- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Scorpions, Psychodancing, Big Cyc, Wrocław "Zajezdnia MPK" 31.08.2012
miejsce, data: Wrocław, Zajezdnia MPK, 31.08.2012
Młodzież słuchająca rocka miała we Wrocławiu całkiem fajne zakończenie wakacji. 31 sierpnia 2012 r. w zajezdni MPK odbył się koncert zespołu Scorpions. Okazją ku temu była 32. rocznica powstania dolnośląskiej "Solidarności", która swą działalność zainaugurowała na terenie zajezdni. Sam festiwal był kolejną odsłoną imprezy organizowanej pod hasłem "wRock for Freedom: Legendy Rocka". Przy kupowaniu biletów na koncert okazało się, że może on mieć nietypową formę: to znaczy na planszy były do wyboru wejściówki na miejsca siedzące, rozlokowane tuż przed sceną, a za nimi dopiero stojące; w cenie promocyjnej były do kupienia za 80 zł, czyli super tanio! Po wejściu na teren zajezdni okazało się, że ten układ nie został zachowany: trybuny były, owszem, ale z lewej strony sceny i dość mocno odsunięte do tyłu. A właśnie, po podjechaniu tramwajem pod zajezdnię zobaczyliśmy halę stojącą na środku placu. Już się ucieszyliśmy, że będzie to jednak koncert halowy - co było ważne o tyle, że tego dnia deszcz siąpił właściwie bez przerwy. Jednak oczekiwania prysły, bo scena była ustawiona za halą. Ale co tam. Trzy razy w roku można zmoknąć.
Teren festiwalu był wyposażony we wszystko, co potrzebne: stragany z piwem i żarciem, toi-toie, sklepik z koszulkami i innymi suwenirami, telebimy i nie wiem, co tam jeszcze. Nic innego nie było chyba potrzebne. Program przedstawiał się następująco: najpierw na scenie wystąpił Big Cyc, potem konferansjer, który przypominał po co tu jesteśmy, co to za miejsce i że zawdzięczamy to kilku osobom (m.in. prezydentowi Dutkiewiczowi), potem Maciej Maleńczuk & Psychodancing, potem konferansjer, który przypominał po co tu jesteśmy, co to za miejsce i że zawdzięczamy to kilku osobom, a także, że za chwilę pojawi się Scorpions i że to ważny zespół, a na końcu gwiazda wieczoru. Przerwy między występami kolejnych kapel wypełniały krótkie filmiki o "Solidarności" i reklamy sponsorów i innych wydarzeń (m.in. listopadowej odsłony "Legend Rocka", kiedy to na jednej scenie pojawią się Dżem i TSA).
Czy supporty zostały trafnie dobrane do gwiazdy wieczoru? Powiem tak: nie wadziły. Grunt, że nie były to nikomu nieznane kapelki. Big Cyc nieprzypadkowo znalazł się w grupie supportów, ponieważ w latach 80. jego członkowie organizowali happeningi łódzkiej Pomarańczowej Alternatywy. Pierwsze numery, jakie poleciały ze sceny, pochodziły z najnowszej płyty, zatytułowanej "Zadzwońcie po milicję" (2011): "Dyktator", "Nasz PRL", "Dziki kraj" i "Ruski keczap". Dalej zagrali te numery, które się po prostu zna (ale sprawna promocja!): "Belin Zachodni", "Jak słodko zostać świrem", "Lecę w dół", "Piosenka góralska", "Moherowe berety", "Świat według Kiepskich" (Skiba uświadomił sobie, że przecież serial kręcony był we Wrocławiu), "Dres", "Facet to świnia", "Makumba", "Rudy się żeni", "Guma" i jakby na bis "Ballada o smutnym skinie". Gwiazdą zespołu jest niewątpliwie Skiba, który zawsze miał coś do powiedzenia, ilustrował kolejne piosenki stosownym strojem (np. w utworze "Dres" założył tytułową garderobę i chwycił za hantle), dla każdej piosenki zakładał stosowne nakrycie głowy. Podobało mi się jego spostrzeżenie, że jakoś lepiej bawią się ludzie bez parasoli. Ludyczny rock, który wykonuje ten zespół, może trochę trąci obciachem, ale trudno było nie zauważyć, że ludzie dobrze bawili się przy takich dźwiękach.
