- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Rusty Pine, Blues for Neighbors, Wrocław 28.03.2025
miejsce, data: Wrocław, Łącznik, 28.03.2025
Pierwszy wystąpił niedawno w telewizji śniadaniowej. Drugi urządza sobie sesje nagraniowe we własnej kuchni. Kto czuje głód bluesa? Mnie dopadł, ale nie od razu. Pierwszy zespół bowiem wydał dopiero co swoją debiutancką płytę i dotąd był mi nieznany, podczas gdy drugi szykuje już piątą. Zdziwiło mnie więc, że to nie Blues for Neighbors ma zamykać wieczór. Po szybkim zapoznaniu się z twórczością Rusty Pine uwierzyłem jednak, że ta kapela może dać czadu.
Gitarzysta prowadzący, którego wokalista przedstawił później jako pana Oko, tuż przed czasem zajął miejsce na stołku i przygotował swoje instrumenty. Siedząc samotnie na scenie, dawał już wyraz zniecierpliwieniu, aż wreszcie Marcin Gałkowski niemal punktualnie wszedł na salę i poinformował go, że zaczną za dziesięć minut. Wokalista spokojnie zmienił buty i zapalił kadzidełka. W końcu duet Blues for Neighbors ruszył z repertuarem, ale nie od razu z autorskim - jako pierwszy usłyszeliśmy cover "Gallows Pole". Przez sporą część utworu miałem wrażenie, że muzycy grają go jako mało wymagającą rozgrzewkę, ale potem Oko przeszedł do solówki i ciche narzekanie w mojej głowie ustało. Szybko zmieniło się nawet w zachwyt, bowiem drugą pozycją w secie okazał się "Each Drop Is the Ocean" rozbudowany o długą część instrumentalną.
Marcin Gałkowski zapowiedział ze sceny, że nowy album grupy ukaże się zapewne po wakacjach. Mający się na nim znaleźć utwór "Make Me a Bird" poprzedził dodatkowo przytoczeniem sceny z filmu "Forrest Gump", w której padły tytułowe słowa. Następnie, przekomarzając się przy okazji z drugą połową duetu, opisał, jak Ike Zimmerman uczył Roberta Johnsona grać na gitarze - ta historia stanowiła wstęp do "Mr. Ike". Po "Cuckoo Bird" i przydługiej zapowiedzi usłyszeliśmy "We're All Private Property", który prawdopodobnie będzie singlem promującym przygotowywany album.
W "Forest Blues" pojawił się motyw przypominający mi - może słusznie, może nie - muzykę z filmów o Jamesie Bondzie. Bezsprzecznie znany od wielu lat był mi za to następny utwór. Duet sięgnął po "John the Revelator". Do tej pory wszystkie kompozycje wykonywane były na dwie gitary akustyczne. Marcin Gałkowski dodatkowo śpiewał, grał na harmonijce ustnej, obsługiwał instrumenty perkusyjne, z których na jednym siedział, drugi miał na lewej kostce, a trzeci na prawej dłoni, oraz uruchamiał w smartfonie metronom i inne efekty dźwiękowe. Gospelowy cover był więc wyjątkiem. Wokalista odłożył gitarę, a rąk używał przede wszystkim do rytmicznego klaskania. Skorzystał też z okazji, by popisać się bardziej wymagającym śpiewem.
Zanim zespół wykonał "Tombstone", Marcin Gałkowski umówił się z publicznością, żeby po utworze poprosiła o bis, na który duet zagra "Green Grass", w rzeczywistości planowo zamykający set podstawowy. Tak dotarliśmy do końca pierwszej godziny muzyki. Zestaw Blues for Neighbors obfitował w kawałki, których się nie spodziewałem. Może to i dobrze, że duet był w stanie mnie w ten sposób zaskoczyć, ale covery mnie nie zachwyciły, a nowe kompozycje wydały mi się zbyt spokojne. Mimo to zapowiadany album mnie ciekawi. Może okaże się udanym krokiem naprzód.
Przerwa między występami trwała zaledwie dziesięć minut. W tym czasie na ekranie nad sceną wyświetlona została grafika z logo Rusty Pine. Kwartet zaczął od "Pustki". Nadal był to koncert dla niespełna dziesięciu widzów przed sceną i jeszcze kilku ukrytych w głębi sali, ale zespół z Warszawy się nie zniechęcał. Sto procent dawał z siebie przede wszystkim gitarzysta Krzysiek Zagajewski, który podczas gry, zwłaszcza solówek, wyrażał emocje całym ciałem. Również jego siostra, wokalistka Kasia, nieźle się bawiła - tańczyła i wchodziła w interakcje z kolegami. Takie zachowanie na scenie lubię.
Pierwsze trzy utwory zagrane zostały właściwie bez przerw. Po nich wokalistka przedstawiła cały skład, czyli - oprócz już przeze mnie wymienionych - basistę Tomka Gąsowskiego i perkusistę Tomka Zagórskiego. Następnie musiała jeszcze zagadywać widzów, bo gitarzysta pobiegł szukać slide'u, który ostatecznie pożyczył od Marcina Gałkowskiego z Blues for Neighbors. Tulejka potrzebna mu była do utworu "Dziewczyno!". W dalszej kolejności zespół zagrał "Czym jest miłość?", "Gdy świat nie widzi nic", świetną "Orchideę" i "Gdzie jest mój dom?", pod koniec którego Kasia Zagajewska po raz drugi przedstawiła wszystkich członków zespołu. Można się było spodziewać, że ponowne wymienienie kompletu nazwisk i nazwy grupy zapowiada koniec setu, ale nie nastąpił on tak szybko. Chyba po prostu wokalistka, chociaż nieśmiałości nie przejawia, jeszcze nie w pełni wykoncypowała, co i kiedy mówić do publiczności. Nie odnoszę się tu ani trochę do tego, że w zapowiedzi następnego kawałka pominęła jedną pozycję z setlisty - z pomyłki wybrnęła na luzie. Ów prawie przegapiony "Wielki ogień" Breakoutu trochę odstawał stylistycznie od reszty repertuaru, ale cover wypadł naprawdę dobrze. Po nim zespół zagrał jeszcze "Panią Paradoks" i znakomite "Powietrze" - dopiero to był finisz trwającego odrobinę ponad godzinę setu. Na koniec żegnany owacjami zespół ukłonił się i opuścił scenę.
Koncerty dla małej grupki widzów mają swój urok. W tym przypadku sala była jednak za duża i raziła wolną przestrzenią. Przynajmniej obie kapele otrzymały dobre nagłośnienie, a publiczność reakcjami też nie zawiodła. Blues for Neighbors spisał się co najmniej całkiem nieźle, a Rusty Pine - jeszcze lepiej. Naprawdę wolałbym przeżyć ten koncert w małym klubie, ale kapele i tak pokazały radość z grania, którą w znacznym stopniu mi to niedopasowanie zrekompensowały.