zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 30 października 2024

relacja: Scorpions, Budka Suflera, Brathanki, Porter Band, Kraków "Inwazja Mocy" 26.08.2000

9.09.2000  autor: Maciej Mąsiorski
wystąpili: Scorpions; Budka Suflera; John Porter Band; Brathanki
miejsce, data: Kraków, 26.08.2000

Tegoroczna "Inwazja Mocy" zapewne przejdzie do historii - przede wszystkim dlatego, że nigdy jeszcze w naszym kraju żaden koncert plenerowy nie zgromadził tak ogromnej liczby osób (według różnych źródeł około 700 tysięcy), niestety jednak również z powodu chuligańskich wybryków co mniej rozgarniętych uczestników imprezy, dzięki którym komunkacja miejska starego grodu Kraka wymagać będzie długiej rekonwalescencji. Wiadomo, w każdym tłumie niemal zawsze znajdą się chętni do rozrób, a ich ilość zwykle bywa wprost proporcjonalna do wielkości tłumu. Poza tym tak wielki, darmowy i bądź co bądź bardzo atrakcyjny rockowy koncert, uniemożliwia praktycznie jakąkolwiek selekcję podług kultury osobistej uczestników. Ja jednak chciałbym zapamiętać "Inwazję" przede wszystkim jako świetny występ jeszcze jednej wielkiej rockowej gwiazdy i legendy, jednego z nielicznych "pozabrytyjskich" gigantów rocka lat siedemdziesiątych, a także wielkiej muzycznej gwiazdy w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, dziś już może nieco przygasłej - wielkich Scorpions.

Zanim przyszedł czas na niemieckich weteranów, przed największą publicznością w swojej karierze (pewnie także i przyszłej) miały okazję wystąpić trzy inne zespoły - w kolejności Porter Band, Brathanki oraz Budka Suflera.

Niespełna godzinny występ grupy Porter Band (którą miałem okazję już oglądać na żywo, dzięki ścisłej współpracy z radiem RMF FM, są dość częstymi bywalcami polskich scen rockowych) zrobił na mnie wrażenie całkiem pozytywne. Chłopaki grają przyjemną i pełną energii muzykę, nieco w klimatach The Jam czy wcześniejszego U2, trochę zabarwioną punkowo, która nie może ani szczególnie nużyć, ani męczyć, dlatego ich wystep został przyjęty raczej ciepło i z aprobatą. Lider i wokalista starał się utrzymywać z publicznością kontakt przez cały koncert, dużo mówił kaleczonym polskim, zapowiadał i streszczał kolejne utwory, nierzadko też wpadał w coś w rodzaju lekkiego scenicznego szału, co dało się zauważyć głównie w mimice i gestykulacji. Ogólnie zespół dobrze rozgrzał publiczność i przygotował na występy kolejnych wykonawców.

Występu zespołu Brathanki nie będę opisywał, gdyż ich kariera jest dla mnie typowym i jakże smutnym przykładem kondycji współczesnego polskiego rynku muzycznego - nie dość, że wybili się na zupełnie niczym niewyróżniającej, prostej muzyce ludowej, to jeszcze po totalnej plagiatorskiej kompromitacji zamiast w niesławie zniknąć na zawsze z rynku, grają i wydaja dalej, przy najwyraźniej nie słabnącym zainteresowaniu odbiorców. Pozwolę sobie tylko na jedną uwagę - kiedy po ich zejściu ze sceny konferansjer poprosił wokalistkę grupy, żeby zechciała wykonać pewien ich popularny utwór po czesku, aż się prosiło dodać: "...bo po węgiersku już słyszeliśmy w Teleekspresie"...

