTubie jeszcze ich nie ma. No, chyba że ktoś tego dnia nagrał bootleg, bo jeden z utworów w początkach występu przedstawiony został jako nowy, właśnie poprzedniego dnia napisany. I chyba potraktował tę trasę jako swego rodzaju poligon doświadczalny, bo nie tylko nie bał się eksperymentować z nowymi utworami, ale też przyznał po jednej z kompozycji, ze coś mu w końcówce nie wyszło.
Scott Kelly, Wrocław 18.02.2011, fot. Piotr Kudelka
Sporą częścią utworów Scott wpisywał się wyraźnie w tradycję amerykańskich bardów, na czele z Brucem Springsteenem. W rozmowie po koncercie przyznał się do fascynacji jego twórczością, szczególnie najbardziej dołującą z jego płyt - "Nebraska". Najwyraźniej tę fascynację słychać było w coverze bliżej mi nieznanego wykonawcy Devila Townes'a, czyli Townesa Van Zandta - "Tecumseh Valley", który mógłby się spokojnie znaleźć na "The River", mojej z kolei ulubionej płycie Bossa. Przejmujący był to utwór tak muzycznie, jaki tekstowo, bo historia Caroline, córki górnika była wyjątkowo przygnębiająca. Dlatego przed tym utworem Scott upewniał się, czy aby nie ma bariery językowej pomiędzy nim a słuchaczami, jaka jego zdaniem była na koncertach w Czechach. Ten właśnie utwór zamknął koncert, pozostawiając słuchaczy jak sądzę pod dużym wrażeniem.
Podobnie mógłbym wypowiadać się i o pozostałych zagranych tego dnia kompozycjach, z których większość była dość długa, co oczywiście nie oznacza, że nużąca. Tylko chwilami wyczuwało się plemiennego ducha Neurosis, bo jako się rzekło znaczna część występu była raczej intymna w swej prostocie. I dotyczyło to nawet kolejnego coveru, tym razem pochodzącego z dorobku Hawkwind, zespołu którego muzyka do najprostszych nie należała, "Lord of Light".
Występ oparty był oczywiście na utworach z nowego krążka "The Wake", czyli "Stypa", na czele z przepięknym "Figures", bardzo bliskim podstaw bluesa, minimalistycznym "The Searcher", "Catholic Blood" i oczywiście "Remember Me". Ale mi szczególnie zapadł w pamięć posępny "Fear That Surrounds Me". Jeśli to miałaby być zapowiedź nowej płyty, to można się spodziewać muzyki co najmniej niezwykłej w swym klimacie.
Po nieco ponad godzinie koncertu Scott próbował zejść ze sceny, ale szybko doszedł do wniosku, że nie ma jak uciec przed widownią i zagrał bis w postaci wspomnianego coveru Hawkwind. A ja już czekam na kolejną wizytę. I biorąc pod uwagę, jak piękny był to występ, tym bardziej żałuję, że do Wrocławia jednak nie dotarł Wino.