Po Maleńczuku należało się spodziewać czego innego. Jego muzyka oscyluje wokół poezji śpiewanej. Zrobiło się bardziej nastrojowo, spokojnie. Ponieważ nie jestem zawodowym dziennikarzem muzycznym, więc powiem, że słyszałem tylko początek koncertu, potem przerwa na degustację piwa i powrót pod scenę. Z tego jednak, co zobaczyłem, to rzuciło się w oczy to, że pan artysta cały koncert spędził prawdopodobnie na siedząco, wyśpiewując kolejne słowa piosenek do mikrofonu i pomagając sobie pstrykaniem palcami. Podczas koncertu z Psychodancingami zagrali jakieś numery Pudelsów i trochę coverów.
Związki Scorpionsów z obaleniem muru berlińskiego czy w ogóle z wiatrem przemian w Europie po roku 1989 są jakoś w Polsce szczególnie zauważane i hołubione. Przecież pamiętamy, że Scorpionsi byli też zaproszeni do Gdańska na obchody 30-lecia powstania "Solidarności" i zburzenia muru granicznego. Od kilku lat sam zespół znajduje się w trasie pożegnalnej, ale nigdy nie wiemy, kiedy ten ostatni koncert rzeczywiście nastąpi; w zeszłym roku wydawało się, że tym polskim miastem będzie Tarnów. Ale nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Swoją drogą zadziwia fenomen tego zespołu. Istnieje on tylko trzy lata krócej na scenie niż legendarny The Rolling Stones (który przypomnijmy obchodził w tym roku pięćdziesięciolecie), a jednak werwy mu nie brak. Na scenie zachowują się i ruszają tak, jakby mieli co najmniej staż o 15 lat mniejszy. Nic dziwnego, że są w stanie przyciągnąć tłumy. Tego dnia w zajezdni MPK zgromadziło się ok. 15 tyś. miłośników starego hard rocka, wśród nich któreś już z kolei młode pokolenie, któremu towarzyszyli rodzice, a nawet - jak mniemam - dziadkowie.
31 sierpnia scena należała do Scorpionsów - to oni dali wielkie muzyczne widowisko, ale 31 sierpnia widownia należała do fanów, bo to fani pokazali się z jak najlepszej strony, dając niejednokrotnie dowód szacunku i oddania. Na otwarcie koncertu Niemcy wybrali nowiutki "Sting In The Tail", potem dla odmiany stary "Make It Real", dalej z tej samej płyty "Is There Anybody There?". Kto by nie chciał usłyszeć "The Zoo" na żywo, a zwłaszcza instrumentalnej perły "Coast to Coast". Tu ciary chodziły po plecach. Tu zespół zebrał naprawdę gromkie brawa. Tu flagi polskie gęsto leżały u stóp Niemców. Numer szósty na setliście zarezerwowany był tego wieczoru dla "Loving You Sunday Morning", dalej mżawka wystraszyła się Scorpionsów i przestała sączyć się z nieba. "The Best Is Yet To Come", po nim "Send Me An Angel" oraz "Holiday". Cholera, nie sądziłem, że ten koncert będzie tak szybko mijał. Jak patrzę na setlistę, to aż trudno mi uwierzyć, że tyle tego zagrali. Usłyszeliśmy też "Raised On Rock" i "Tease Me Please Me". Prawdziwym ciosem między oczy był "Hit Between The Eyes".
Wyjątkowym punktem wieczoru był solowy występ perkusisty grupy, czyli pana Jamesa Kottaka. Jemu naprawdę trzeba poświęcić parę słów, bo jest prawdziwą ozdobą Scorpionsów. Prócz tego, że jest świetnym perkusistą, który potrafi utrzymać rytm w niekiedy karkołomnych sytuacjach, to na dodatek ma charyzmę i osobowość na scenie dominującą. Swoje własne ADHD wyładowuje choćby śpiewem do mikrofonu podczas gry na niełatwym przecież instrumencie. Facet lubi skupiać na sobie uwagę, co pokazał we Wrocławiu podczas okraszonej wieloma ciekawymi rozwiązaniami technicznymi solówce bębnowej. Wszyscy zgromadzeni na koncercie ludzie mieli ubaw po pachy, bo Kottak przez 10 minut wyczyniał różne cuda. Mogliśmy też dowiedzieć się, jak wielkim uwielbieniem darzy się Amerykanin, bo sygnowanie swoim nazwiskiem centralnych bębnów basowych to pikuś w porównaniu z tym, że na klacie wydzierał swoje nazwisko wielkimi drukowanymi literami, zaś na plecach - dewizę życiową "Rock & Roll Forever", pod którą podpisuje się i Janicjusz! Jego występ zatytułowany był adekwatnie - "Kottak Attack".
