- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: RPWL, Warszawa "Progresja" 29.04.2012
miejsce, data: Warszawa, Progresja, 29.04.2012
Gdy wybierałem się na kolejny koncert RPWL, pomyślałem sobie, że jest szansa, aby formacja zagrała na żywo całą nową płytę "Beyond Man And Time". Przecież to pierwszy w ich twórczości album koncepcyjny i niektóre nagrania wyrwane z kontekstu mogłyby zabrzmieć nie tak, jak trzeba. Szczególnie jeśli chodzi o teksty na tym wydawnictwie. I kiedy pan Marek - prezes "Progresji" - wyszedł na scenę, aby około godziny 20:00 powiedzieć, że zaprasza na przedstawienie, nie na koncert, wtedy nabrałem pewności, iż usłyszymy nowy materiał w całości. Tak też się stało.
RPWL, Warszawa 29.04.2012, fot. Meloman
Najpierw jednak kilka słów muszę wspomnieć o scenografii. Po bokach estrady ustawione zostały dwa ekrany, a trzeci, główny, bo największy, znajdował się w głębi sceny. Zdziwiło mnie także, dlaczego przystawki podłogowe gitarzysty zostały ulokowane daleko od krawędzi i bardzo z boku oraz z jakiego powodu główny mikrofon również umiejscowiono w znacznym oddaleniu. Na te pytania odpowiedź nadeszła wkrótce.
RPWL, Warszawa 29.04.2012, fot. Meloman
No i zaczęło się. Na dwóch bocznych telebimach obraz twarzy człowieka w dojrzałym wieku z brodą mędrca i mocno siwymi włosami, a w głośnikach głos polskiego lektora wypowiadającego słowa z poematu "Tako rzecze Zaratustra" Nietzschego, który był inspiracją dla RWPL przy tworzeniu ostatniego dzieła. W tle słyszymy dźwięki pierwszej instrumentalnej kompozycji, "Transformed". Zabrzmiało niecodziennie i niezwykle. To był jednak dopiero przedsmak widowiska. Przy drugim numerze - "We Are What We Are" - na deski wkroczył Yogi Lang w błyszczącym nakryciu głowy w kształcie trójkąta, na dłoniach zamontowane miał punkty świetlne. W trakcie śpiewania wykonywał ruchy rękoma skoordynowane z gestami postaci, która widoczna była z tyłu.
RPWL, Warszawa 29.04.2012, fot. Meloman
Dwaj gitarzyści ukryli się za krańcowymi ekranami i widzieliśmy tylko ich wyraźne cienie. Dalej frontman przebierał się w postaci występujące w tekstach prezentowanego longplaya. W "Beyond Man And Time" miał na oczach opaskę jak ociemniały. Przy przebojowym kawałku "Unchain The Earth" Lang, udając naukowca, wyszedł w wielkich okularach, białym fartuchu, trzymając w prawej ręce parujące naczynie w kształcie filiżanki, a w lewej sztucznego kwiatka.
RPWL, Warszawa 29.04.2012, fot. Meloman
Główny mikrofon został już przeniesiony na swoje miejsce, czyli bliżej widowni. Gitarzysta Kalle Wallner i basista (nowa twarz w zespole, Werner Taus) wychodzili z cienia na środek estrady. Jak mógłby wyglądać najbrzydszy człowiek na świecie według RPWL, zobaczyliśmy przy "The Ugliest Man In The World". Tutaj wokalista przeobraził się w indywiduum z wielkim garbem, zniekształconym prawym oczodołem i wyłupiastym okiem. W propozycji "The Road Of Creation" dzięki specyficznej wizualizacji Yogi prezentuje twórcę (autora), czyli samego siebie. Na małym przenośnym ekraniku, który znajdował się w jego rękach, ukazuje się przez kilka chwil jego twarz. "Somewhere In Between" zagrane zostało w innej, mocno rozbudowanej (do około dziesięciu minut) wersji z dwiema solówkami Wallnera oraz improwizacjami na klawiszach. W bardzo dynamicznym numerze "The Shadow" - Langa jakby nie było. To znaczy wpadł na scenę jako postać w czarnym uniformie o niewidocznym obliczu (podobne do stroju ninja). Do tego skąpe światła rzeczywiście uczyniły go cieniem. Gdy muzycy prezentowali "The Wise In The Desert", lider wystąpił w długiej szacie z szerokimi rękawami, a gdy rozłożył ręce, ujrzeliśmy dwoje namalowanych olbrzymich oczu, które patrzyły na widownię niczym tajemne źrenice opatrzności.
