- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: RPWL, In The Twilight, Warszawa "Progresja" 29.03.2010
miejsce, data: Warszawa, Progresja, 29.03.2010
Wiosna wreszcie przyszła, na razie trochę jakby nieśmiało. Pierwsze bociany już tydzień temu zajęły miejsca w gniazdach i czekają na swoich partnerów. W takich właśnie okolicznościach przyrody przyszło mi jechać na koncert. Przed klubem jestem sporo za wcześnie, bo tym razem korków na drogach nie uświadczyłem.
RPWL, Warszawa 29.03.2010, fot. Meloman
Trasa koncertowa zespołu RPWL w tym roku związana jest z obchodami dziesięciolecia istnienia tej formacji i nosi nazwę "Gentle Art of Music Tour 2010". W jej trakcie promowany jest najnowszy kompilacyjny, dopiero co wydany album zespołu. W ubiegłym roku we wrześniu "Progresja" też ich gościła, ale w repertuarze Floydów. Jak było i co grali można zobaczyć tutaj. Dziś miały zabrzmieć autorskie nagrania RPWL. Ale czy tylko? Na pewno czekają nas jakieś niespodzianki, to raczej oczywiste.
Na dużej scenie wszystko przygotowane. Najpierw jednak w planie jest support, czyli warszawski kwintet In The Twilight. Rozpoczęli program piętnaście minut przed dwudziestą. W składzie zespołu widzimy, ubraną w niezwykle barwny hinduski strój sięgający do podłogi, młodą urodziwą basistkę. Z niesamowitym wdziękiem i bardzo dobrze wykonywała swoje partie. Do tego jeszcze miała blond kucyki i uśmiechała się tajemniczo. A na imię jej było Zuza. Co prawda zauroczyła mnie, ale nie do tego stopnia, abym stracił głowę. Bo zauważyłem jednak, że pozostali muzycy też pogrywali niezłe progresywne dźwięki, szczególnie gitarzysta a także klawiszowiec. Oczywiście był również męski wokal, ale też sporo grania instrumentalnego. Pobrzmiewały miejscami klimaty Riverside i Marillion (z Fishem). Bardzo udany koncert, świetnie pasujący do klimatu muzyki, jaki prezentować miała gwiazda wieczoru. W sumie zagrali sześć kawałków w niespełna godzinnym występie.
RPWL, Warszawa 29.03.2010, fot. Meloman
Na ekranie w głębi sceny pojawia się logo ostatniej płyty RPWL z nowym materiałem, zatytułowanej "the rpwl experience", i po kilkunastu minutach, trochę przed 21:00, mamy już muzyków zespołu przed sobą. No i niespodzianka - bo rozpoczęli starym jak świat utworem Pink Floyd "Astronomy Domine". Dalej przemknęło także mocne "Start the Fire" i "Spring of Freedom". W następnym "Breath In Breath Out" na ekranie zagościł śmieszny rysunkowy ludzik, znany także z książeczki dołączonej do ostatniego albumu. Grał na gitarze, spacerował i uśmiechał się do nas. Co jednak można napisać o bohaterach wieczoru? Niewątpliwie byli w wybornej formie, a w szczególności gitarzysta Kalle Wallner. Od pierwszych dźwięków pokazywał swoje niebanalne umiejętności i niesamowitą radość z grania. Zbliżamy się jednak do jednego z bardziej ekscytujących momentów koncertu. Zresztą było ich wiele. Oto jeden z nich. Właśnie rozpoczęli "In Your Dreams". Na wizji pokazuje się obraz ludzkiego oka zapełniający cały ekran. Wreszcie w finale utworu słyszymy elektryzującą solówkę gitary, a Yogi Lang niezwykle dynamicznie śpiewa słowa: "close your eyes" i w tym momencie oko majestatycznie się zamyka wraz z ostatnimi dźwiękami tego numeru. Udało im się z niesamowitym efektem połączyć obraz, słowo i dźwięk.
"Gentle Art of Swimming" to popis klawiszy (Markus Jehle) oraz niezmordowanego Wallnera, a także długa i energetyczna solówka perkusisty (Marc Turiaux). Później w następnej piosence, "This Is Not a Prog Song", usłyszeliśmy wplecione krótkie fragmenciki słowno - muzyczne lub instrumentalne znanych i sławnych nagrań z kręgu właśnie muzyki progresywnego rocka i hard rocka. Wśród nich między innymi cytaty z Petera Gabriela, Genesis, Asia, Yes, Marillion (z Fishem), Led Zeppelin, Dylana, Pink Floyd, Foreigner, Deep Purple. Spotkało się to z niezwykle spontanicznym przyjęciem wśród publiczności.