Po tej przerwie zabrzmiał "Blackout". Rudolf Schenker założył oczywiście podczas tego numeru charakterystyczną maskę, taką jak na okładce albumu z 1982 roku. Było też solo gitarowe Matthiasa Jabsa - "Six String Sting" - ale już nie tak porywające, jak Kottaka, trochę nawet bym powiedział - nieskładne i chaotyczne. "Big City Nights" zwieńczyło podstawowy występ i teraz czekaliśmy już na bisy. Pojawiły się trzy. Najpierw "Still Loving You", potem wyczekiwany i chóralnie odśpiewany "Wind Of Change", a potem równie przebojowy, choć nie tak słodziutki "Rock You Like A Hurricane". Słowa "Here I am, rock you like a hurricane" tłukły mi się po głowie jeszcze do godziny trzeciej po północy, kiedy to sen zasłonił moją świadomość.
Wydaje mi się, że nagłośnienie było całkiem w porządku i nie było różnicy, czy grał zespół pierwszy, drugi czy trzeci. Każdy występ oglądałem z innej perspektywy i wszędzie to brzmienie było dobre. Od strony wizualnej Scorpions nie postarał się o jakieś dodatkowe efekty. Główną atrakcją był zakrywający tylną ścianę telebim, na którym wyświetlane były wizualizacje, czasem pokazywani byli muzycy w zbliżeniu. Trzeba jednak uściślić, że na telebimach towarzyszących oglądaliśmy tylko zespół. W jakiej formie byli muzycy? Klaus Maine, z uwagi na to, że ma już 64 lata, nie zawsze zaskakuje dobrą formą wokalną. Tym razem jednak spisał się może nie rewelacyjnie, ale nad wyraz dobrze. Jako frontman ma też wielką swobodę na środku sceny, a w kontaktach z publicznością nie zdradza żadnych oznak starzenia się. Interesująca sprawa wyszła z założycielem kapeli. Rudolf Schenker dokładnie tego dnia obchodził urodziny. Z tej okazji polski fan club podarował mu flagę polską z życzeniami, a zgromadzona publiczność zaśpiewała mu "Sto lat" (swoją drogą nie wiedziałem, że polski fan club jest tak dobrze zorganizowany). Muzyk był zupełnie zaskoczony. Na scenie sprawiał wrażenie, jakby był młodym facetem, a nie starym śrupem w wieku przedemerytalnym. Wiosło obsługiwał sprawnie, choć kilka pomyłek można było wyłapać. Paweł Mąciwoda zajmuje w tym zespole miejsce poboczne i najwyraźniej mu to odpowiada, bo nie wychyla się jak Kottak do przodu, nie szuka kontaktu z fanami, co trochę dziwi, bo przecież u siebie mógłby go nawiązać. Jest jednak profesjonalny w tym, co robi na scenie - jego bas zawsze brzmi wyraziście i mięsiście. Na pożegnanie rzucił do mikrofonu "kochamy Was", ale nie było to spontaniczne i szczere. Matthias Jabs też trochę na uboczu trzymał się, ale tylko na początku koncertu, potem szczególna interakcja między fanami a zespołem zaiskrzyła i "wychylał się" częściej. I fani. Czy był ktoś rozczarowany występem? Czy miał ktoś niedosyt? Czy był ktoś, kto wstydził się, że jest Polakiem? Zaskakujące było to, że nie było zbyt wielu osób przypadkowych na tym koncercie, którzy przyszli, bo ach! Scorpions gra we Wrocławiu. No to kiedy następny koncert pożegnalny?
Materiały dotyczące zespołów
- Scorpions
- Psychodancing
- Big Cyc