RPWL, Warszawa 29.04.2012, fot. Meloman
Przed nami najdłuższa, trwająca ponad szesnaście minut, kompozycja - "The Fisherman". Wokalista występuje w niej przebrany za kapłana. Grupa rozgrywa się na dobre, gdyż sporo tu miejsca na instrumentalne popisy. Jednocześnie Yogi jako rybak ukazuje wszystkim złapane na wędkę olbrzymie serce. Później święci publiczność oraz swoich kolegów wodą i kropidłem (stałem blisko i poczułem mokre krople na twarzy). Do ostatniego nowego fragmentu, o tytule "Noon", aktor wyszedł już w normalnym koncertowym ubraniu. Przy tej piosence zwracała uwagę postać kobiety na skrajnych ekranach migająca językiem głuchoniemych tekst utworu. Prezentacja całego albumu "Beyond Man And Time" trwała około dziewięćdziesiąt minut i jeżeli ktoś nie był jeszcze przekonany do tego krążka, to teraz wszelkie wątpliwości powinny zostać rozwiane. To był przedniej marki muzyczny spektakl.
RPWL, Warszawa 29.04.2012, fot. Meloman
Po piętnastominutowej przerwie wykonawcy powrócili, aby przedstawić nam już w standardowy sposób, bez teatralnej oprawy swoje starsze tytuły. Elementy bocznej wizualizacji zostały zdemontowane. Usłyszeliśmy takie kawałki, jak "Sleep", "Trying To Kiss The Sun", "Breath In Breath Out" (ze znanym z poprzednich występów ludzikiem pokazującym się na ekranie). Zagrali także "Roses" z refrenem wyśpiewanym przez publikę i na koniec "Hole In The Sky" - z pierwszej studyjnej płyty. Od niego właśnie zaczęła się kariera RPWL u progu XXI wieku.
RPWL, Warszawa 29.04.2012, fot. Meloman
Na jeden trzydziestominutowy bis złożyły się dwie pozycje. Pierwsza - "Start The Fire", zapowiedziana jako początek nowego myślenia, pochodzi z "World Trough My Eyes". Potem nastąpił niespodziewany przerywnik, bo pan Marek podał na scenę na podstawce pięć małych kieliszków wypełnionych kolorowym płynem. Okazało się, że to toast z okazji urodzin prezesa. Muzycy szybko wychylili po naparstku, a co było w szkle może (choć nie musi) pozostać tajemnicą. Na koniec Yogi zapowiedział szczególne nagranie pochodzące z 1969 roku, które nie znalazło się na żadnym studyjnym, oficjalnym wydawnictwie, czyli "Embryo" zespołu Pink Floyd. Muzycy zaprezentowali nam wyśmienitą, trwającą dwadzieścia minut wersję tej kompozycji - z solówkami gitarowymi i klawiszowymi partiami Markusa Jehle, któremu pomagał przy drugim zestawie Lang. Cała impreza zakończyła się o 22:50, czyli odliczając przerwę, koncert trwał 155 minut. Jeszcze kilka słów o pozostałych artystach. Nowy basista Werner Taus, następca Chrisa Postla, sprawdził się na żywo bardzo dobrze, a nawet raz zaśpiewał solo w jednym numerze. Wyśmienicie zaprezentował się również perkusista Marc Turiaux. Nie było w ekipie słabych punktów.
RPWL, Warszawa 29.04.2012, fot. Meloman
Lecz to nie był koniec spotkania z RPWL. Bohaterzy wieczoru wyszli na parkiet i byli dostępni dla fanów w celu udzielenia autografów, wspólnej fotografii czy rozmowy. Jedno było bardzo znamienne, każdy z nich rozpoczynał ze mną dialog od słów: "thanks for coming" ("dzięki za przybycie"). Nie pozostało nic innego, jak odpowiadać: "thanks for a fantastic show". To był porywający i bardzo dobry występ. Tylko zadaję sobie pytanie: dlaczego na widowni było nas tak mało?
RPWL, Warszawa 29.04.2012, fot. Meloman
Zaluje tylko,ze ominelo mnie spotkanie z zespolem.na pewno sa to bardzo mili i sympatyczni ludzie.