RPWL, Warszawa 29.03.2010, fot. Meloman
Nie zabrakło również akustycznej części, podczas której zespół uraczył nas czterema krótkimi utworami granymi bez przerw. Na drugiej gitarze wesoły basista - Chris Postl. Gdy usłyszałem zapowiedź "3 Lights", pomyślałem, że też zagrają to akustycznie i trochę się speszyłem, gdyż wtedy ominęłaby mnie fantastyczna solówka gitarowa poprzedzona partią bajecznych syntezatorów (już niewielu gra w ten sposób). Jednak nic mnie nie ominęło. Klawisze zabrzmiały, a Wallner odłożył akustyka, wziął jedną z gitar elektrycznych i zgrał tak, jak trzeba, a nawet jeszcze lepiej niż na studyjnym albumie.
Ten koncert miał też jakby cichego bohatera wśród widowni. Był nim mały chłopiec, stojący przy scenie i brodą ledwie sięgający do barierki. Niewątpliwie najmłodszy wśród publiczności. Wokalista zauważył go i potraktował z szacunkiem, bo przy następnym numerze "Trying to Kiss the Sun" podszedł doń i pochylił się, śpiewając przy nim przez chwilę. Bardzo miły akcent. Pisałem na wstępie o niespodziankach. Właśnie zbliżała się kolejna z nich, bo utwór "Day on My Pillow" przeszedł w "I Know What I Like" grupy Genesis. Kolejny ukłon w kierunku mistrzów, ale nie ostatni tego wieczoru. Sadzę, że fakt zaprezentowania tego numeru był spowodowany jakoby grą słów, gdyż RPWL ma w swoim repertuarze pozycję o podobnym tytule, mianowicie "I Don't Know (What It's Like)". Ale to tylko takie moje skojarzeniowe dywagacje, na które ośmielam sobie pozwolić. Jeszcze zabrzmiało bardzo mocne i dynamiczne "Silenced", a w nim ponadprogramowa solówka syntezatorowa. Na koniec melodyjne i chwytliwe "Roses", bardzo gorąco przyjęte, tradycyjnie śpiewane w refrenie przez widownię. I główną część występu mamy za sobą.
W bisie najpierw ponownie hołd dla wielkiej formacji. Tym razem "Have a Cigar" (Pink Floyd) - w wersji opartej bardziej na gitarowych riffach niż na klawiszowych pasażach. Na koniec zagrali fenomenalnie swój autorski utwór, od którego rozpoczęła się ich kariera dziesięć lat temu, czyli "Hole in the Sky". Niezwykle połączona została w nim gestykulacja wokalisty, rozkładającego ręce, z wybuchającymi światłami, gdy wyśpiewywał pierwsze słowo refrenu: "Fly...". Natomiast Wallner tak wykonał finałową solówkę, aż pękła mu struna i ostatnie kilkanaście sekund zagrał na gitarze pięciostrunowej, zresztą z wielkim uśmiechem na twarzy.
W "Progresji" zagościła tego wieczoru progresywna magia. Szkoda, że wszystko, co dobre, szybko się kończy, chociaż trwa nawet dwie godziny i piętnaście minut. Odnośnie repertuaru, to zabrakło mi jednego z takich charakterystycznych utworów, jak na przykład "Home Again" lub "Masters of War". Tylko może wtedy byłoby zbyt nostalgicznie i nastrojowo. Ale następnym razem - kto wie?
Korzystając z tego, że jestem przy głosie (dosłownie: przy klawiaturze), chciałbym podziękować Panu Prezesowi, że pomimo niezbyt licznej widowni zdecydował się na udostępnienie wykonawcom dużej sceny. Przez to widowisko bardzo dużo zyskało i pozostawiło moc niezapomnianych wrażeń. A tak w ogóle, to pewnie spotkamy się kiedyś w podobnym składzie na równie pięknym koncercie.
Lista utworów:
1. Astronomy Domine
2. Start the Fire
3. Breath In, Breath Out
4. In your Dreams
5. Gentle Art of Swimming
6. This is not a Prog Song
7. Część akustyczna: Way it is / Crazy Lane/ I don't Know/ Wasted Land
8. 3 Lights
9. Trying to Kiss the Sun
10. Another Day
11. Sleep
12. Day on my Pillow / I Know what I Like
13. Silenced
14. Roses
Bis:
15. Have a Cigar
16. Hole in the Sky
Materiały dotyczące zespołów
- RPWL
- In The Twilight
Pozdrawiam Melomana ;)