zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Roskilde Festival 2000, Dania, Roskilde 29.06-2.07.2000

26.10.2000  autor: Filip Malinowski
wystąpili: Iron Maiden; Nine Inch Nails; Bush; Keith Caputo
miejsce, data: Roskilde, 29.06.2000
wystąpili: Pearl Jam; Machine Head; Travis; Kent; The The; In Extremo
miejsce, data: Roskilde, 30.06.2000
wystąpili: Chumbawamba; The Flaming Lips; Fields Of The Nephilim; Rollins Band; In Flames; Moloko
miejsce, data: Roskilde, 1.07.2000
wystąpili: The Kovenant; Lou Reed; Muse; Wannadies; Goran Bregovic
miejsce, data: Roskilde, 2.07.2000

Najpierw o muzyce, bo wobec tego, co się tu stało, o niej pisać najłatwiej... The Cure, Oasis, Pet Shop Boys, Live, Danzig, Methods Of Mayhem, Filter - te i parę innych zespołów łączy pewien smutny fakt: wszystkie MIAŁY zagrać na tegorocznym festivalu w Roskilde. Nie zagrały z rozmaitych powodów. Niektóre koncerty odwołano jeszcze zanim impreza sie rozpoczęła, inne już w trakcie. Fenomen festiwalu w Roskilde na tym jendak polega, że nawet bez wymienionych gwiazd zostaje tu tyle atrakcji, że można by nimi obdzielić cały rok koncertowy w Polsce. 170 zespołów na 7 scenach, 4 dni wielkiej biby, ponad 100 tys. ludzi. Tak miało być i tym razem... i właściwie trzeba powiedzieć, że było. Poniżej to, co działo się przez te 4 dni w wielkim skrócie (uwierzcie mi, że o każdym z festiwali w Roskilde można by napisać książkę)

Dzień 1. "Scream for me Roskilde!"

Ten dzień to jak dla mnie przede wszystkim Iron Maiden. Nie był to bynajmniej mój pierwszy raz z Dziewicą... od czasu powrotu Bruce'a zdążyłem zobaczyć ich cztery razy i przyznać muszę, że tym razem doznania były najgorsze. Nie żeby koncert był słaby. Muzyka oczywiście była najwyższych lotów (zestaw kawałków identyczny jak w Polsce), ale koncert Maiden bez Eddiego?! Bez pirotechniki i wszystkich efektów, które tak cieszyły oko w Spodku tydzień wcześniej? Był za to goły tyłek Bruce'a... ale Roskilde to na pewno nie miejsce, gdzie coś takiego mogłoby szokować. Nie tutaj, gdzie prysznice dzielą sie na damskie i wspólne (też zresztą zdominowane przez płęć piękną), a nagie dziewczyny tańczą sobie radośnie wokół gigantycznego ogniska z płonących namiotów. Zeszłoroczny striptiz Marilyna Mansona też chyba na nikim nie zrobił tu wrażenia - na mnie na pewno nie. No, ale wracając do Iron Maiden - Bruce obiecał nową płytę w tym samym składzie, a ja posiedziałem sobie przez chwilę za zestawem perkusyjnym Nicko McBraina, ale to jeszcze na długo przed koncertem. Co za uczucie! Na głównej pomarańczowej scenie tuż przed Maiden grało Nine Inch Nails - dla nich też wielu tu przyjechało, no a ja trochę się rozczarowałem, bo metalowo-industrialny wypierd owszem był, ale tylko chwilami. Z wartych odnotowania rzeczy tego dnia jeszcze koncerty Bush i Keitha Caputo. Tego ostatniego wolałem jednak zdecydownie w Life Of Agony.

Dzień 2. "I'm still alive..."

Swojego największego hitu Pearl Jam nie zdazył już zagrać, a i tak "Alive" stało się tej nocy wielkim przebojem. Bardzo smutnym przebojem. Jego refren nabrał tu w Roskilde szczególnego znaczenia. Przynajmniej dla tych, którzy tak jak niżej podpisany wyszli cało z tragicznych wydarzeń, które rozegrały się przed północą pod pomarańczową sceną. Napór kilkudziesięciu tysięcy ludzi sprawił, że życie straciło tam osiem osób, a ponad 20 znalazło się w szpitalu. Gdy stało się jasne, że pod sceną dzieje się coś badzo niedobrego, Pearl Jam natychmiast przerwał koncert (ostatnim utworem było "Daughter"), ale wielokrotne prośby Eddiego Veddera o cofnięcie się ("Jak doliczę do trzech - wszyscy krok do tyłu") nie bardzo odosiły skutek. Pod sceną wciąż się kotłowało. Grupa obalonych na ziemię osób nie miała szans, by się podnieść, mimo wielkiego zaangażowania ze strony ochrony. I nie ma już znaczenia, czy ci, którzy tej nocy zginęli zostali zadeptani czy udusili się. Pozostaje po prostu wielki żal. Po raz pierwszy w trzydziestoletniej historii festiwalu zginęli ludzie. A wszystko wydawało się tu bezpieczniejsze niż gdziekolwiek indziej... Od tej pory nic nie jest i nie będzie tu już takie samo. W podobnym tonie było zresztą utrzymane oświadczenie muzyków Pearl Jam wystosowane tuż po tragedii. Vedder jeszcze na scenie wyglądał na zdruzgotanego, gdy patrzył na to, co sie dzieje, no a przecież to, że zginęli ludzie miało się dopiero okazać... Kolejny smutny fakt w biografii zespołu. Gdy grali tu w 1992 roku, Eddiego pobili ochroniarze i dopiero teraz, po ośmiu latach zespół zdecydował się wystąpić w Roskilde ponownie... Po tragedii Pearl Jam przerwał trasę koncertową, tak samo później postąpiły Oasis i Pet Shop Boys, a Roskilde - bajeczna kraina wiecznych imprez - zamieniła się w miejsce żałoby. W okolicach głównej sceny w wielu miejscach pojawiły się kwiaty, znicze, a przy nich coraz więcej płaczących ludzi. Zwołano też specjalną konferencję prasową, stworzono centrum kryzysowe, zastanawiano się, co dalej z festiwalem (tym i następnymi).