Bezpośrednio przed Scorpionsami koncertem uraczyli nas panowie z Budki Suflera. Przyznam szczerze, że jak na bądź co bądź legendę polskiego rocka, muzycy grupy mocno mnie zawiedli. Ich koncert przekonał mnie, że na miano gigantów polskiego rocka już dziś zdecydowanie nie zasługują, zupełnie oddaliwszy się w kierunku, który z rockiem zaczyna mieć coraz mniej wspólnego. Zagrali prawie wyłącznie swoje nowe kawałki, popularne wprawdzie, ale głównie wśród ludzi, którzy za najbardziej udany utwór grupy uważają "Takie Tango". Nowy swój hit "Bal Wszystkich Świętych" odegrali nawet dwukrotnie. Próżno było czekać na "Cień Wielkiej Góry", "Noc Komety", "Za Ostatni Grosz", czy "Jolkę" - ze starych przebojów Budka zagrała jedynie świetny "Jest Taki Samotny Dom" oraz spolsczony przebój Billy'ego Withersa "Sen O Dolinie". Pozostało więc tylko mieć nadzieję, że ostatni z przewidzianych wykonawców nie rozczaruje...

Moje obawy co do występu Scorpionsów dotyczyły właściwie jednej kwestii - czy biorąc pod uwagę ich wyraźną tendencję do łagodnienia z upływem czasu stopniowo lecz nieprzerwanie od końca lat siedemdziesiątych, nie zaprezentują nam smętnego koncertu przepełnionego balladkami, które, nie da sie ukryć, spośród utworów grupy, zwłaszcza w naszym kraju, zdobyły największą popularność? Na szczęście nic takiego się nie stało. Muzycy zaczęli ostro otwierającym płytę "Lovedrive" świetnym "Loving You Sunday Morning", od początku żwawo biegając po scenie i wywijając czym kto miał - Schenker swoim "Flying V", Meine (w obowiązkowej czapeczce) - statywem... Rozpędzona niemiecka rockowa maszyna nieprędko miała tego wieczora zwolnić, co niezwykle uradowało moją duszę.

"We'll Burn The Sky" - jeden z najstarszych numerów tego wieczora (trochę szkoda, że starszych nie grali...) wprowadził nas w chyba najlepszy moment koncertu - znajomym, ciężkim riffem Rudolf Schenker rozpoczął instrumentalny "Coast To Coast" i razem z Jabsem przed około dwoma procentami populacji naszego kraju odegrali ten jeden z najsoczystszych duetów gitarowych, jakie dane mi było słyszeć. Ten numer naprawdę potrafi wprowadzić w rytmiczne falowanie nawet kilkaset tysięcy ludzi... Najbardziej efektownie wyszła końcowa część utworu, kiedy na scenę wbiegł Klaus Meine, dzierżąc w dłoniach trzecią gitarę (ba! - Gibsona Les Paul), po czym wszyscy, oprócz perkusisty, stanąwszy rządkiem obok siebie na skraju sceny wycelowali w publiczność gryfy, a końcową solówkę odegrali w przepięknym dwugłosie Schenker z Jabsem...

Potem przyszedł czas na pierwsze wyciszenie - rozpoczęli "Holiday", lirycznie i kojąco zbliżając się do cięższego fragmentu... który jednak nie nastąpił. Muzycy przerwali balladę w środku, dając Meinemu kilka minut wokaliz i zabaw z publicznością, podczas których wokalista próbował nie bez wysiłku dyrygować tłumem, aby odśpiewał na dwa głosy jego zaimprowizowane wokalizy. Przy 700 tysiącach była to sztuka niemała, ale i efekt pokaźny... Po tych zmaganiach znów zasypali nas ostrym, rockowym repertuarem, pełnym szaleńczych i wirtuozerskich solówek Jabsa - "Big City Nights", "Tease Me, Please Me", "He's A Woman She's A Man" coraz mniej pozostawiały obaw, że dzisiejsi Scorpionsi to łagodna, balladkowa grupa. Nie zabrakło również arcyciężkiego "The Zoo", w którym Meine bardzo sie starał, abyśmy wraz z nim wrzasnęli tytułową frazę, jednak tłumowi nie bardzo to szło.

Było i dłuuugie solo na bębanach - trzeba przyznać, że dość oryginalne, bo perkusista zamiast na szybkim i głośnym wymiataniu (którego jednak nie zabrakło, w końcu po coś się ma dwie centale) koncentrował się raczej na podrzucaniu pałek oraz na zabawie rytmem wraz z publicznością. Nie mogłem się jednak pozbyć wrażenia, że panowie pałker i operator światła jakoś nienajlepiej się dogadali przed koncertem...

