- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Rootwater, Wrocław "Liverpool" 13.11.2009
miejsce, data: Wrocław, Liverpool, 13.11.2009
Skoro już wypełzłem na powierzchnię, to rozejrzawszy się dookoła dojrzałem koncert kolejnej, po Black River, formacji, w której mikrofon dzierży Maciek Taff, wokalista nietuzinkowy, wedle mojej nieskromnej opinii jeden z najbardziej charakterystycznych głosów polskiej sceny rockowej. Lista jego dokonań jest dość długa, więc przy okazji z przyjemnością sobie z nim porozmawiałem, co będziecie mogli poczytać niebawem - teraz skupię się na opisie tego, co ujrzały moje oczy w ów niespecjalnie lubiany przez osobników przesądnych dzień. Niestety oczy owe nie miały okazji zapoznać się z prezentacją sceniczną zespołu Insult, jako że ten zaczął swój występ jakieś pół godziny przed oficjalnym terminem rozpoczęcia imprezy. Biorąc pod uwagę dźwięki, jakie przeszkadzały mi w przeprowadzanym akurat wywiadzie, to trzeba stwierdzić, że zagrali dość energetycznie. Ale że publiczność raczej dopiero się zbierała, to na zbyt entuzjastyczne przyjęcie chyba liczyć nie mogli. Przesadna punktualność - czy nawet nadgorliwość pod tym względem - czasem nie jest zaletą.
Rootwater, Wrocław 13.11.2009, fot. Krzysztof Zatycki
"Liverpool" jest klubem wybitnie kameralnym, nie ma tu żadnych barierek, a scena ledwie wychyla się nad poziom podłogi, co daje możliwość niezłej integracji zespołu z widzami. Oczywiście o ile ten pierwszy zdoła publikę rozruszać. Ale na to w przypadku występu Rootwater narzekać nie można było. Niniejszym muszę odwołać swoje lekko krytyczne uwagi co do poziomu obycia scenicznego Maćka, jakie zgłaszałem przy okazji występu Black River. Ten człowiek miny stroi równie śmieszne jak Kwachożłop Tytus, a szaleje równie solidnie co inni posiadacze dreadów na czele z Markiem Oseguedą i Tomim Joutsenem, prowadząc rozrywkowy dialog ze zgromadzonymi. Zresztą już od początku widać było, że na koncercie są akurat ci co powinni, czyli spragnieni tych dźwięków płci obojga, co skutkowało wspólnym odśpiewywaniem co bardziej charakterystycznych fragmentów, skokami ze sceny czy wreszcie władowaniem się sporej części około stuosobowej publiki na scenę w tracie "Alive" - na wyraźne zresztą życzenie frontmana. Dzięki temu, kiedy Maciek raportował problemy techniczne swoje lub Heinricha w postaci braku piwa, to znajdowało się ono natychmiast. Basista Rootwater też jest niezłym showmanem, jego żywiołowość, przejawiająca się w widowiskowych pozach z gitarą, nadawałaby się do klasycznych zespołów heavymetalowych. Jeśli wierzyć temu, co widziałem oraz temu, jak przedstawiał go Maciek, to Heinrich jest wręcz archetypicznym rockmanem, brudnym i złym. Zupełnie inny styl, bardziej skupiony, bliski członkom Dezerter, choć także radosny, prezentował gitarzysta Zusin. Chemia w zespole jest widać dobra, a stosunki wyluzowane, co dobrze wróży grupie na przyszłość. Na efekty tej chemii nie trzeba było długo czekać, a kiedy wokalista, kończąc wieńczący właściwą część koncertu utwór tytułowy z płyty "Visionism", skoczył w publiczność, ta zaniosła go do baru. Ale wrócił, także po to by przedstawić zespół, w tym nowego perkusistę Gregora. Musiał wrócić, nie mogło przecież zabraknąć bisów.
Rootwater, Wrocław 13.11.2009, fot. Krzysztof Zatycki
Nieco wcześniej jednak usłyszeliśmy sporo utworów, wśród których oczywiście dominowały te z promowanego obecnie krążka. Nie mogło zabraknąć przebojowego "Living in the Cage" (do którego nakręcony już został klip) czy też "Closer". Świetnie sprawdzały się "Under the Mask" czy "Steiner", który później powrócił jeszcze jako ostatni bis, w trakcie którego zespół dobił publiczność, zaś publiczność zespół. I co najdziwniejsze, obie strony były z tego zadowolone. Pojawił się także m.in. "Lord of the Flies" czy "Back to the Real". Nawiązania do Acid Drinker nasuwały mi się zwłaszcza podczas słuchania tego ostatniego. Podobieństwo podejścia obu zespołów do grania było w tym momencie dość wyraźne. Zdumiewająco mało było elementów folkowych, ale ten etap, dominujący na płycie "Limbic System", zespół chyba zostawia już za sobą. Dlatego frakcja folkowa stanowiła raczej zwieńczenie całości - wszak nie mogło zabraknąć kozackiego, dosłownie i w przenośni, "Haydamaka" czy wyczekiwanego przez publiczność i wspólnie odśpiewanego "Hava Nagila".
Przyznam, że nie będąc zagorzałym fanem tego zespołu bawiłem się bardzo dobrze. Rzekłbym nawet, że koncertowe wersje utworów Rootwater były znacznie bliższe moim gustom niż studyjne. Cóż, na tym polega magia rock'n'rolla.