Minuta ciszy na koncertach na różnych scenach stała się odtąd czymś normalnym, tak samo jak dedykowanie utworów ofiarom tragedii. Feralnej nocy miało grać jeszcze The Cure, ale ich decyzję o odwołaniu koncertu wszyscy, łącznie z organizatorami, przyjęli ze zrozumieniem. Muzycznie tego dnia i tak wydarzyło się wiele. Zaczęło się przecież doskonałym koncertem Machine Head w zielonym namiocie. Zapewnienia muzyków sprawdziły się: rzeczywiście urywało jaja... w czasie numerów z pierwszej płyty przede wszystkim. A na "Old" i "Davidian" się wcale nie skończyło.

Oprócz tego wystąpili m.in. Gomez, Travis, Kent, Ziggy Marley, no i do późnych godzin nocnych - już po tragedii - normalnie odbywały się koncerty na scenach innych niż pomarańczowa. Wśród wartych wymienienia - The The i In Extremo. I tak nastał poranek, festiwalu dzień trzeci...

Dzień 3. "Show must go on"

Sobota to przede wszystkim odwołane koncerty gwiazd Oasis i Pet Shop Boys, ale to chyba nie miejsce by o tym pisać... Nie udało mi się niestety obejrzeć koncertu Spiritual Beggars, widziałem za to przyjemny występ Moloko, no i In Flames - wokalista bez problemu znalazł wspólny język z publicznością, szkoda, że był nim szwedzki... nie rozumiałem nic, a mówił dużo i wzbudzał wyraźny aplauz. Za to solidna dawka melodyjnego death metalu dobrze mi zrobiła. Ale to, co najlepsze tego dnia, miało dopiero nastąpić. Rollins Band i reaktywowane Fields Of The Nephilim! Szkoda, że oba jednocześnie... dylemat większy niż w zeszłym roku, gdy wybierać trzeba było między Marylin Manson i Metalliką. Ja w każdym razie postawiłem na Fields Of The Nephilim i nie rozczarowałem się. Oni gotyk mają we krwi, a tego dnia wypadli naprawdę świetnie. Zapowiedzieli nowy album (czekamy!), ale skupili się na tych najstarszych kawałkach. A wśród publiki oczywiście pełno "McCoyów" w długich płaszczach i kapeluszach. Koncert był na tyle krótki, że zdążyłem jeszcze na większą cześć występu od nowa skompletowanego zespołu Rollinsa. Ten jak wiadomo na scenie zamienia się w zwierzę. Tak było i tym razem, niestety nie zagrali nic z "Weight", były za to dwa covery Thin Lizzy. A o tragedii dnia poprzedniego wciaż przypominały znicze i kwiaty złożone pod sceną. Tego dnia jeszcze tylko wizyty na koncertch Chumbawamby i Flaming Lips, i już można spokojnie udać się do swojego namiotu zbierać siły na szaleństwa dnia ostatniego.

Dzień 4. Ostatki

W niedzielę zwykle na festiwalu dzieje się najmniej, ale tylko jeśli chodzi o atrakcje czysto muzyczne. Jedynym metalowym zespołem było The Kovenant. Powinienem dodać: to właściwe The Kovenant, bo w zeszłym roku grało tu The Covenant (techno ze Szwecji), co doprowadziło do wielu nieporozumień. Sam się wtedy rozczarowałem, z tym większą przyjemnością obejrzałem ich koncert teraz. Poza tym grali m.in. Lou Reed, Muse, Wannadies, Kelis, Bregovic. Gdzieś tam pomiędzy koncertami znalazł się czas, by obejrzeć finał Mistrzostw Europy. Była też konferencja prasowa kończąca festiwal, nietrudno zgadnąć, jaki temat ją zdominował... No i została tylko ostatnia noc - czyli palenie porzuconych namiotów, rytualne tańce - tego zwyczaju nie zakłóciła tu nawet tragedia sprzed dwóch dni - i można się pakować. Po drodze jeszcze ostatnie spojrzenia na minitrąbę powietrzną, która akurat przeszła nad terenem festiwalu. Szkoda, że okazała się mało fotogeniczna, bo fajnie to wyglądało - fruwające kolorowe namioty i porzucony dobytek. Tak oto festiwal skończył się, zapisując się w historii jako miejsce wielkiej tragedii, paru(nastu?) świetnych koncertów i odwołanych występów niektórych gwiazd. W takiej właśnie kolejności.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Zobacz inną relację

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?