Po jednym z najszybszych w repertuarze Scorpionsów utworze "Dynamite", na scenie przez kilka minut pozostał samotny Jabs, prezentując nam pełnię swych możliwości jako gitarzysty - szalonego wymaitacza.

Rockowy spektakl muzycy wyciszyli jeszcze raz w czasie koncertu spokojnym "You And I", zaś na koniec usłyszeliśmy ciężką balladę "Still Loving You". Tutaj po raz drugi na koncercie solówkę w końcówce zagrał nie Jabs, lecz Rudolf Schenker (wcześniej wykonał drugą solówkę w "Coast To Coast"), którą skończył utwór, unosząc w słynnym geście swoją "latającą V" niczym startującą rakietę.

To jednak oczywiście nie był koniec - po kilku minutach wywoływania (przez niemało gardeł) muzycy wrócili na bisy. W eter popłynęło - no tak, w końcu musiało tego wieczora - "Wind Of Change"... Najbardziej niesamowite było, kiedy na telebimie pokazali ten cały tłum dzierżący zapalniczki... Efekt był naprawdę niesamowity, zdawało się nie być widać horyzontu w tej chmarze ludzi, a łuna nad tłumem biła większa niż nawet na największym cmentarzu we Wszystkich Świętych wieczorem... Tym razem tłum nie miał problemów z pomaganiem Meinemu w śpiewaniu - koniec utworu to byliśmy tylko my - setki tysięcy gardeł powtarzający refren scorpionsowskiej ballady. A potem... no właśnie. Na scenę weszli tylko Jabs, Schenker - obaj z akustycznymi gitarami - oraz Meine. Zaczęli grać, bijąc po prostu w jakiś molowy akord - każdy chyba w osłupieniu zastanawiał się, co to będzie. Meine zapowiedział krótko: "To będzie taka tradycyjna polska piosenka, którą dziś słyszeliśmy. Ja zacznę, bo znam mało, a wy dokończycie, OK?" Po czym zacząl śpiewać, kaleczonym, ale polskim: "Gdybym miał gitarę, tobym na niej grał..." Ryk zdumienia i entuzjazmu wydarł się z tłumu, po czym dokończyliśmy śpiewanie, oczywiście. I było zupełnie jak przy ognisku, tylko trochę więcej ludzi i gitary brzmiały trochę lepiej.

Po tej krótkiej niespodziance Meine zapowiedział utwór, na który z drżeniem wyczekiwałem od samego początku - "Rock You Like A Hurricane" - i doprawdy trudno sobie było wyobrazić bardziej porywające zakończenie. Monumentalny megahit rozbujał raz jeszcze ten ogromny tłum, a kiedy zmierzał ku końcowi, wydawało się, że skończyć się nie może - muzyków ogarnęło totalne szaleństwo, gitarzyści biegali po całej scenie wydobywając z instrumentów kakofonie dźwięków, Meine wywijał statywem na wszystkie strony, Rudolf Schenker dodatkowo zupełnie w stylu Pete'a Townsenda kręcił szaleńcze młynki na swoim Gibsonie, którego wreszcie ponownie uniósł w nieśmiertelnym geście... Aż skończyło się szaleństwo, choć nie koncert, bo na samiuśki koniec Scorpionsi odegrali jeszcze akustyczną wersję "When The Smoke Is Going Down"...

Potężna i zorganizowana z ogromną pompą jubileuszowa "Inwazja Mocy" zakończyła się świetnym muzycznym spektaklem. Kraj nasz wpisać się teraz może w biografię takiej gwiazdy jak Scorpions jako ten, w którym zagrali koncert przed najwięksżą publicznością. Niemiła pointa imprezy rzuca niejaki cień na całość i stawia w niepewności przyszłość tak dużych przedsięwzięć w naszym kraju. Ważne jednak też, aby zgrupowanie tak wielkiej ilości ludzi miało swój oddźwięk w jakości widowiska, a koncert Scorpionsów w podkrakowskim Pobiedniku, można powiedzieć, był tego godzien.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!